[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podtrzymujemy się nawzajem, żeby się nie wywalić. Kreślimy mimowolne kształty w
naelektryzowanym powietrzu i powoli dociera do mnie, że jesteśmy śmieszni. Zmieszni.
Machające marionetki. Osuwam się na siedzenie. Pola Elizejskie wirują dookoła mnie, usiłuję
zamknąć oczy, żeby uciec od tej ogłuszającej karuzeli, której jestem środkiem, ale ścisk w
skroniach zmusza mnie do pozostawienia szeroko otwartych oczu i patrzenia na żałosny
spektakl mojego upadku. Połamane ciało, wstrząsane dreszczami, osłonięte jako tako
sukienką ze zmatowiałych cekinów. Ręce, które się wykręcają. Zniszczona twarz. Zapadłe i
błędne oczy. Zlodowaciałe usta. Blada cera ze strużką skrzepniętej krwi pod łukiem
brwiowym. Szukam w swoich oczach blasku, który znam. Ale go nie ma. Wpatruję się w
obcÄ… osobÄ™. ObcÄ… o zgaszonych oczach.
I kto by pomyślał, że Andrea jest jeszcze w stanie normalnie zaparkować... A ja dalej
siedzę przygwożdżona do fotela, nie mogę się ruszyć. Mówi, żebym wstała. Odmawiam. W
końcu delikatnie ciągnie mnie za rękę, udaje mi się wydostać z samochodu. Moje niepewne
ruchy są śmieszne. Staję na chodniku. Przez chwilę. Chwieję się na zmęczonych nogach i
przewracam. Jest mi niedobrze. To wzbiera we mnie jak uczucie wściekłości, mam ochotę
zwrócić mój niesmak, moją nienawiść i litry pochłoniętego alkoholu. Klęczę zgięta w pół i
wymiotuję, nie mogąc przestać, moje wybryki tej nocy i codziennego życia, i brudzę sobie
sukienkę od Lolity Lempickiej i tę ciszę ciężką od odgłosu spazmatycznych przełknięć.
Wszystko dzieje się jak w koszmarze: wyrzyguję moje dawno stracone złudzenia, urojenia,
które mnie nawiedzają, i to wszystko pada na czarny asfalt wraz z odgłosem płynnego i
ohydnego wybuchu, który odbija się w mojej głowie jako nieszczęsny wyrok mojej
niegodziwości. Jestem wyczerpana. Nie chcę się podnieść, nie chcę, napotkam jego
spojrzenie. Spuszczona głowa pozwala mi ukryć piekące łzy. Chcę tutaj umrzeć.
Andrea podnosi mnie, jedną rękę wkłada pod kolana, drugą pod ramiona, zabiera mnie
i unosi. Ogarnia mnie znużenie i wstyd, opuszczam głowę na jego ramię, wyglądam jak
nieżywa. Znajomy zapach jego mieszkania uspokaja mnie. Andrea prowadzi mnie powoli
przez pokoje aż do łazienki. Sadza mnie na wannie i delikatnie zmywa wilgotna gąbką
rozpuszczony makijaż i łzy. Cierpliwie, aż do całkowitego zniknięcia ich śladów z mojej
twarzy. A lustro przywraca wizerunek bladego dziecka o smutnych i podkrążonych oczach.
Myje mi zęby.
 Wypluj.
Pluję. Następnie rozplata moje pogniecione włosy, nie zadając mi bólu. Zciąga
czółenka od Prady i sukienkę. Wkłada na mnie swoją olbrzymią koszulę. Bierze za rękę i
prowadzi do pokoju. Kładzie mnie do łóżka, z głową na środku poduszek, i przykrywa aż po
brodę. Nie puszcza mojej dłoni. Pamiętam nieskazitelną miękkość prześcieradeł i
uspokajający dotyk jego ręki. Potem zapadłam w sen.
Nazajutrz wszystko zaczęło się od nowa. I było jeszcze gorzej...
Rozdział 9
 Nie zniosę tego dłużej.
Nie jesteśmy już żywymi istotami, to tylko złudzenie.
Ugrzęzliśmy w Nocy i ćpaniu.
Nawiedzamy podłe miejsca wschodniego Paryża, dzielnice, o istnieniu których nie
mieliśmy dotychczas pojęcia. Tarzamy się w brudzie innych, karmimy się odrażającymi
oparami, bezsensownymi spotkaniami i tą wszechobecną zgnilizną duszy, którą dostrzega się
tylko nocą i do której wbrew sobie zdążamy.
Gramy komedię życia, ale jesteśmy bardziej martwi niż żywi.
%7Å‚ywe trupy.
Tracę dech... moje pragnienie, żeby tak żyć dalej, słabnie.
Nie zniosę tego dłużej...
Biorę działkę.
Każdego dnia uczestniczę w upadaniu człowieka, którego kocham. Jego głowa uderza
o stół, drżące ręce opróżniają saszetkę, usypują białe linie, a one znikają w mgnieniu oka, w
nerwowych, bezładnych ruchach, które wykonuje, żeby je wciągnąć, oddając się temu całym
sobÄ…, ja jestem intruzem.
Zapchany nos, puste oczy.
Już nawet się nie pieprzymy.
W ustach mam ciągle metaliczny posmak, już nie czuję moich dziąseł, codziennie rano
z nosa cieknie mi krew.
Odizolowanie się, samowystarczalność. Nie dzwonimy już do nikogo poza naszym
dealerem.
Próbujemy wszystkiego. Wczoraj na przykład paliliśmy kokainę.
Szklana podstawka, zwinięty banknot, nieskalane kryształki. Ukradł mi moje nałogi.
Tak nie można żyć we dwoje.
Włóczymy się po podłych miejscach, gdzie imprezujemy z biedakami, ci są
najbardziej rozpaczliwi.
Szósta rano, gdzieś w osiemnastej dzielnicy, śmietniki i ludzie. Wydaje się, że wstaje
nowy dzień. Ale to wieczna noc.
I tylko ja to wiem.
Może i on też to wie, nie pytam go, już ze sobą nie rozmawiamy.
Ociężałym ruchem otwiera drzwi auta. Wsiadam bez zastanowienia.
Słuchamy Aerodynamic Daft Panków i mam ochotę jechać bardzo szybko, bardzo
daleko, i dociskamy 200 km/godz. po pustych bulwarach, a wszystko zostaje za nami w
jednym błysku; myślę sobie, że mam ochotę zdechnąć i że byłoby mi obojętne w tym
momencie, gdzie, zdechnąć obok Andrei, jadąc 200 km/godz. po Paryżu, nabuzowana koką i
szybkością, z wyjącymi, wibrującymi w powietrzu gitarami Daft Punków w tle, czy rzucić się
z mostu Arts, bo w naszych chromowanych oczach nasz los się zmącił, czy stanąć na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl