[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Chyba odwrotnie - Arnild opadł na łóżko. - Posłanie Dalia jest puste!
- Coo?
Stanę pobiegł do sterowni. Systemy alarmowe były wyłączone, a na wyjściu
komputera leżała kartka z jednym słowem. Pięść komandora zacisnęła się na niej i gdy po
chwili minęło osłupienie, dotarło do niego znaczenie tego świstka.
- Idiota! Głupi, pieprzony gówniarz! Arnild, Oko", nie, dwa, natychmiast i połącz je
z hennami!
- Co się tu właściwie dzieje, szefie? Co ta młoda nadzieja Floty Galaktycznej znowu
wymyśliła? - w głosie Arnilda można było wyczuć żywe zainteresowanie.
- Polazł do podziemi! Musimy go zatrzymać!
Po Dallu nie było śladu, ale ziemia koło drzewa wyglądała na świeżo ruszaną.
- Puszczę tu Oko" - Stanę był zdecydowany. - Ty wez drugie i wpuść w najbliższą
dziurę. Używaj głośników. W języku Służalców nadawaj, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Ale przecież widziałeś reakcję tej dziewczyny, gdy Dali zagadał do niej w tym
slangu...
- Widziałem, ale jak inaczej możemy im coś przekazać? Masz jakiś genialny pomysł?
Nie? No to do roboty! I spiesz siÄ™!
Arnild miał ochotę powiedzieć co myśli, ale spojrzenie na twarz komandora
przekonało go, że lepiej zachować dyplomatyczne milczenie. Zabrał aparat i ruszył do wsi.
Jeśli nawet któryś z tubylców usłyszał orację, to nie dało się zaobserwować żadnej
reakcji. Jeden z automatów został zasypany zwałami szutru i piachu, skutkiem czego Stanę
przestał być użyteczny w tej fazie operacji. Arnild natomiast, a właściwie jego Oko", odkrył
wielką komnatę zapełnioną głodnymi i przerażonymi owcami. Tyle że poza nimi nie było w
środku żywej duszy. Przy wyjściu z pieczary Oko" dostało się w lawinę kamieni. I to był
chwalebny koniec tego przedsięwzięcia. Ciszę przerwał Stanę:
- No cóż, sami się proszą. Jak nie można po dobroci, to wezmiemy ich siłą.
- Szefie, coś się rusza koło drzewa - przerwał mu Arnild. - Miałem to w lornecie, ale
chyba zniknęło, bo już jest spokój.
Podchodzili wolno, z odbezpieczoną bronią, pod niebem płonącym wschodem słońca.
Szli, wiedząc co znajdą, ale łudzili się nadzieją, że to ich zboczona wojną wyobraznia
podsuwa im takie myśli. Oczywiście, ich wyobraznia miała jak zwykle rację. Ciało Dalia,
zwanego Małolatem, leżało w trawie przy wejściu do tunelu. Leżał spokojnie, tyle że sielski
obrazek mąciła barwa tego, co było kiedyś twarzą: krwista czerwień.
- Skurwiele! Bydło! - nie było wątpliwości, że gdyby Arnild miał pod ręką jakiegoś
tubylca, ten ostatni zacząłby szybko żałować, że się urodził. - Tak postąpić z człowiekiem,
który chciał im pomóc! Połamane ręce i nogi, obdarty ze skóry! Jego twarz, nic nie zostało,
uszy, nos, oczy... - głos przeszedł w nieartykułowany pomruk, w którym można było
wyróżnić kunsztowne wiązanki. - Powinni być starci z powierzchni ziemi! Dokładnie! To co
Służalcy zaczęli... - spojrzał na Stane'a i zamilkł.
- Tak zapewne czuli i postępowali właśnie oni - głos komandora był spokojny. - Czy
nie rozumiesz, co się tu działo? Arnild potrząsnął głową.
- Dali odkrył prawdę. Był młody, miał nadzieję, że może zmienić kolej rzeczy.
Zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Poszedł, bo obwiniał siebie o śmierć tej
dziewczyny. A dlatego, że przeczuwał niebezpieczeństwo, zostawił kartkę, na wypadek
gdyby nie wrócił. Tam było napisane tylko jedno słowo: Służalcy". To było takie proste!
Myśmy szukali jakiegoś superskomplikowanego rozwiązania, a tymczasem to najzwyklejszy
na świecie problem socjologiczny. To jest, a właściwie była planeta Służalców, odkryta i
urzÄ…dzona przez nich dla specjalnych potrzeb.
- %7łe jak? - Arnild w dalszym ciągu nie rozumiał.
- Niewolnicy. Służalcy ciągle walczyli. Ty przecież też się z nimi biłeś. Znasz ich styl
walki i szafowanie ludzmi. Stale potrzebowali armatniego mięsa, więc musieli je gdzieś
hodować. Ta planeta jest odpowiedzią na ten problem. Wymarzona farma hodowlana - jeden
kontynent pokryty puszczą, z paroma miejscami na osady. Utrzymywali tubylców na
pierwotnym poziomie, tłumiąc wszelkie przejawy ewolucji. Zapewniali minimum
pożywienia, ale całkowicie wyeliminowali technologię. Kiedy nadchodził czas, czyli co ileś
tam lat, uznawali, że już można i zabierali tylu niewolników, ilu im było potrzeba, a resztę
zostawiali na dalsze rozmnażanie. Zapomnieli tylko o jednej rzeczy.
Wątpliwości Arnilda zniknęły. Zaczął rozumieć o co tu chodzi.
- Zdolności przystosowawcze?
- Oczywiście. Oraz instynkt samozachowawczy. Przy tym połączeniu wystarczy
trochę czasu, żeby każda istota, a co dopiero inteligentna, zaczęła się starać uciec od śmierci.
Tu jest typowy przykład. Zamknięta populacja,
bez historii, bez pisanego języka - piękny materiał. Cyklicznie, co parę lat, nieznane
potwory spadały z nieba i kradły ich dzieci. Starali się uciekać, ale nie było dokąd. Budowali
łodzie, ale nie było gdzie płynąć. Nie można było nic zrobić...
- Aż jakiś sobieradek wykopał dół i wlazł tam z całą famułą, gdy tamci przylecieli -
przerwał mu Arnild.
- I ci ocaleli. Zgadza się, to był początek. Pomysł, który był skuteczny i który
rozwinęli do perfekcji, na jaką mogli się zdobyć nie mając maszyn. Tunele były dłuższe i
biegły głębiej niż Służalcy mogli się dostać, a poza tym - od czego inwencja własna - zaczęli
się zabezpieczać pułapkami. I w ten sposób wygrali. Jest to chyba jedyny przykład udanej
rebelii całej planety w Erze Wielkiego Służałstwa. Znalezć ich nie było można, gdyż
korytarze są zbyt długie. Z tego samego powodu nie mógł ich wszystkich zabić gaz. Maszyny
kopiące kończyły jak nasze Oczy". A ludzie, którzy byli na tyle głupi, żeby wlezć do tuneli...
- nie musiał kończyć, ciało Dalia mówiło samo za siebie.
- Ale, ale... Dlaczego wobec tego ta dziewczyna się zabiła?
- Z czasem, jak sądzę, tunele stały się świętością. Musiały nią być, jeśli w ciągu
wielu lat były sprawą absorbującą ich czas i wysiłki. Dzieciaki uczono już od najmłodszych
lat, że demony przychodzą z nieba, a ich ratunek kryje się tylko pod ziemią. Dokładne
odwrócenie religii ze starej, dobrej Ziemi. Każdy z nich, ledwie tylko nauczył się chodzić, był
[ Pobierz całość w formacie PDF ]