[ Pobierz całość w formacie PDF ]
środku. Siostra przełożona powiedziała, że i ciebie zaprasza. Nie wiem tylko,
czy masz ochotę? Dziewczynka z okrzykiem radości wybiegła z pokoju.
- 106 -
S
R
- A więc, pani doktor, jeszcze godzinę temu byłem zaręczony i miałem się
żenić. Chciałbym się dowiedzieć, jak się pani udało tak szybko pokrzyżować
moje plany.
- Kiedy ja nic nie zrobiłam.
- Nic? Chce mi pani wmówić, że Rudolf Small tak sam z siebie, bez pani
udziału groził mi, że mnie pobije, jeżeli kiedykolwiek zbliżę się do Margaret...
Sally wybuchnęła głośnym śmiechem. Wszystko ma swoje granice!
Rudolf Small grożący komuś pobiciem...
- Nigdy bym się tego po nim nie spodziewała - wykrztusiła. Lloyd
spojrzał na nią z hamowanym gniewem.
- Nie wie więc pani, dlaczego?
- A oni panu nie powiedzieli?
- Margaret tylko płakała, a Rudolf plótł coś o swoim pradziadku i o tym,
jakim to pani jest wspaniałym lekarzem i że naprawdę bardzo mi współczuje,
ale niech no tylko zbliżę się choćby o krok do Margaret, to tego pożałuję.
Sally udało się opowiedzieć mu całą historię, ale kiedy skończyła, Lloyd
był nadal wzburzony.
- Nie wierzę w to - powiedział szorstko.
- Nie? - Sally zagryzła wargi. - Chyba... nie widzisz zabawnej strony tej
całej historii.
- Zabawnej strony! - wybuchnął. - Jak myślisz, jak ja się mogę w tym
wszystkim czuć?
- Porzuconym! - zawołała Sally dobitnie. - Nigdy sobie nie wyobrażałam
Margaret jako namiętnej kobiety, zastanawiającej się, którego z dwóch
mężczyzn wybrać! A to historia!
Sally nie mogła pohamować śmiechu.
- Słuchaj, Sally. - Wargi Lloyda zadrgały. - Czy wiesz, jak niewiele
brakuje, żebym przetrzepał ci skórę?
- 107 -
S
R
- Wacky! - Sally próbowała stłumić śmiech. - Wacky, słyszałeś, że on mi
groził. Ugryz go w nogę!
- Sally...
- Przepraszam, Lloyd - powiedziała pojednawczo. - Gdybym
przypuszczała, że ją naprawdę kochasz, miałabym dla ciebie więcej
współczucia. Ale ona nie lubi twoich płyt z Beatlesami...
- Jeżeli sądzisz, że to w czymkolwiek zmienia mój stosunek do ciebie...
Zmiech Sally urwał się nagle. Słowa te podziałały na nią jak kubeł zimnej
wody.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie wyobrażaj sobie, że za moim pocałunkiem cokolwiek się kryje -
oznajmił chłodno. - Nie możesz z tego powodu próbować zniszczyć mojego
związku z Margaret.
- I sądzisz, że to był powód, dla którego wysłałam ich do poradni
genetycznej? - zapytała zmienionym głosem. - Po to, żeby dać ci sposobność do
rzucenia się w moje ramiona?
- Przyszła mi do głowy taka myśl. Mówisz, że mnie kochasz, a w chwilę
potem ingerujesz w mój związek z narzeczoną.
- Do wszystkich... - Gniew nie pozwolił Sally dokończyć zdania. -
Margaret wyjaśniła mi, że nie mogą się pobrać z Rudolfem z powodów
genetycznych - dodała po chwili. - Jaki byłby ze mnie lekarz, gdybym nie
powiedziała im prawdy?
- Nie przyszła do ciebie zasięgnąć porady lekarskiej.
- To prawda. Przyszła z twojego polecenia, jako skruszona narzeczona,
żeby mnie przeprosić. Tylko że... Doktorze Neale, ona chyba pana nie kocha.
Ona kocha Rudolfa.
- Więc nie wysłałaś Margaret do poradni po to, żeby usunąć ją sprzed
moich oczu...
- 108 -
S
R
Zapadła cisza. Wacky poruszył się u ich stóp i polizał rękę Sally, jakby
chciał ją pocieszyć. Ona jednak czuła się dotknięta do głębi.
- Proszę wyjść z mojego mieszkania! - powiedziała zdecydowanie. -
Takiego aroganckiego...
- Jeżeli ja jestem arogancki, to ty jesteś złośliwa.
- Dlatego, że dzięki mnie dwoje ludzi może odzyskać szczęście?
- Nie przekonasz mnie, że nie kierowała tobą złośliwość. Nigdy w to nie
uwierzę.
- Możesz sobie wierzyć albo nie wierzyć, jest mi to zupełnie obojętne -
wyszeptała Sally. - Ale jeśli sobie myślisz, że mnie cokolwiek obchodzisz... Nie
obchodzisz mnie ani ty, ani twoje życie. Nie wyszłabym za ciebie za mąż nawet
wtedy, gdybyś był jedynym mężczyzną na świecie, więc wynoś się z mojego
mieszkania! Idz!
Stali wpatrzeni w siebie, ich oczy rzucały błyskawice.
- Sally? - dobiegł niepewny głos od strony drzwi. - Siostra powiedziała, że
mogę ci przynieść pączka, jeżeli zechcesz. - Dziewczynka spojrzała z
przestrachem na Lloyda. - I dla Lloyda...
- Pójdę i wezmę sobie - odezwał się ponurym głosem.
- Czy przyniesiesz też Sally?
- Nie sądzę - powiedział wolno. - Myślę, że doktor Atchinson da sobie
sama radę.
Po wypiciu dwóch filiżanek kawy Sally nadal dygotała. Próbowała
przeczytać gazetę, potem przechadzała się po mieszkaniu, a Liza i Wacky
patrzyli na nią zatroskani.
- Pójdziemy na spacer - oznajmiła Sally w końcu. - Tylko się przebiorę.
- Cudownie! - Lizie najwyrazniej podobał się ten pomysł. Nie rozumiała
zupełnie, dlaczego Sally jest smutna. Podniosła gazetę, którą Sally czytała, i
usiadła z psem.
- 109 -
S
R
Sally wróciła po piętnastu minutach. Liza nie siedziała już z psem na
kanapie. Stała teraz z twarzą białą jak kreda, a przed nią na ławie w kuchni
leżała rozpostarta gazeta.
- Zcinają drzewa mamusi - powiedziała bezbarwnym głosem.
- Co? - Jedno spojrzenie na Lizę kazało zapomnieć Sally o własnych
zmartwieniach. Oczy jej spoczęły na stronie gazety, którą czytała Liza. Była tam
fotografia demonstrantów wyrzucanych z obozowiska drwali. Podpis brzmiał:
Olbrzymy z góry Willcanwe przeznaczone do ścięcia."
- Drzewa mamusi? - dopytywała się Sally, a dziewczynka wybuchnęła
płaczem.
- Mojej mamusi. Mojej prawdziwej mamusi, a nie Giny. Ona umarła,
kiedy miałam pięć lat. Miała raka. A na tydzień przed śmiercią zabrała mnie do
Willcanwe i kazała mi usiąść pod takimi ogromnymi drzewami. One są
niesamowicie wysokie...
I powiedziała... Powiedziała, że życie nigdy się nie kończy. %7łe te drzewa
rosną od pięciuset lat i że może będą tu dalej za następne pięćset lat. Mówiła...
Mówiła, że są na świecie rzeczy trwałe i niezmienne, rzeczy ważne i że to nas
będzie z sobą zawsze łączyło, żebym o tym pamiętała. Nie wiedziałam, że ona
umrze, kiedy mi o tym mówiła, ale... ale te drzewa... Powiedziała mi, że one
[ Pobierz całość w formacie PDF ]