[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przypomniała sobie, jak w środku nocy wstała i ze strachu przed Markiem zamknę-
ła drzwi na klucz. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Nie miała powodu do obaw; Mark za-
chowywał się jak najczulszy, najtroskliwszy mąż.
Jednakże jego troskliwość trochę ją irytowała. Wiedziała, że to irracjonalne, ale
zwyczajnie czuła strach, że może się w Marku zakochać, a potem cierpieć. Co będzie,
jeśli po dwóch tygodniach dojdzie do wniosku, że najchętniej zostałaby z Markiem na
zawsze, on zaś nie wykaże najmniejszej inicjatywy, aby ją u siebie zatrzymać?
Nie wygłupiaj się, zganiła się w myślach. Co ma być, to będzie.
- Zwieża herbata i ciepłe grzanki - oznajmił Mark, wracając do sypialni. Postawił
tacÄ™ na stoliku nocnym.
- Dziękuję, jesteś aniołem. Rycerzem w dżinsowej zbroi.
Ze speszonym uśmiechem wsunął kciuki do szlufek spodni.
- Nie będę ci przeszkadzał. Smacznego.
R
L
T
Nie pamiętała, aby kiedykolwiek jadła śniadanie w łóżku, chyba że sama je przy-
rządziła, a to się nie liczyło. W każdym razie dzisiejsze pochłonęła z apetytem, po czym
ubrała się i odniosła tacę do kuchni.
Na moment przystanęła w progu, oszołomiona widokiem wysokiego kowboja w
spranych dżinsach i niebieskiej koszuli z podwiniętymi rękawami, który zmywa naczy-
nia. Natychmiast wyobraziła sobie, jak swoimi silnymi spracowanymi rękami zajmuje się
niemowlęciem: kąpie je, przewija, całuje w brzuszek, gaworzy z nim.
O Chryste! Jeżeli natychmiast nie powściągnie fantazji, będzie miała duże proble-
my.
Na szczęście zadzwonił telefon, wyrywając ją z zadumy. Mark wytarł ręce o ście-
reczkę i chwycił słuchawkę. Zmarszczywszy czoło, przez chwilę słuchał w skupieniu.
- Dobra. Już jadę.
Sophie nie odzywała się. Ciekawa była, o co chodzi. Dokąd Mark jedzie? Czy za-
bierze ją ze sobą? Rzucił jej posępne spojrzenie.
- To był mój sąsiad, Andrew Jackson. Ciężarówka pełna bydła przewróciła się,
przejeżdżając przez strumień.
- Niedobrze. SÄ… ranni?
- Chyba nie. Ale muszę jechać. Wypadek zdarzył się na moim terenie.
Sophie przełknęła ślinę. W Anglii na miejsce wypadku zaraz przyjechałaby policja,
karetki, straż pożarna. A tu, w buszu, gdzie do najbliższego miasta są dziesiątki kilome-
trów, ludzie muszą polegać na sąsiadach. Trochę to przerażające.
- W jaki sposób zdołasz pomóc?
- Może pchając razem, uda nam się postawić ciężarówkę. Może wezmę ją na hol i
podciągnę. Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Może są ranne zwierzęta...
- Sądzisz, że mogłabym się na coś przydać?
Uśmiechnął się.
- Nie. Odpocznij sobie.
No tak, pomyślała; uważa mnie za bezużyteczną Angielkę.
Nie chciała znów zostawać sama. Czy taki jest los wszystkich mieszkających tu
kobiet? %7łe zajmują się domem, podczas gdy ich mężczyzni grają rolę bohaterów?
R
L
T
- Mark, co mogłabym zrobić?
Doszedłszy do siatkowych drzwi, zatrzymał się, obejrzał przez ramię, po czym
wrócił na środek kuchni i ujął Sophie za łokieć.
- Dasz sobie tu radę, prawda? - spytał.
- Jasne - odparła, unosząc dumnie brodę.
Bała się być sama na tym pustkowiu, poza tym marzyła o tym, żeby spędzić z
Markiem cały dzień, ale nie chciała narzekać. Trudno. Jakoś pokona strach. Zresztą cóż
złego może się jej tu przytrafić?
- Może mogłabym ci chociaż przyszykować coś na drogę...
Popatrzył na nią z wdzięcznością.
- Cudownie. Nalej herbaty do termosu, a ja tymczasem załaduję kilka rzeczy do
furgonetki.
- Dobrze.
Wczoraj szperała trochę po szafkach w kuchni, toteż dziś wiedziała, gdzie czego
szukać. Nastawiła wodę w czajniku, a sama w tym czasie wyjęła pieczywo, masło, ser i
ogórki. Kiedy Mark wrócił, wręczyła mu termos, zapakowane do torby kanapki, paczkę
owsianych herbatników i pomarańcze.
- Przynajmniej nie będziesz głodny.
Na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, ale i radość.
- Dzięki.
Wolną ręką przyciągnął Sophie do siebie i cmoknął w czoło. Choć było to tylko
lekkie muśnięcie, na całym ciele poczuła elektryzujące mrowienie.
Obróciwszy się na pięcie, z wieszaka na ścianie Mark chwycił kapelusz, nasadził
go na głowę, po czym ruszył do zaparkowanej przed domem furgonetki. Sophie z trudem
dotrzymywała mu kroku.
- Mogłabyś nakarmić psy? I wlać im wody do miski?
- Oczywiście - odparła, starając się ukryć zdenerwowanie. Jej kontakt z psami
ograniczał się do pogłaskania miniaturowego pudla swojej mamy.
R
L
T
- Hm... - Mark zawahał się. - Monty'ego chyba zabiorę z sobą. Może się przydać do
trzymania bydła w ryzach. Z tobą zostawię Blue Doga, tylko spuszczę go z łańcucha. Le-
piej się będę czuł, wiedząc, że cię pilnuje.
- Dlaczego? CoÅ› mi tu grozi?
- Z Blue Dogiem? Absolutnie nie.
Nie to chciała usłyszeć. Po chwili stała z rękami wspartymi na biodrach, patrząc,
jak Mark wsiada do wozu; obok niej stał australijski pies pasterski o lekko niebieskawej
sierści.
- Nie próbuj go głaskać; nie jest do tego przyzwyczajony - ostrzegł Mark, wychyla-
jÄ…c siÄ™ z auta.
Sophie zerknęła na ostre kły. Bała się psa, otaczającej pustki, tego, że zostaje sama.
- Mark! Na pewno nie mogłabym się wam do czegoś przydać?
Nie odpowiedział. Zatrzasnąwszy drzwi, przekręcił kluczyk w stacyjce.
- Mam całą kolekcję filmów! - zawołał przez okno. - Może znajdziesz coś dla sie-
bie.
Wyszczerzył zęby w olśniewającym uśmiechu, pomachał na pożegnanie i odjechał,
wzbijajÄ…c chmurÄ™ kurzu.
Blue Dog siedział obok Sophie z wywalonym jęzorem i głośno dyszał. Nie zważa-
jąc na słońce, które piekło ją w ramiona, patrzyła za samochodem podskakującym na
wyboistej drodze. I pomyśleć, że jeszcze pół godziny temu leżała w łóżku, rozkoszując
się śniadaniem.
Straciła rachubę, ile razy wychodziła na frontową werandę, osłaniała ręką oczy
przed rażącym blaskiem słońca i wodziła wzrokiem po wysuszonej ziemi, wypatrując
chmury kurzu, która oznaczałaby, że Mark wraca.
Tłumaczyła sobie, że nie ma czego się bać, tym bardziej że Blue Dog leży wycią-
gnięty na schodkach przed domem i strzygąc uszami, pilnuje obejścia.
Nie chciała się użalać nad sobą. Takie jest życie na farmie, powtarzała w myślach.
Zaakceptuj to, staraj się dostosować. Mark wspomniał o kolekcji filmów. Nie, nie zasią-
dzie przed telewizorem niczym rozpieszczona nastolatka; znajdzie coś pożytecznego do
roboty.
R
L
T
Nasypała psu do miski gotowej karmy, do drugiej wlała wody. Blue Dog wychłep-
tał wszystko do dna, po czym ponownie zajął pozycję na schodach. W przeciwieństwie
do pudla matki, był cichy, nie ujadał. Korciło ją, by go pogłaskać, ale na widok ostrych
kłów szybko odeszła jej ochota.
Chociaż przed wyjazdem na południe zarządca Marka zamroził mnóstwo dań,
Sophie postanowiła samodzielnie przygotować kolację. Po pierwsze, uwielbiała gotować,
po drugie, podlała wszystkie kwiatki na werandzie i nie miała co robić, po trzecie, uzna-
ła, że gotowanie podziała na nią kojąco.
Dla towarzystwa, żeby nie być skazana na ciszę, włączyła radio. Potem z ogromnej
zamrażarki w kuchni wydobyła porcję mielonej wołowiny, z której przyszykowała lasa-
gne. W spiżarni znalazła składniki potrzebne do biszkoptowo-owocowego ciasta nasą-
czonego sherry, które również przyrządziła.
Następnie, opuściwszy kuchnię, zaczęła zwiedzać dom; wyobrażała sobie, jak by [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl