[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i rąbnął McBride'a w głowę. Ten puścił Slatera i padł
bezwładnie.
- Sam! - Amy rzuciÅ‚a siÄ™ ku niemu. PorwaÅ‚ jÄ… w ra­
miona i przytulił mocno.
- Amy, o Boże, Amy - szeptał.
- Sam, nie opuszczaj mnie już nigdy! - błagała.
- ObiecujÄ™, kochana, że nigdy ciÄ™ nie zostawiÄ™ - za­
pewnił żarliwie. Teraz już wiedział, że tego nie zrobi.
Slater wyciągnął nóż i zaczął rozcinać więzy Victo-
rii. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Płomienie
z trzaskiem lizały ściany.
- Uciekajmy stąd! - Brody chwycił Amy za rękę
i wyprowadziÅ‚ z domu. W drzwiach obejrzaÅ‚ siÄ™ za sie­
bie. Slater uwalniał dziewczynę. Mieli ostatnią szansę
ucieczki.
- Gdzie sÄ… konie?
- Tam - Amy wskazała na kępę drzew.
Nigdy jeszcze nie siodłał konia w takim tempie.
Wskoczył na jego grzbiet, pociągając Amy za sobą.
WÅ‚asnego wierzchowca zostawiÅ‚ dalej, ukrytego za ska­
Å‚ami. Nim ruszyli, jeszcze raz rzuciÅ‚ spojrzenie na pÅ‚o­
nÄ…cy budynek. Victoria staÅ‚a przed wejÅ›ciem, rozpacz­
liwie załamując ręce i wpatrując się w płomienie. Gdzie
podział się Slater? Brody już miał popędzić konia, kie-
dy dach załamał się trzaskiem. Snop iskier wystrzelił
w niebo.
- Slater! - krzyknęła rozpaczliwie Victoria i rzuciła
się do wejścia.
Sam już się nie wahał. Błyskawicznie zawrócił konia
i jednym skokiem znalazł się przy niej.
- Stój! - krzyknął, chwytając ją w ostatniej chwili.
- Chcesz zginąć?
- Puść mnie! - szarpała się dziko. - On tam został!
PowiedziaÅ‚, że musi wyciÄ…gnąć McBride'a, i wtedy za­
padł się dach. - Muszę go ratować!
- Szlachetny idiota! - zaklÄ…Å‚ Brody. W rozterce po­
patrzył na morze płomieni, a potem na Amy. Ostatnia
szansa ucieczki przepadÅ‚a. ZacisnÄ…Å‚ szczÄ™ki i rzuciÅ‚ wo­
dze Victorii. - ZostaÅ„ tu - nakazaÅ‚ i naciÄ…gnÄ…wszy kur­
tkę na głowę, skoczył w drzwi.
Fala gorąca omal nie zbiła go z nóg. Gryzący dym
wypełnił płuca.
- Slater? - zawoÅ‚aÅ‚, przemykajÄ…c skulony ku miej­
scu, gdzie upadł McBride.
- Brody?
Omal się nie roześmiał, słysząc zdumienie w głosie
Slatera. Szybko skoczył w tę stronę, po omacku szukając
ciała, i potknął się o buty. Zwiadowca tkwił w potrzasku.
Nogi przygniatała mu belka ze zwalonego dachu. Na
szczęście, padajÄ…c oparÅ‚a siÄ™ jednym koÅ„cem o przewró­
cony stół, który przyjął na siebie miażdżący ciężar.
- Możesz poruszyć stopami?
- Tak. Nogi sÄ… caÅ‚e - odparÅ‚ Slater, krztuszÄ…c siÄ™ dy­
mem. - Ale nie mam jak tego odsunąć.
Brody wcisnÄ…Å‚ siÄ™ pod uniesiony koniec belki i kuc­
nÄ…Å‚, zapierajÄ…c siÄ™ o niÄ… plecami.
- Kiedy tylko to podniosÄ™, wyrywaj stamtÄ…d - sa­
pnął, naprężając wszystkie mięśnie. Zamknął oczy
i prostował się powoli. %7łyły nabrzmiały mu na skroni.
DusiÅ‚ siÄ™, wstrzymujÄ…c oddech, by nie wciÄ…gać gryzÄ…­
cego dymu. Nagle poczuł szarpnięcie za ramię. Slater
stał nad nim.
- Chodz! - zawołał, wyszarpując go spod belki.
ZataczajÄ…c siÄ™ i kaszlÄ…c, wybiegli przed dom i padli
na trawę, zachłannie wciągając chłodne powietrze.
Dziewczyny rzuciły się ku nim.
Azy i pocałunki Amy ocuciły Brody'ego. Rozejrzał
się czujnie. Slater leżał z głową na kolanach Victorii.
Miał przymknięte oczy, ale Brody wiedział, że gdyby
tylko spróbowaÅ‚ pobiec z Amy do koni, w rÄ™ku zwia­
dowcy pojawiÅ‚by siÄ™ piekielny colt. ZresztÄ…, nie miaÅ‚ si­
Å‚y biec.
Slater otworzyÅ‚ oczy i spojrzaÅ‚ na niego. Przez chwi­
lÄ™ mierzyli siÄ™ wzrokiem.
- JeÅ›li Amy Wallace zdecyduje siÄ™ opuÅ›cić teryto­
rium naszego stanu wraz z Camem McBride, ma do te­
go pełne prawo - oznajmił wreszcie oficjalnym tonem.
- Co? - Victoria popatrzyÅ‚a na niego, jakby byÅ‚ nie­
speÅ‚na rozumu. - Co ty bredzisz? Przecież McBride zo­
stał tam - obejrzała się na dogasające zgliszcza.
- Nie. Tam zginÄ…Å‚ Sam Brody. Tropiciel McBride za­
strzelił go, broniąc Amy. A ona zapałała miłością do
swego wybawiciela i razem opuścili Teksas, by zacząć
nowe życie w innych stronach - mówiÅ‚ Slater, nie spu­
szczajÄ…c oczu z Brody'ego.
Sam poczuÅ‚, jak coÅ› Å›ciska go w piersi. Amy zamru­
gała, zaskoczona, a potem zachichotała radośnie.
- Och, Sam, jak się cieszę! Dziękuję, panie Slater.
Brody skinął krótko zwiadowcy i odwrócił się ku
niej.
- Gotowa?
Z uśmiechem ujęła go za rękę.
Victoria powoli wysunęła się z objęć Slatera.
- Amy? Jedziesz z nim?
- Tak. O, tak! - odparła rozpromieniona.
Victoria popatrzyÅ‚a na Brody'ego. CiÄ…gle nie nie ro­
zumiała, co siostra mogła zobaczyć w tym człowieku.
Jednak najwyrazniej była z nim szczęśliwa. Podeszła
do Amy i objęła ją czule.
- Będzie mi ciebie brakowało - wyszeptała przez
Å‚zy.
- Mnie też, Tory. - Dziewczyna ucaÅ‚owaÅ‚a jÄ… serde­
cznie. - Może kiedyÅ› ciÄ™ odwiedzimy. Z dziećmi - do­
dała.
- Mam nadzieję - miała ściśnięte gardło.
Brody podprowadziÅ‚ konie. Amy odjeżdżajÄ…c, od­
wróciÅ‚a siÄ™. Ostatni raz pomachaÅ‚y sobie na pożegna­
nie.
- Odjechała - załkała Victoria. Slater opiekuńczo
otoczył ją ramieniem.
- Chciała tego.
- Wiem.
- Na nas też czas. Gdzie jest twój koń?
- Wzięła go Amy. Przedtem McBride wiózł ją przed
sobą, żeby trzymać mnie w szachu.
Oczy mężczyzny pociemniały, a twarda linia jego
ust złagodniała nagle.
- W takim razie musimy jechać razem - stwierdził
dziwnym tonem.
Przytaknęła w milczeniu, czując, jak fala gorąca
ogarnia jej ciaÅ‚o. PuÅ›cili wolno konia McBride'a, ukry­
wając siodło w ruinach domu. Skoro mieli wrócić do
miasta i poświadczyć, że wyjechał do innego stanu, nie
mogli wzbudzać podejrzeń.
Wierzchowiec Slatera stÄ…paÅ‚ powoli, dzwigajÄ…c po­
dwójny ciężar. Victoria siedziała bokiem w siodle,
oparta o uda mężczyny i przytulona do jego piersi.
- CieszÄ™ siÄ™, że mamy tylko jednego konia - mruk­
nął, wtulając twarz w jej włosy.
- Ja też - szepnęła, rozkoszujÄ…c siÄ™ cudownym po­
czuciem ciepła i bezpieczeństwa w jego ramionach.
PoruszyÅ‚a siÄ™, sadowiÄ…c wygodniej, i z satysfakcjÄ… wy­
czuÅ‚a twardy dowód jego pożądania. ZmysÅ‚owy, uwo­
dzicielski uśmieszek pojawił się na jej wargach.
- Ty czarownico... - szepnÄ…Å‚ Slater chrapliwie.
- Chcesz doprowadzić mnie do szaleństwa?
- Do zupeÅ‚nego szaleÅ„stwa - potwierdziÅ‚a, muska­
jÄ…c wargami jego szyjÄ™.
Ujął wodze jedną ręką i zachłannie chwycił drugą
dłonią jej pierś.
- Myślałam, że już mnie nie pragniesz - mruknęła,
rozpinając mu koszulę. - Wtedy, kiedy odszedłeś tak
bez słowa, nie...
- Jak mógłbym cię nie chcieć! - zaprzeczył żarliwie,
owiewając jej ucho gorącym oddechem. - Jak w ogóle
mogłaś tak myśleć? Nie przestałem cię pragnąć ani na
chwilę. I ani na chwilę nie przestałem myśleć o tobie.
- Dlaczego w takim razie nic nie powiedziałeś?
Dlaczego nie prosiłeś, żebym na ciebie czekała?
- A czy mogłem? Nie wiedziałem, kiedy wrócę i czy
w ogóle wrócÄ™. MogÅ‚em zginąć z rÄ™ki Brody'ego. - Ur­
wał na chwilę i poważnie spojrzał jej w oczy. - Poza
tym, nie miałem ci czego dać. I nadal nie mam, Victo-
rio.
- Masz siebie. Tylko tego chcÄ™. - Powolnym ru­
chem rozchyliła poły jego koszuli i przesunęła dłońmi
po odsłoniętej piersi. Zadrżał, czując dotknięcie ust na
swojej skórze, ale wplótÅ‚ palce w czarne wÅ‚osy i odchy­
lił jej głowę do tyłu.
- Nie, Tory, poczekaj. Najpierw muszÄ™ ci coÅ› powie­
dzieć.
Popatrzyła na niego błyszczącymi oczami. Widok jej
rozjaśnionej pragnieniem i uczuciem twarzy sprawił,
że przemowa, którą sobie starannie układał, zupełnie
uciekła mu z myśli.
- Och, Victorio... Boże, jak ja cię kocham - zdołał
tylko wyszeptać.
- To dobrze, bo ja też cię kocham. I tym razem nie
pozwolÄ™ ci uciec.
- Już nie chcÄ™ uciekać. To wÅ‚aÅ›nie chciaÅ‚em ci po­
wiedzieć. ChcÄ™ być z tobÄ…. Czy... czy myÅ›laÅ‚aÅ› o maÅ‚­
żeÅ„stwie? Wiem, że niewiele mogÄ™ ci ofiarować. MógÅ‚­
bym zrezygnować z pracy dla wojska. Już nie chcę być
zwiadowcą. Mam dosyć takiego życia, ścigania łotrów,
zabijania i samotności. Mógłbym znów przejąć swoje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl