[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zastanawiała się - z niezawodną intuicją - czy Charley prosto od niej pojedzie do mieszkania Maerose Prizzi.
Jak wszyscy wiedziała o niej, o jej wieloletnim związku z Partaniną i o zatargu z Vincentem Prizzim.
Chodziła z Maerose do szkoły- od podstawówki po college. Podziwiała ją jak każdego przedstawiciela rodu
Prizzich, a nawet lubiła ją, ale tylko do czasu, gdy Mae usidliła Charleya Partannę -młodzieńca, o którym
marzyły wszystkie dziewczyny ze środowiska. Julia nie mogła zrozumieć, dlaczego Maerose wystawiła go
do wiatru, a Vincentowi Prizziemu nie mogła wybaczyć, że swym uporem doprowadził do utrzymania w
mocy tych idiotycznych zaręczyn.
Teraz jednak czuła się wolna od wszelkich ograniczeń dzieciństwa i lat dojrzewania, kiedy to ojciec rządził
nią, a Prizzi jej ojcem. Zdobyła wreszcie Charleya i nie zamierzała z niego rezygnować. Spoglądając wstecz,
widziała jasno, że to spotkanie było nieuniknione, bo jak daleko się-
gała pamięcią, byli sobie pisani; los popychał ich ku sobie krętymi ścieżkami. A Charley jej pragnął, czuła to
każdym ze zmysłów, które tak pielęgnowała przez całe życie. Ona zaś pragnęła jego. Ed Price był tylko
przynętą w pułapce na Charleya. Był tylko wielką kwotą pieniędzy, a ona przecież miała ich już dość. O
Charleyu Partannie śniła od dzieciństwa, a teraz on był gotów śpiewać dla niej serenady.
Dopiero za czwartym razem coś się wydarzyło. Charley zabrał Julię na kolację nie jednym z kradzionych
wozów, ale - nieco sfatygowaną jej zdaniem - furgonetką. Ubrany był w nowy, bardzo klasyczny, granatowy
garnitur.
- Ładny garnitur - powiedziała Julia.
- Podoba ci się? Krawiec przyjeżdża, tu z Hongkongu raz w roku i przywozi próbki. Żadnych
ekstrawagancji. Mówisz mu, który materiał ci się podoba, on cię mierzy i zapominasz o sprawie, a potem
nagle przysyła ci gotowy strój. I zawsze pasuje.
Zjedli w zajeździe opodal Englewood Cliffs, w New Jersey. Był to lokal pełen podejrzanie wyglądających
twardzieli. Wokalista zespołu przygrywającego na scenie czterokrotnie w ciągu godziny powtarzał My Way,
wyciskając łzy z oczu większości gości. Widać było, że bywalcy znają Charleya, ale trzymali dystans. Po
kolacji (bez tańców) pojechali drogą wzdłuż rzeki. Wreszcie po paru kilometrach Charley zaparkował wóz
na brzegu, pod jasną tarczą księżyca w pełni.
-Julio, muszę to w końcu powiedzieć - odezwał się po chwili milczenia. - Zakochałem się w tobie. To
znaczy: kocham cię. Nic na to nie poradzę. Jesteś dla mnie słońcem, księżycem i gwiazdami.
Julia była głęboko poruszona, mniej więcej tak, jakby była studentką pierwszego roku, której król kampusu
złożył swe serce w ofierze.
- Charley! Jak cudownie to powiedziałeś.
-
Czytałem
w
jednym
piśmie,
że
na
tegorocznym
zjeździe
Amerykańskiego
Towarzystwa
Antropologicznego wyjaśniono wreszcie różnicę między miłością a zwykłą żądzą. Odkryto mianowicie, że,
cytuję: „miłość polega na pożądaniu i jednoczesnym pragnieniu przebywania z osobą kochaną", koniec
cytatu. I to właśnie czuję do ciebie, Julio.
- Kocham cię.
To powiedziawszy, Charley wziął Julię w ramiona i - jeśli to w ogóle możliwe - pocałował jeszcze
delikatniej niż wtedy, dawno temu, na łóżku w Le Beau Rivage. Potem zaniósł Julię do budy furgonetki,
gdzie wcześniej przezornie umieścił wielki, dmuchany materac. Zręcznym ruchem ściągnął jej rajstopy do
kostek i błyskawicznie, z wprawą godną strażaka, wyskoczył ze spodni. Następnie dogodził jej tak, jak nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]