[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Gwendolyn? - usłyszałam zdumiony głos Gideona.
Ale tym razem dobiegał z przodu. Potrzebowałam jeszcze pół sekundy, by zrozumieć, że weszliśmy
w drogę dawnemu ja Gideona, który akurat zamierzał przekazać list Wielkiemu Mistrzowi.
Skierowałam na niego latarkę. O Boże, to on! Zatrzymał się w odległości kilku metrów i patrzył
skonsternowany. Przez dwie sekundy oślepialiśmy się wzajemnie latarkami.
- A ty skąd się tutaj wzięłaś? - spytał.
Nie mogłam inaczej, musiałam się do niego uśmiechnąć.
- Hej, to trochę trudno wyjaśnić - powiedziałam, choć najchętniej rzuciłabym:  Hej, nic się nie
zmieniłeś!".
Ten drugi, obecny Gideon wymachiwał rękami za występem muru. - Wyjaśnij mi - zażądało jego
wcześniejsze wcielenie. Dzisiejszy Gideon zaczął jeszcze gwałtowniej wymachiwać
rękami. Nie rozumiałam, co chciał mi przez to powiedzieć.
- Chwileczkę. - Uśmiechnęłam się uprzejmie do jego młodszej wersji. - Muszę szybko coś
wyjaśnić. Zaraz wracam.
Ale najwyrazniej ani starszy, ani młodszy Gideon nie miał ochoty na wyjaśnienia. Podczas gdy
młodszy poszedł za mną i chciał mnie złapać za ramię, starszy wcale nie czekał, wyskoczył do
przodu i z całej siły rąbnął swoje alter ego latarką w czoło. Młodszy Gideon padł na ziemię jak
worek kartofli.
- Zraniłeś go! - Uklękłam i z przerażeniem popatrzyłam na krwawiącą ranę.
- Przeżyje. - Starszy Gideon był niewzruszony. - Chodz, musimy iść. Przekazanie już się odbyło, on
- lekko kopnął samego siebie - już wracał, kiedy cię spotkał.
Czule pogłaskałam jego nieprzytomne ja po włosach.
- Sam sobie przyrżnąłeś. Pamiętasz jeszcze, jak podle się wtedy wobec mnie zachowałeś?
Gideon uśmiechnął się słabo.
- Tak, pamiętam. I naprawdę mi przykro. Ale kto by się tego spodziewał? A teraz chodz! Zanim ten
dureń się ocknie. Już dawno przekazał list. - Wyrzucił z siebie kilka francuskich słów, jak
podejrzewałam, soczystych przekleństw, ponieważ tak jak jego brat posłużył się słowem merde, i to
parÄ™ razy.
- No, no, no, młody człowieku - odezwał się jakiś głos tuż obok nas. - Tylko z tego powodu, że
znajdujemy się w kanale, nie wolno bez zahamowań używać kloacznego języka.
Gideon odwrócił się błyskawicznie, ale nie zaatakował przybysza. Może dlatego, że głos brzmiał
dobrotliwie i wesoło. Uniosłam latarkę i w jej świetle ukazała się twarz mężczyzny w średnim
wieku. Skierowałam promień latarki niżej, by sprawdzić, czy nie trzyma wymierzonego w nas
pistoletu. Nie trzymał.
- Jestem doktor Harrison - powiedział, skłaniając się lekko, przy czym jego nieco zdezorientowane
spojrzenie błądziło między twarzą Gideona a Gideonem leżącym na ziemi. -I właśnie otrzymałem
pański list od naszego adepta pełniącego wartę. - Wyciągnął z marynarki kopertę, na której
błyszczała czerwona pieczęć. - Lady Tilney oznajmiła, że list ten nie może w żadnym wypadku
wpaść w ręce Wielkiego Mistrza ani innych członków Kręgu Wewnętrznego. Poza mną.
Gideon westchnął i potarł czoło.
- Chcieliśmy zapobiec przekazaniu, ale w tych korytarzach straciliśmy za dużo czasu... a potem,
idiota jeden, doprowadziłem jeszcze do spotkania z samym sobą. - Wziął list i wetknął go do
kieszeni.
- De Villiers, który przyznaje się do błędu? - Doktor Harrison roześmiał się cicho. - To coś zupełnie
nowego. Na szczęście sprawą zajęła się lady Tilney, ja zaś nigdy jeszcze nie widziałem, by jakiś jej
plan spalił na panewce. Poza tym każdy sprzeciw byłby całkowicie bezcelowy. - Wskazał na
Gideona leżącego na ziemi. - Potrzeba mu pomocy?
- Nie zaszkodziłoby zdezynfekować ranę i może położyć mu coś miękkiego pod gło... - zaczęłam,
ale Gideon wpadł mi w słowo.
- Bzdura! Ma się świetnie.
Nie zważając na moje protesty, odciągnął mnie od leżącej na ziemi postaci. - Musimy wracać.
Proszę pozdrowić od nas lady Tilney, doktorze Harrison. I proszę jej podziękować w moim imieniu.
- To była dla mnie przyjemność - powiedział doktor Harrison.
Chciał już iść, ale mnie wpadło jeszcze coś do głowy.
- Czy mógłby pan przekazać lady Tilney, żeby się nie wystraszyła, jeśli w przyszłości odwiedzę ją
w czasie elapsji?
Doktor Harrison skinął głową.
- Ależ bardzo chętnie. - Skinął nam ręką. - Powodzenia. -I już go nie było.
Chciałam zawołać za nim  do widzenia", ale Gideon pociągnął mnie już w drugą stronę. Swoje
nieprzytomne alter ego zostawił w korytarzu.
- Tu się na pewno roi od szczurów - powiedziałam zdjęta współczuciem. - One się przecież garną
do krwi.
- Mylisz je z rekinami - odrzekł Gideon. Ale potem zatrzymał się gwałtownie, odwrócił do mnie i
wziął mnie w ramiona. - Tak mi przykro - wymruczał w moje włosy. - Byłem takim głupcem!
Zasłużyłem sobie na to, żeby nadgryzł mnie jakiś szczur.
Natychmiast zapomniałam o tym, co nas otaczało (i o wszystkim innym), objęłam go za szyję i
zaczęłam całować, najpierw w szyję, w ucho, w skroń, a potem w usta. Przytulił mnie mocno, tylko
po to, żeby trzy sekundy pózniej znów mnie odepchnąć.
- Naprawdę nie ma teraz na to czasu, Gwenny - powiedział gniewnie, złapał mnie za rękę i
pociÄ…gnÄ…Å‚ do przodu.
Westchnęłam. Wielokrotnie. I bardzo głęboko. Ale Gideon milczał. Dwa korytarze dalej, gdy się
zatrzyma! i wyjął mapę, nie wytrzymałam.
- To dlatego, że tak dziwnie się całuję, tak? - spytałam.
- Co? - Gideon w osłupieniu spojrzał na mnie znad mapy.
- Kompletna katastrofa z tym moim całowaniem, prawda? -Próbowałam zdusić histeryczny ton w
moim głosie, ale nie do końca mi się udało. - Ja do tej pory... to znaczy... trzeba przecież czasu i
doświadczenia. Z filmów nie da się wszystkiego nauczyć, wiesz? I to mnie boli, kiedy mnie od
siebie odsuwasz.
Gideon opuścił mapę i stożek światła jego latarki powędrował na ziemię.
- Gwenny, posłuchaj.
- Wiem, spieszymy się - przerwałam mu. - Ale muszę to z siebie wyrzucić. Wszystko byłoby lepsze
od tego odsuwania albo... dzwonienia po taksówkę. Potrafię znieść krytykę. No, w każdym razie
uprzejmie sformułowaną.
- Czasami jesteś naprawdę... - Gideon pokręcił głową, potem wziął głęboki wdech. - Kiedy mnie
całujesz, Gwendolyn Shepherd - powiedział - jest tak, jakby ktoś usuwał mi ziemię spod nóg. Nie
mam pojęcia, jak to robisz ani gdzie się tego nauczyłaś. Jeśli to był film, to koniecznie musimy go
razem obejrzeć. - Zamilkł na chwilę. - Chcę przez to powiedzieć: gdy mnie całujesz, nie pragnę już
niczego innego, jak tylko czuć cię i trzymać cię w ramionach. Cholera, jestem w tobie tak strasznie
zakochany, że czuję się, jakby ktoś mi w środku przewrócił kanister z benzyną i podpalił. Ale w tej
chwili nie możemy... musimy zachować przytomność umysłu. Przynajmniej jedno z nas. -
Spojrzenie, jakie mi rzucił, ostatecznie rozwiało moje wątpliwości. - Gwenny, to wszystko mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl