[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pomysłodawcą całego przedsięwzięcia. Alek, który zdążył parę lat już przepracować
w prawdziwej wytwórni filmo-
wej, pełnił funkcję nie tylko operatora, lecz i kierownika produkcji, Richie zajmował
się sprawami technicznymi, Ben zaopatrzeniem i kwatermistrzostwem, jeśli tak to
można określić. Daniel nie umiałby jednak powiedzieć, z jakich środowisk wywodzą
się jego towarzysze. Odnosili się do siebie po koleżeńsku, nawet Freda traktowali na
równi z innymi, choć bezapelacyjnie wypełniali jego polecenia.
Na nocleg zatrzymali się istotnie w pustyni, jak nomadzi. Sprawnie założyli
obozowisko. Ponieważ w karawanie były tylko cztery posłania, Daniel miał sp"ać na
materacu w ciężarówce.
Będzie ci tam nawet cieplej niż w namiocie. Zresztą nie warto go rozstawiać,
skoro świt ruszamy dalej stwierdził Ben. Radzę ci wcześnie się położyć.
Zdjęcia zajmą nam trochę czasu.
Na kolację była fasolka z puszki, herbata i chleb z dżemem. Mycie ograniczyło się do
minimum, chociaż zbiorniki wody były pełne.
Nie wiadomo, na jak długo musi starczyć % powiedział Ben. Masz tu swoje
dwa litry. Wlej do pojemnika przy natrysku. Puść minimalny strumień, oczywiście
stojąc w korytku, w którym umyjesz nogi. A potem szybko wież do śpiwora i kimaj.
Daniel spełnił polecenie, choć nie mógł się pozbyć podejrzeń, że tamci chcą go
usunąć i spędzić resztę wieczoru we własnym gronie. Ostatecznie mieli do tego pełne
prawo. Jeszcze nie należał do sitwy i nawet nie pragnął do niej się przyłączyć.
Uchylił drzwi zamykające tył ciężarówki, aby widzieć niebo nad pustynią i
pomarańczowe płomienie nad falistą płaszczyzną piasku, lecz dojmujący chłód kazał
mu zrezygnować z widoków i wtulić się w ciepły śpiwór. Dziwna rzecz, zamknięty w
pełnej cudzych gratów ciężarówce, niepewny, co dzień jutrzejszy przyniesie, czuł się
bardziej wolny* niż w opłaconym przez brata luksusowym sanatorium.
Nazajutrz po skąpym śniadaniu wzięto kurs na Uarglę. Daniel zachwyconym
wzrokiem ogarniał morze piasków, jasnych, sypkich, ruchliwych. Najlżejszy
podmuch wiatru przesuwał je z miejsca na miejsce. Zdawało się, że drobne fale suną
po bezmiernej powierzchni, że pustynia oddycha, że wzbierają i opa-
dają piaszczyste wzgórki, zmieniają się układy piaszczystych fałd.
Południowy odpoczynek trwał krótko. Fred ponaglał do dalszej drogi w kierunku El
Golea. Na szosie i obok niej spotykali grupy nomadów, ich trzody i wielbłądy. Były
to jednak grupy niewielkie, ubogie, niezbyt malownicze i, zdaniem Freda, niewarte
sfilmowania.
Dopiero pod wieczór w pewnej odległości od szosy Alek wypatrzył obozowisko
nomadów. Bez słowa wskazał je Fredowi, siedzącemu za kierownicą. Fred skinął
głową i dał znak jadącej za nim kolumnie.
Co się stało? zapytał Ben wychylając się z szoferki.
Nic. Zanocujemy tutaj.
Tym razem i Daniela wciągnięto do wieczornych zajęć. Kiedy przygotowano już
nocleg, Fred powiedział Benowi, żeby wraz z chłopcem poszedł do nomadów, boś
tam u nich kupił, a przede wszystkim uzyskał zgodę na sfilmowanie ich w dniu
następnym.
Ruszyli pasmem stwardniałego piasku w stronę brunatnoczar-nych namiotów
odcinających się od żółtego tła pustyni. Kilka wielbłądów stało jakby na straży
obozowiska. Gromadka dzieci wybiegła na spotkanie przybyszów. Mężczyzna w
czarnym zawoju na głowie czekał przed namiotem. Ben ze swojej kiepskiej
francuszczyzny przeszedł na jeszcze gorszy arabski. Gospodarz, o dziwo, zrozumiał
mniej więcej, o co mu chodzi, pokiwał skwapliwie głową i zaprosił gości do wnętrza
ciemnego namiotu, do którego wpadał jedynie odblask ogniska, przy którym kobieta
gotowała strawę; dostrzegli legowiska z baranich skór oraz mały warsztat tkacki.
Parę blaszanek i puszek po konserwach stało na drewnianej skrzynce, służącej kiedyś
jako opakowanie; była to chyba cała zastawa domowa, nie licząc glinianych nie
wypalonych misek i dzbanuszków.
W namiocie panował zaduch, baranie skóry wydzielały ostrą
woń. Gospodarz poprosił gości, by zechcieli na nich usiąść. Spod
legowiska wyciągnął dwa wąskie kilimki, których barwy nikły
w przedwieczornym mroku. Kobieta gotująca posiłek przystawi-
86 ła do ognia imbryk i zaparzyła kawę. Podała ją gościom w ma-
lutkich metalowych kubeczkach. Kawa była słodka jak ulepek, bardzo mocna i
przyprawiona pieprzem.
Ben kupił jeden z kilimków, co znacznie ociepliło nastrój. Daniel nie rozumiał, o
czym Ben mówi, ale widać było, że uzgadnia coś z całą powagą. Zciemniło się,
zanim przybili porozumienie takim gestem, jakim polscy chłopi kończą na jarmarku
targ o prosiaka.
Załatwione! odetchnął z ulgą Ben, kiedy odeszli spory kawał od obozowiska.
Fred powinien być zadowolony. Może jutro filmować, kogo zechce. A nomadów
już coraz mniej. Sam widziałeś, że to wcale nie romantyczni włóczędzy, ale zwykli
pasterze, hodujący owce, kozy, wielbłądy. I nie tęsknota za swobodnym życiem, lecz
brak wody i paszy dla zwierząt, zmusza ich do wędrówek z południa na północ i z
północy na południe. Handlują zwierzętami, sprzedają owczą wełnę albo ją
wymieniają na ziarno z mieszkańcami tellu czy ludnością oaz, która im dostarcza
daktyli.
Skąd znasz arabski? zapytał Daniel.
Gdybym nie znał, Fred nie wziąłby mnie na tę wyprawę odparł wymijająco.
Nie bądz za ciekawy. Wścibscy żyją krócej.
Freda zastali w namiocie przy stoliku oświetlonym jasną lampą. Pisał coś na
niewielkich arkusikach papieru. Ben złożył mu sprawozdanie i poszedł przygotować
kolacjÄ™.
Siadaj, Dan! boss wskazał chłopcu miejsce naprzeciwko.
88
Jutro zaczyna się twoja rola. Jeszcze nie filmowa, lecz życiowa. O dwadzieścia mil
stąd jest wieś, której szukałeś. Pojedziemy tam z samego rana. Zostawię cię samego.
Nawiążesz %znajomość z Blanką i jej mężem. Wybadasz teren, przygotujesz ich na
nasze propozycje. Wieczorem przyjadę po ciebie. Jeśli wszystko pójdzie po naszej
myśli, pojutrze zaczniemy kręcić film.
Ostro bierzesz siÄ™ do rzeczy.
Każdy dzień kosztuje. Nie mogę marnować forsy. Aha, gdyby cię pytali, skąd
dowiedzieliśmy się o ich wiosce, powiedz, że dostaliśmy informacje z Ministerstwa
Rolnictwa i Reformy Rolnej.
Czy to, co piszesz, ma być scenariuszem?
Przypuśćmy. Ben przygotuje ci trochę puszek i słodyczy, żebyś nie pojechał tam z
pustymi rękami.
Myślisz o wszystkim.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]