[ Pobierz całość w formacie PDF ]

— Żegnaj, Walt — rozległ się nowy głos. Paul i Kantela odwrócili się, by
ujrzeć jak do Blunta podchodzi McLeod i kładzie mu rękę na ramieniu. Blunt,
wsparty ciągle na swej lasce, spojrzał na dłoń spoczywającą na swym barku.
— I ty? — spytał nieco ochrypłym głosem.
— Dasz sobie radę, Walt — rzekł McLeod. — Prawda jest taka, że myślałem
o tym już od pewnego czasu.
— Od sześciu tygodni, wiem — stwierdził Blunt, uśmiechając się wilczym
uśmieszkiem. — Nie, nie zatrzymuj się, idź, Burt. I tak nie masz tu po co zosta-
wać.
Burt uścisnął okryte peleryną ramię, spojrzał na Paula ze zrozumieniem i ru-
szył ku drzwiom. Pozostała w pokoju trójka patrzyła w milczeniu, jak wychodził.
Gdy Burt zniknął, Blunt nadal wsparty na lasce, zwrócił się do Paula i spojrzał
nań kpiąco.
— Czy konieczne jest, abym cię kochał? — spytał.
— Nie — odparł Paul. — Nie, oczywiście, że nie. Nawet nie prosiłbym o to.
— A więc przeklinam cię! — wrzasnął Blunt. — Obyś był przeklęty i gnił
w piekle aż do dnia Sądu!
Paul uśmiechnął się ze smutkiem.
— Nie zechcesz mi powiedzieć, dlaczego? — spytał Blunt.
136
— Zrobiłbym to — odparł Paul — gdybym mógł. Ale to kwestia słów. Brak
mi wyrażeń, których mógłbym użyć, zwracając się do ciebie. . . — zawahał się.
— Mógłbyś przyjąć to na wiarę?
— Owszem — przyznał Blunt nieoczekiwanie tak zmęczonym głosem, jak-
by opuściła go cała energia. — Mógłbym przyjąć to na wiarę, gdybym był kimś
większym. — Wyprostował się nagle i obrzucił Paula przenikliwym i zaintrygo-
wanym spojrzeniem.
— Empatia — powiedział. — Powinienem domyślić się wcześniej. Skąd jed-
nak ten talent u ciebie?
— Z twoich planów dotyczących mojej osoby — odparł Paul. — Powiedzia-
łem prawdę. Wysoka to ściana, która oddziela wnętrze jednej tożsamości od dru-
giej. Doświadczyłem jej braku pomiędzy mną i tobą, a to nauczyło mnie obniżać
te ściany, które dzieliły mnie od innych.
— Ale po co? — dopytywał się Blunt. — Dlaczego w ogóle się fatygowałeś?
Paul ponownie pozwolił sobie na uśmiech.
— Po części dlatego, że nieograniczona potęga, czy siła, przypomina nieco
kredyt bankowy. Początkowo wydaje się, że dość ją mieć, by dokonać wszyst-
kiego, co zamierzasz. Ale gdy ją posiądziesz, przekonujesz się, że i ona ma swe
ograniczenia. Są dziedziny, w których jest ona bezsilna i zawodzi, jak wszystko
inne. Czy potrafiłbyś młotem wygładzić rysę w delikatnie rzeźbionym jadeicie?
Blunt potrząsnął głową.
— Nie dostrzegam analogii — przyznał.
— Chodzi o to, że mam z nimi kilka cech wspólnych — rzekł Paul. — a Kirk
Tyne był bardzo bliski prawdy. Niemożliwa jest zmiana przyszłości, chyba że
zmienimy teraźniejszość. Jedyną zaś drogą do zmiany teraźniejszości jest cofnię-
cie się w czasie i zmiana przeszłości.
— Cofnięcie się? — spytał Blunt. — Zmiana? — Jego oczy straciły poprzed-
nią twardość. Teraz były pełne życia. Opierając się na lasce spojrzał Paulowi
w twarz. — Któż mógłby zmienić przeszłość?
— Być może, ktoś obdarzony intuicją — odpowiedział Paul.
— Intuicją?
— Owszem. Ktoś, kto potrafiłby dostrzec pojedyncze drzewo w lesie — cią-
gnął dalej Paul. — I kto wiedziałby, że gdyby ściąć to drzewo, za kilka lat zmie-
niłoby to życie innego osobnika, żyjącego w odległości paru lat świetlnych. Po-
wiedzmy, że musiałby to być człowiek o wrodzonych zdolnościach intuicyjnych,
który umiałby natychmiast wyobrazić sobie wszystkie możliwe konsekwencje ja-
kiejkolwiek akcji w momencie, w którym rozważa jej podjęcie. Ktoś taki mógłby
cofnąć się w czasie i być może, poczynić zmiany nie ryzykując pomyłki.
Na twarzy Blunta malował się absolutny spokój.
— Nie byłeś mną, w najmniejszym stopniu — stwierdził. — Nigdy nie byłeś [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl