[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niosła wrażenie, że za jej słowami kryła się groźba zrozumia­
ła jedynie dla Marcusa. Catherine wzdrygnęła się mimo woli.
105
Nagle zapragnęła uciec z tego domu, jak najdalej od jego ro­
dzinnych sekretów.
- Przyznaję, że to bardzo nieładnie z jego strony, lady Dan-
by - odpowiedziała na ostatnią uwagę Elizabeth. - Na pani
miejscu zachowałabym się zapewne tak samo.
- Jesteśmy szwagierkami, droga Catherine. Mów mi po pro­
stu Elizabeth. - Odwróciła się do stojącego obok niej mężczy­
zny. - To mój mąż, Roger.
Sir Roger Danby ukłonił się z kurtuazją.
- Witaj w Saxton Court, Catherine - powiedział z ciepłym
uśmiechem. - Mam nadzieję, że spodoba ci się w hrabstwie
Somerset.
Catherine polubiła go od pierwszego wejrzenia. Sir Roger
mówił głębokim, przyjemnym głosem i zachowywał się o wie­
le swobodniej od swojej żony.
- Już mi się spodobało - odparła całkiem szczerze. - Przy­
najmniej to, co zdążyłam dotychczas zobaczyć.
W tej samej chwili lokaj oznajmił, że przybyli lord i lady
Stanhope.
- Bardzo mi miło panią poznać, lady Reresby - powiedzia­
ła Margaret Stanhope na widok Catherine. Podeszła do niej,
uśmiechając się szeroko.
Jej obecność sprawiła, że Catherine chociaż trochę odzy­
skała pogodę ducha. Margaret wyglądała niczym dobra wróż­
ka z bajki. Była drobna, wciąż zgrabna, o ciemnych włosach
lekko przetykanych siwizną. Jej łagodne niebieskie oczy spo­
glądały na świat z jakąś dziecinną ufnością.
- Proszę mi mówić Catherine.

106

- A ty mi Margaret - natychmiast odparła lady Stanhope.
- Przedstawiam ci Georgea.
Pociągnęła męża za rękaw. George Stanhope był od niej
o wiele starszy i całkiem siwy. Jego sylwetka była już nazna­
czona brzemieniem wieku, ale zaróżowiona twarz, szare oczy
i rude krzaczaste brwi zdawały się należeć do kogoś młod­
szego.
Uśmiechnął się szeroko.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Doprawdy, brak mi
odpowiednich słów, aby dać wyraz swej radości z tak uro­
czego towarzystwa. To dla mnie zaszczyt poznać panią, lady
Catherine. Marcus wciąż opowiadał mi o pani, nie szczędząc
najwyższych pochwał.
Catherine była urzeczona galanterią lorda Stanhope'a, ale ze
zdumieniem słuchała jego komplementów. Ukradkiem zerknęła
na męża i lekko uniosła brwi, jakby chciała zapytać, czym sobie
zasłużyła na tyle uznania... Marcus spoglądał na nią nieprzenik­
nionym wzrokiem. Catherine wzięła lorda Stanhope'a pod rękę,
odruchowo przejmując rolę troskliwej gospodyni.
- Przejdziemy razem do jadalni, milordzie? - zapytała. -
Kolacja już czeka.
- Z prawdziwą przyjemnością, moja droga... i mów mi
zwyczajnie George.
Catherine zajęła miejsce po drugiej stronie długiego stołu,
naprzeciwko Marcusa. Goście zasiedli między nimi.
- Jesteś cudowna, Catherine - oznajmił George, odsuwając
krzesło, żeby mogła usiąść. - Niemal tak cudowna jak moja
Margaret.
107
- Ależ nie, George. - Lady Stanhope właśnie nadeszła pod
rękę z Rogerem. - Pamięć cię zawodzi. Nigdy nie wyglądałam
tak pięknie jak Catherine.
- W moich oczach zawsze byłaś najpiękniejsza. - Lord
Stanhope z uczuciem spojrzał na żonę. - Zresztą, nie tylko
w moich. Do końca życia nie zapomnę, jak musiałem odga­
niać od ciebie licznych zalotników.
Z błyskiem w oku popatrzył na Catherine.
- Twoja twarz przypomina lilię w pełnym rozkwicie - za­
uważył.
- Znasz się na kwiatach? - spytała mimo woli i wybuchnę­
ła śmiechem.
Jej czarujący głos dźwięczał w uszach Marcusa niczym
brzęk srebrnych dzwoneczków. Nie potrafił oderwać oczu od
żony. Z zadowoleniem stwierdził, że w obecności Georgea za­
chowywała się dużo swobodniej.
- Mam piękny ogród w Burton Grange - odparł lord Stan­
hope, sadowiąc się na swoim miejscu. - Najbardziej jestem
dumny z lilii. Dopilnuję, aby pod koniec roku, kiedy najpięk­
niej kwitną, kilka z nich przysłano tu, do Saxton Court.
- Och, dziękuję. To bardzo miło z twojej strony. - Catherine
przeniosła wzrok na Margaret. - Twój mąż zawsze jest tak
bardzo uprzejmy?
- Zawsze - z głębokim przekonaniem potwierdziła lady
Stanhope i z miłością spojrzała na Georgea. - Musisz mu to
wybaczyć, moja droga. Z czasem się przyzwyczaisz. George
wciąż prawi piękne słówka uroczym kobietom, ale kocha wy­
łącznie mnie i jest mi szaleńczo wierny.
108
- Chyba nie umiałbym inaczej - z humorem zauważył
George.
W tym momencie wyglądał jak chłopiec przyłapany na ja­
kiejś psocie. Aż trudno było sobie wyobrazić, że na co dzień
dowodzi królewskim regimentem, pilnującym porządku w ca­
łym hrabstwie i rozbrajającego dysydentów.
- Skąd u ciebie taka marsowa mina, kochana Elizabeth?
- lekkim tonem zagadnął Marcus, pomagając siostrze zająć
miejsce przy stole. Zerknął na nią z uśmiechem. - Czyżbyś się
dąsała? Może szukasz Fentona? Stęskniłaś się za nim? - Do­
skonale wiedział, co Elizabeth sądzi o rządcy.
Siostra posłała mu ostre spojrzenie.
- Staram się o nim nie myśleć bez wyraźnej potrzeby. Cie­
kawa jestem, gdzie się teraz skrada.
- Fenton się nie skrada.
- Nieprawda. To bardzo groźny człowiek. Odpowiesz mi na
pytanie?
- Pojechał na kilka dni do brata, mieszkającego w Bath.
Obiecał mi, że wróci dzisiaj w nocy.
Catherine zmarszczyła brwi. Jak Fenton mógł być teraz
w Bath, skoro zaledwie wczoraj widziała go w Taunton?
Elizabeth popatrzyła na nią z ukosa.
- Co o nim sądzisz, Catherine? - zapytała. - Mam na myśli
Fentona. Na pewno zdążyłaś go już trochę poznać.
- Raczej nie... To znaczy... Rzadko go widywałam.
- Powinnaś się zatem cieszyć. On nie da się lubić.
- Nie chciałbym być niegrzeczny, mój drogi Marcusie,
ale pod tym względem całkowicie zgadzam się z Elizabeth
109
- niespodziewanie wtrącił Roger. - Zresztą znasz moje [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl