[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trochę agresywny, przewiduję z jego strony opór.
- Do Remy? - Ojciec gasi papierosa na spodku, który mu służy za
popielniczkÄ™.
- Muszę coś kupić.
- Co? Wzruszam ramionami.
- CoÅ› dla siebie czy coÅ› dla niej? - pyta.
Pona & polgara
ous
l
anda
sc
- CoÅ› dla niej.
- Co takiego?
- CoÅ› dla niej - powtarzam.
Ojciec wstaje i znów podchodzi do okna. Ocenia śnieg, jego
głębokość, szybkość, z jaką pada. Samochody są już prawie całkiem
zasypane.
- To jest bardzo ważne - dodaję.
- Niczym się nie da tego zastąpić? - pyta ojciec.
- Niczym.
- JesteÅ› pewna?
Owszem, może ścierką czy ręcznikiem, ale jeszcze nigdy dotychczas
nie powierzono mi takiej misji, a ja jestem zdecydowana nie zawieść tej
kobiety.
- ProszÄ™ ciÄ™, tato... -upieram siÄ™.
- Ja pojadę - mówi ojciec - a ty zostań. - Ale kiedy to mówi, widzę,
że powoli zmienia zdanie. Nie chce, żebym została sama w domu z tą
dziewczynÄ….
- A zresztą... możesz ze mną jechać - decyduje.
Ubieramy się w milczeniu. Stukam do drzwi i mówię dziewczynie, że
jedziemy do sklepu i że zaraz wracamy. Wsiadamy do samochodu i
ojciec zapala silnik, ale po chwili wysiada, żeby oskrobać z
zamarzniętego śniegu przednią szybę i okna. Powtarzam sobie, że na
dworze nie jest tak zle, ale jest - pada bardzo gęsty śnieg.
Nasza droga, nie odśnieżana, to szklanka. Ojciec prowadzi w
skupieniu; nie odzywamy siÄ™ do siebie.
Zastanawiam się, czy myśli to samo co ja - że właśnie zostawiliśmy w
domu obcą kobietę, która zapewne usiłowała zamordować swoje
dziecko. Zamordować swoje dziecko. Ta myśl nie daje mi spokoju.
Odkąd przeprowadziliśmy się do New Hampshire, nic się nie dzieje, nic
się nie przydarza ani ojcu, ani mnie - mało kto ryzykuje długi podjazd
pod tę górkę. I oto w ciągu ostatnich dziewięciu dni mieliśmy aż trzy-
krotnie gości: detektywa Warrena, Steve'a i Wirginię i teraz kobietę,
której nazwiska nie znamy do tej pory.
Mijamy szkołę, kościół i miejski skwerek. Na rogu ulic Stropie i
Maine tylne koła ciężarówki zaczynają się ślizgać. Ojciec zdejmuje ręce
Pona & polgara
ous
l
anda
sc
z kierownicy i po upływie - jak mi się wydaje - wielu sekund wreszcie
się zatrzymujemy. Ojciec wrzuca bieg i wjeżdża w ulicę. Modlę się,
żebyśmy w nic nie uderzyli, bo byłaby to moja wina.
Przed sobą mamy Remy i Sweetsera, ale ojciec nagle skręca na
pocztę. Domyślam się, że chce sprawdzić, czy nie ma jakiejś
korespondencji. Jednak zamiast zatrzymać się przed pocztą, zajeżdża od
tyłu, do innego budynku, w którym mieści się policja i siedziba
sekretarza rady miejskiej.
- Co ty robisz? - pytam z szeroko otwartymi oczami.
Ojciec nie odpowiada. Parkuje samochód, gasi silnik i otwiera drzwi.
- Tato?
Patrzę, jak ojciec idzie na policję. Wyskakuję z samochodu. Czy cały
czas zamierzał tu przyjechać? Czy tylko dlatego się zgodził, żeby mnie
zabrać z domu na czas, kiedy policja będzie aresztowała matkę dziecka?
Czyżby był zdolny do czegoś takiego? Nie jestem pewna. Czasem
wydaje mi się, że znam go bardzo dobrze; kiedy indziej znów
zastanawiam się, czy w ogóle znam ojca.
- Tato! - drÄ™ siÄ™, biegnÄ…c za nim.
Ojciec zatrzymuje się przy drzwiach i czeka na mnie, a następnie
nachyla się i bardzo serio mówi:
- Wracaj do samochodu.
- Co ty robisz?
- Ty nie masz nic do tego.
- Ale nie możesz... - mówię, wyciągając ręce. - Po prostu nie
możesz. - Obudziło się we mnie wielkie poczucie lojalności wobec
kobiety, której nawet nie znałam. Energicznie potrząsam głową.
Ojciec czuje lekkie uderzenie w plecy i odsuwa się, bo ktoś właśnie
otwiera drzwi. Peggy, sekretarz rady miejskiej, naciąga szał na głowę.
- Cześć, Nicky - mówi i odsuwa się na bok. Poznałam Peggy, kiedy
starałam się o pozwolenie na sprzedaż malin przy naszej drodze. Kazała
mi zapłacić wtedy siedem dolarów.
Peggy uśmiecha się do ojca.
- Do mnie? - pyta.
- Szczerze mówiąc, szukam komendanta Boyda - odpowiada ojciec.
- Właśnie wyszedł. Razem z Paulem zostali wezwani na
Pona & polgara
ous
l
anda
sc
osiemdziesiątkę dziewiątkę. Wypadek przy jednym z wyjazdów. - Peggy
patrzy w niebo. - Czy to coś pilnego? Bo mogę skontaktować się z nim
przez radio.
WpatrujÄ™ siÄ™ w ojca.
- Nie - mówi ojciec po upływie kilku sekund. - Nie, nie trzeba.
ZadzwoniÄ™ do niego.
Oddycham z ulgÄ….
- Na pewno mówili o tobie w dzienniku - zwraca się do mnie Peggy,
wciągając rękawiczki. - To dopiero historia! Znalezć dziecko! - Patrzy
na mnie. - I ty byłaś wtedy z tatą!
Kiwam głową.
- Idę do Sweetsera - mówi Peggy. - Muszę kupić jakieś baterie i sól
do posypywania drogi, zanim śnieżyca rozszaleje się na dobre. Chcecie
zaczekać w środku? Nie zamknę drzwi.
- Nie, nie potrzeba, dziękujemy - mówi ojciec.
- Jeśli się już nie zobaczymy, to na wszelki wypadek wesołych świąt
- Peggy składa nam życzenia.
Idziemy z ojcem do samochodu. WdrapujÄ™ siÄ™ do szoferki. Nie jestem
taka głupia, żeby zadać choćby jedno pytanie, w ogóle się nie odzywam.
Przed marketem Remy podjeżdżamy do krawężnika. Poprzez śnieżycę
i zaparowaną szybę widzę słabe żółte światło żarówki nad kasą. Ojciec
wręcza mi banknot dziesięciodolarowy.
- Tylko szybko - mówi.
Stopnie są kiepsko odśnieżone. Kiedy wchodzę, dzwoni dzwonek,
anonsując mnie zupełnie niepotrzebnie. Marion odkłada robótkę na
drutach.
- Nicky - mówi. - Moja mała bohaterka. Nie widziałam cię od
chwili, kiedy znalezliście dziecko. I twojego taty też.
- Byliśmy... byliśmy bardzo zajęci.
- No, ja myślę!
Marion, duża ruda kobieta z ciastowatą twarzą, poślubiła męża swojej
siostry, wywołując apokaliptycznych rozmiarów aferę, która
zbulwersowała nawet najgorętszych zwolenników bardzo
nierealistycznej dewizy stanu New Hampshire: %7Å‚yj wolny albo
umieraj". Ale to było wiele lat temu, a teraz Marion jest podporą lokalnej
Pona & polgara
ous
l
anda
sc
społeczności. Jej mąż, Jimmy, niegdyś gwiazda szkolnej drużyny
futbolowej, waży ponad sto pięćdziesiąt kilo. Jeden syn jest w University
[ Pobierz całość w formacie PDF ]