[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wę z Marcinem, to jeszcze następne osoby wtajemniczasz.
- Tym bandziorom na szczególnej tajemnicy nie zależy. O swoim istnieniu z hukiem
ogłaszają - odpowiedziała mu Marylka. - A my przyjaciele jesteśmy i zależy nam na zacho-
waniu przy życiu niedoszłej ofiary. Jutro Marcin nie może, bo będzie się pętał z jakimiś, Bar-
tek za ochronę zostanie. Ja też wpadnę, tylko wyniki przeprowadzonego właśnie doświadcze-
127
nia odnotuję, dlatego sama od rana nie mogę. Bartek samochód wezmie i swoje sprawy bę-
dziesz mogła pozałatwiać - zwróciła się do mnie.
- Bezpieczeństwo i ochronę policja zapewnia - wtrącił nieco urażony Krzysztof.
- Jak jej samochód wyleciał w powietrze, to też zapewniała - jadowicie odcięła się Ma-
rylka. - Co z tego wyszło, nie powiem, bo się wyrażać przy stole nie będę. My oboje karate
znamy i na bliską odległość lepsi od policji jesteśmy. Na nieco dalszą, zresztą, też.
Zadzwonił telefon. Krótko, trzy dzwonki, i zaraz się wyłączył. Rany boskie, Lalka! Zu-
pełnie o niej zapomniałam. Usiadłam i wypukałam numer Lalki.
- Jezus Maria, zapomniałam o tobie - powiedziałam, jak tylko Lalkę usłyszałam.
- Nie szkodzi. Ja się w stronę Włoch trochę przesunęłam. Na następnym tarasie wido-
kowym jestem i już tu na noc zostanę. Sympatycznych Francuzów, parę taką, spotkałam i z
nimi jadę. Oni też tu na noc zostaną - zawiadomiła mnie.
- Słuchaj, czy ta dziewczyna coś o tej pracy mówiła? Wspominałaś, że do pracy w Ber-
linie jechała - przystąpiłam do pytań, które wydawały mi się najważniejsze.
- Nie pamiętam, czy ona miała pracować w Berlinie. Odniosłam wrażenie, że raczej nie.
Tylko szefa tam miała mieć. Tak mi się wydaje - odpowiedziała.
- Przemyśl to jeszcze. Może coś z pamięci wydłubiesz. Nam tu wychodzi, że trzeba
ustalić, jak ona do tej pracy trafiła. Wiesz coś o tym? - spytałam.
- Ja bym ją w Polsce chciał mieć. Zeznania do protokołu powinna złożyć - wtrącił
Krzysztof.
- I co ci z tego przyjdzie? Na bieżąco wiesz wszystko, a kiedy ona do protokołu zezna,
to wszystko jedno. Nie rozumiem, dlaczego się upierasz urlop jej zepsuć - odpowiedziałam,
bo przeżycia sercowe jeszcze mnie rozumu nie pozbawiły.
- Masz rację - poparła mnie Lalka. - Zadzwonię do was, jak tylko coś sobie przypomnę.
Krzysiek cały czas u ciebie jest? - zaciekawiła się.
- Jest. Opowiem ci potem. Innym razem. Teraz warunków nie ma - powiedziałam.
- To trzymaj się. Będę myśleć. Może mi się przypomni, jak ona do tej pracy trafiła - za-
częła się żegnać Lalka.
- Poczekaj. Ważne, żebyś sobie przypomniała, co ona o tej pracy mówiła. Co miała ro-
bić? I jeszcze, najdrobniejsze szczegóły, jak ją angażowali. Wszystko. Gdzie, kto? Może coś
bliżej opowiadała. Czy o samochodzie mówiła?
- Litości. Szczegółów nie pamiętam. Przysięgam, że będę sobie przypominać, jeżeli mi
wracać nie każesz.
128
- Na razie jedz. Jak będzie pilne, to zadzwonię. Ty też zadzwoń, jak sobie coś przypo-
mnisz. To ważne! - pożegnałam przyjaciółkę.
Po kolacji Marylka z Bartkiem zobowiązali się, że odwiozą Marcina do domu. Krzysz-
tof jakoś nigdzie się nie wybierał i na noc został. Bezpieczna się czułam. Do połowy nadcięta
antaba w kuchni w niczym nam nie przeszkadzała.
Rano, w chwilę po tym, jak wyszedł Krzysztof, bo pojawił się Bartek, zadzwonił Mar-
cin i w telegraficznym skrócie powiadomił mnie, że sam o nadejściu przelewu bęcwała po-
informował i teraz czeka na niego, obaj bowiem do banku mieli jechać. Przewidywał, że naj-
pózniej o pierwszej do mnie przyjedzie.
Zabrałam Bartka i pojechaliśmy do Warty, gdzie ubezpieczałam samochód. Dostałam
do wypełnienia kilka kwestionariuszy i mało pocieszającą informację. Jeżeli policja nie znaj-
dzie bandziorów, którzy mi bombę podłożyli, to odszkodowania mogę nie dostać. Z przy-
puszczeń im bowiem wynika, że sama mogłam się samochodu w ten sposób pozbyć, a o od-
szkodowaniu mowy wtedy być nie może.
Zakupy uzupełniające załatwiłam błyskawicznie, gdyż czas mi się kończył, a jeszcze do
zaprzyjaznionego biura podróży chciałam zajrzeć i poprosić, żeby żadnych zamówień na wy-
jazdy ze mną nie przyjmowali, bo nie mam czym jechać.
Zdążyliśmy do domu na pierwszą i zaraz potem pojawiła się Marylka, która swoje do-
świadczenia dzisiaj już zakończyła i gotowa była teraz nawet własną piersią mnie bronić. Nie
zdołałam nawet zaparzyć jej kawy, gdy w drzwiach pojawił się podniecony Marcin.
- Słuchajcie, przelew zrobiłem na kupno drewna tym razem. I ten bęcwał nawet faktury
mi za farby i drewno obiecał. Podpatrzyłem go. Przy nim przelew robiłem, całą swoją forsę
mi z konta wygarnęli. Czekałem jeszcze w banku na potwierdzenie przelewu, kiedy ten żłób
[ Pobierz całość w formacie PDF ]