[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zapomniawszy o kontrolerze gier, który właśnie kupiłam. Nie
chciałam dać mu tej satysfakcji.
Słońce stało już nisko i na ulicach panował względny spokój,
jeśli nie liczyć budzącego dreszcz grozy Uuuuuuu , którym
próbowałam odstraszyć nadciągające zombi będące wrogami
upiorów. W dodatku musiałam zgrać ten odgłos z dzwiękiem
odstraszającym wszelkie duchy, jakie niechcący mogłam
62
wcześniej przywabić. Krążąc bez celu pogrążonymi w mroku
zaułkami, nabrałam śmiesznego przeświadczenia, że jestem
śledzona. Doleciał mnie dziwny szelest oraz stłumiony odgłos
kontrolera gier Sega unoszący się w powietrzu. Obejrzałam się.
Posuwał się za mną tenże staruszek mamroczący w kółko wykutą
na pamięć formułkę reklamową. Serce zaczęło mi mocniej
uderzać, a nawet tłuc się w piersi, jakby od środka obijało mi
żebra, chcąc zaznaczyć swoją czysto fizyczną siłę. Byłam
śledzona!
Szybko, nakazałam sobie w duchu. Spróbuj sobie
przypomnieć, czego się nauczyłaś na prowadzonym przez Jimba
kursie samoobrony dla młodych panienek. Tyle że Jimbo był
barczystym olbrzymem pokrytym więziennymi tatuażami.
Skręć w najbliższą boczną uliczkę - przypomniałam sobie
jego słowa. - Spróbuj udawać zdechłego królika czy też inne
zwierzątko, którym chciałabyś zwieść swego prześladowcę. Jeśli
zacznie na ciebie krzyczeć, odpowiedz mu grzecznie i
kulturalnie, może twój optymizm nakłoni go do zmiany decyzji.
Gdybyś miała wsiąść do windy w towarzystwie mężczyzny,
który budzi twoje podejrzenia, zwłaszcza w ciasnym
pomieszczeniu, z którego nie da się uciec, pochyl nisko głowę w
jego kierunku. Pamiętaj, że strach to irracjonalne uczucie, które
powinnaś ze wszech miar lekceważyć .
Uzbrojona w takie przestrogi, skręciłam w prawo w
najbliższy zaułek, zwinęłam się w kulę i zaczęłam toczyć.
- Dokąd chcesz mnie zwabić? - zapytał drwiąco staruszek. -
Lepiej wstań i wez swój kontroler gier. Nie mogę się tak nisko
schylać.
I wtedy usłyszałam znajomy łopot. Spojrzałam w górę.
Sylwetka Edwarta opadała spod krawędzi dachu najbliższego
budynku. Podniosłam się szybko, chcąc go ratować, ale on
zręcznie wykręcił ku staruszkowi i powalił go na ziemię. Mój
prześladowca głośno jęknął, zaraz jednak ułożył się na boku do
drzemki, podetknąwszy sobie obie ręce pod głowę zamiast
63
poduszki. Starszym ludziom wystarczy byle pretekst, żeby zapaść
w sen.
- Proszę, chodz ze mną do samochodu, Belle - rzekł Edwart,
kuśtykając w moim kierunku. - Oczywiście pod warunkiem, że
tego chcesz.
- Aha. Na pewno nie z takim podejściem.
- Mam cię błagać?
Rozczarowana pokręciłam głową.
- Nie znasz właściwej magicznej formuły?
- Belle - jęknął. - Nie mamy na to czasu. Ponadto ogarnia
mnie złość, gdy traktujesz mnie w ten sposób.
- Tryb rozkazujący, Edwarcie. Właściwą formą magicznej
formuły jest tryb rozkazujący. Nie musisz maskować swoich
naturalnych skłonności do tego, żeby mną dyrygować. Chcę,
żebyś czuł się przy mnie swobodnie, Edwarcie. Aż do etapu
całkowitej dominacji.
- Dobra, niech ci będzie. - Wziął głębszy oddech i wymierzył
we mnie palec wskazujący. - Ty! - rzucił ostro, dobierając słowa
z jakiegoś pierwotnego, dominacyjnego zakresu. - Idz sobie,
dokądkolwiek zechcesz, czyli, jak mam nadzieję, do mojego
samochodu, gdzie z boską pomocą będę na ciebie czekał.
- Teraz w porządku.
Rozluznił się.
- Nie jesteś zła, że tak tobą kieruję? To nie żadna sztuczka?
- Nie, Edwarcie - odparłam, ciągnąc go do samochodu. -
Wsiadaj.
Ochoczo wskoczył za kierownicę, a gdy przekręciłam
kluczyk w stacyjce i uruchomiłam silnik, obrzucił mnie
pociągającym spojrzeniem - morderczo pociągającym.
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
- Pewnie, dlaczego miałabym się czuć zle?
- Mówisz poważnie, Belle? Nie zwróciłaś uwagi, co ten
zboczony staruch próbował zrobić? - Pokręcił głową, kipiąc z
oburzenia. - Masz szczęście, że cały dzień siedziałem tutaj na
64
dachu. Ten staruch... chciał ci sprzedać produkt firmy Sega!
- A co tam robiłeś na dachu, czekając cały dzień na mnie? -
zaciekawiłam się, spoglądając na jego knykcie, które pobielały,
gdy palce kurczowo zacisnęły się na wspomnienie produktu
firmy Sega. - Skąd wiedziałeś, że on zwabi mnie właśnie w tę
uliczkę, jeśli nie odczytywałeś telepatycznie jego zamiarów?
Tu go miałam. Tylko wampiry dysponują takimi cudownymi
umiejętnościami.
- Siedziałem na dachu i patrzyłem w niebo - odparł cicho. -
Obserwowałem przez teleskop Merkurego. Wszystko, co
zauważyłem i co słyszałem, Belle... Trudno to wyjaśnić.
- Postaraj się, Edwarcie. Wyjdzie coś z tego tylko wtedy, gdy
będziemy wobec siebie całkiem szczerzy. I tak samo szczerzy
wobec Merkurego.
- Zakręciło się. Na niebie jest wiele planet, Belle, a wszystkie
kręcą się i kręcą...
Na chwilę zaległa cisza.
- Obiecaj mi, Belle, że już nigdy nie będziesz sama krążyć po
takich zaułkach. - Aż się skrzywił, chcąc okazać swą przelotną
wściekłość. Niespodziewanie opuścił szybę po swojej stronie,
wychylił się i zawołał: - Ona gra w Nintendo! - Zaczerpnął
głęboko tchu. - W Nintendo! - Wypuścił powietrze. - Nie zawsze
będę w pobliżu, by uratować cię przed Segą.
Aż wstrzymałam oddech, żeby nie wybić go z tego stanu
świętego oburzenia. Bo był cudowny.
- Jesteś głodna? - zapytał w końcu. - Wiem, że... że dopiero
co się zaprzyjazniliśmy, ale... moglibyśmy zacieśnić naszą
przyjazń podczas wspólnej kolacji, jeśli nie masz nic przeciwko
temu. Zresztą moglibyśmy zjeść przy oddzielnych stolikach i
dalej pozostać tylko przyjaciółmi. Albo nawet zjeść przy
oddzielnych stolikach, udając, że się nie znamy. Chodzi o to... -
Spojrzał na mnie. - Na pewno już to wszystko wiesz, bo jesteś
bardzo mądrą dziewczyną.
- To znaczy, że zapraszasz mnie na kolację?
65
Powoli przytaknął ruchem głowy.
Nagle poczułam pieczenie pod powiekami, gdy z moich oczu
wystrzeliły błyskawice. Nic mnie tak nie złości jak ludzie, którzy
usiłują być dla mnie mili.
- Posłuchaj - warknęłam, chwytając go za kołnierzyk. - To ja
tu jestem od uprzejmości. A ty masz okazywać niekontrolowaną
agresję. Zrozumiano?
- O Boże... - syknął, a z nosa strumieniem pociekła mu krew.
- Teraz to już przesadziłaś, Belle. Ostro przesadziłaś. Takie
połajanki wywołują u mnie krwotoki z nosa.
- Tak już lepiej - odparłam, puszczając jego kołnierzyk. -
Bądz miły i wpadnij znowu we wściekłość.
- Czy mogłabyś mi zacisnąć nos? Wolałbym nie zdejmować
rąk z kierownicy.
- Jasne. - Zcisnęłam go za nos. - Ty mały, wampirzy punku -
dodałam szeptem, zanim cała adrenalina opuściła mój krwiobieg.
- Wow! Tylko popatrz na ten pałac!
Edwart zjechał do krawężnika i zaparkował na wprost
czegoś, co mogłabym nazwać jedynie współczesnym panteonem.
Wielka tablica nad wejściem z jaskrawym napisem z neonu
głosiła: Buca di Beppo.
- Czyż to nie wspaniałe? - zapytał Edwart, kładąc mi dłoń na
ramieniu i pospiesznie ją cofając, po czym kładąc ją ponownie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]