[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tego chłopaka akurat tutaj? A teraz prosisz ich, żeby go nie za-
bili? - Kręcąc głową, Jesse ruszył w stronę Aniołów.
- Nie rozumiesz - zaprotestowałam, drepcząc za nim. - On
próbował mnie zabić. I Profesora, i Ginę, i Przyćmionego, i...
-Więc dlatego? Susannah, jeszcze się nie nauczyłaś, że nie
jesteś zabójczynią? - Spojrzenie ciemnych oczu Jesse'a prze-
szyło mnie na wylot. - Bądz łaskawa nie zachowywać się jak-
byś nią była. Jedyną osobą, która może ponieść w związku
z tym straty, jesteÅ› ty.
Tak mnie zdumiał wyrzut wjego głosie, że łzy napłynęły mi
do oczu. Naprawdę. Prawdziwe łzy Byłam wściekła. Płaka-
łam, ponieważ byłam na niego wściekła. Nie dlatego że zranił
moje uczucia. Wcale nie.
Jesse jednak nie zauważył mojej wściekłości. Odwrócił się
do mnie tyłem, maszerując w stronę Aniołów. W chwilę póz-
niej samochód przestał się kiwać, wycieraczki i radio uspoko-
iły się, a światła zgasły Anioły były silne, to prawda, ale Jesse
umarł znacznie wcześniej.
184
- Wracajcie na plażę - zwrócił się do nich Jesse.
Josh zaśmiał się głośno.
- Zartujesz, co? - parsknÄ…Å‚.
- Nie żartuję - zapewnił Jesse.
- Nie ma mowy - odezwał się Mark Pulsford.
- Ona nas wezwała. - Carrie wskazała na mnie ręką. - Po-
wiedziała, że to w porządku.
Jesse nie odwrócił głowy w stronę, którą wskazywała Carrie.
Widać było, że nie jest ze mnie zadowolony.
- Teraz mówi, że nie jest w porządku - poinformował ich
Jesse. - Zrobicie to, co ona powie.
- Nie rozumiesz? - Oczy Josha zalśniły energią, która go
przepełniała. - On nas zabił. Zabił nas.
- I zostanie za to ukarany - powiedział Jesse spokojnie. - Ale
nie przez was.
- No to przez kogo? - chciał wiedzieć Josh.
- Przez legalny sÄ…d.
- Gówno! - wrzasnął Josh. - To bzdura, człowieku! Czeka-
liśmy na to przez cały dzień! Stary mówił, że tak będzie, ale nie
zauważyłem, żeby interesowałi się nim chłopcy w niebieskich
mundurkach. A ty? Nie wierzę, że tak będzie. Więc pozwól
nam dać mu nauczkę po naszemu.
Jesse pokręcił głową. Niebezpieczny gest w obecności czte-
rech niemożliwych do opanowania młodych duchów. Ale tak
się właśnie zachował.
Przysunęłam się do Jesse'a, kiedy Anioły zamigotały z wście-
kłości. Stanęłam na palcach, żeby mógł usłyszeć mój szept:
- Ja biorę dziewczyny. Ty chłopców.
- Nie. - Jesse spojrzał na mnie ponuro. - Odejdz, Susan-
nah. Kiedy będą zajeci mną, biegnij na szosę i zatrzymaj pierw-
szy lepszy samochód. A potem uciekaj w bezpieczne miejsce.
Hm, pewnie. Jasna sprawa.
185
- Zostawić cię na pastwę ich wszystkich? - Popatrzyłam na
niego gniewnie. - Coś ty, głupi?
- Susannah - syknÄ…Å‚. - Nie rozumiesz. Oni ciÄ™ zabijÄ…...
Roześmiałam się. Po prostu parsknęłam śmiechem. Cała
złość na niego gdzieś się ulotniła.
Jesse miał rację. Nie rozumiałam.
- Niech tylko spróbują - wycedziłam.
I w tym momencie siÄ™ na nas rzucili.
Przypuszczam, że Anioły przyjęły podobną taktykę, na jaką
ja usiłowałam namówić Jesse'a, ponieważ dziewczęta rzuciły
się na mnie, a chłopcy na niego. Nie zmartwiło mnie to zbyt-
nio. Dwie na jednÄ… to raczej nieuczciwe, ale, pomijajÄ…c ich te-
lekinetyczne moce, czułam, że nasze siły są wyrównane. Car-
rie i Felicja nie brały za życia udziału w bójkach - co nie budziło
wątpliwości, sądząc po sposobie, wjaki zaatakowały - nie mia-
ły więc rzetelnej wiedzy o tym, gdzie należy wałnąć pięścią,
żeby uzyskać najlepszy efekt.
Tak przynajmniej myślałam, zanim zaczęły mnie tłuc. To,
czego nie wzięłam pod uwagę, to fakt, że te dziewczyny - ich
chłopcy również - były naprawdę, ale to naprawdę wściekłe.
I jak się tak dobrze zastanowić, mieli prawo. No dobrze,
może byli nieprzyjemni, kiedy żyłi - nie należeli raczej do lu-
dzi, z którymi miałabym ochotę przebywać, z tą ich obsesją na
punkcie imprezowania i przekonaniu o przynależności do wą-
skiej elity wybrańców - ale byli młodzi. Zapewne wyrośliby
jeśli nie na myślących, to przynajmniej na użytecznych oby-
wateli.
Michael Meducci im to jednak uniemożliwił. Dlatego zio-
nęli wściekłością.
Ich zachowanie nie było z pewnością bez zarzutu. Zorgani-
zowali przyjęcie, podczas którego Lila Meducci doznała po-
186
ważnego urazu nie tylko z powodu własnej głupoty, ale także
niedbalstwa Aniołów i ich rodziców.
Ale to, jak się wydaje, nie przyszło im do głowy. Nie, jeśli
chodzi o Anioły z RLS, to je oszukano. Pozbawiono podstęp-
nie życia. I ktoś musi za to zapłacić.
Tym kimś jest Michael Meducci. Oraz każdy, kto stanąl im
na drodze do celu.
Ich gniew był wspaniały. Naprawdę. Nie sądzę, żebym kie-
dyś była tak całkowicie, w stu procentach, wściekła, jak te du-
chy. Och, bywałam wściekła, spokojna głowa. Ale nigdy aż tak
ani przez tyle czasu.
Anioły z RLS poniosła furia. A wyżywały ją na mnie i na Jessie.
Nie zauważyłam nawet pierwszego ciosu. Spowodował, że
obróciłam się, jak rambler po zderzeniu z ciężarówką. Poczu-
łam, że pęka mi warga. Trysnęła fontanna krwi i ochlapała suk-
nie dziewczÄ…t.
Nie zwróciły na to uwagi. Po prostu uderzyły jeszcze raz.
Nie myślcie, że im nie oddawałam. Oddawałam. Byłam do-
bra. NaprawdÄ™ dobra.
Tylko że nie dość dobra. Muszę na nowo przemyśleć teorię
walki dwie-na-jedną. To nie było w porządku. Felicja Bruce
i Carrie Whitman mnie mordowały.
A ja nie mogłam nic zrobić.
Nie mogłam nawet zerknąć w bok, żeby sprawdzić, czy Jesse
radzi sobie lepiej ode mnie. Za każdym razem, kiedy próbo-
wałam odwrócić głowę, odrzucało ją uderzenie pięści. Prze-
stałam cokolwiek widzieć. Krew z rozbitego czoła zalała mi
oczy. Może to to, a może któryś z ciosów spowodował pęknię-
cie naczyń krwionośnych w gałkach ocznych. Miałam nadzie-
ję, że chociaż Jesse'owi nic się nie stało. Jasne, że nie mógł
umrzeć. Jedyną myślą, która pałętała mi się po głowie, było:
187
Cóż, jeśli mnie zabiją, to w końcu dowiem się, dokąd wszyscy
odchodzą. Kiedy pośrednik ich do tego zmusi.
W pewnym momencie potknęłam się na czymś ciepłym i ra-
czej miękkim. Niczego nie byłam w stanie zobaczyć, dopóki
to coś nie wyjęczało mojego imienia.
-Suze...
Początkowo nie rozpoznałam głosu. Po chwiłi zdałam sobie
sprawę, że to Michael, który musiał mieć zgniecione gardlo po
duszeniu pasem. Wydawał jedynie chrapliwe dzwięki.
- Suze - wydusił. - Co się dzieje?
Przerażenie w jego głosie świadczyło o tym, że bał się teraz
co najmniej tak samo jak Josh, Carrie, Mark i Felicja, kiedy
staranował ich samochód, spychając ich w objęcia śmierci.
Dobrze mu tak, pomyślałam w tej odległej części mego umy-
słu, która nie była pochłonięta wymyślaniem prób ucieczki
przed sypiÄ…cymi siÄ™ na mnie ciosami.
- Suze - jęknął Michael. - Zatrzymaj to.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]