[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mąż.
Lord Templemore?
Boże, Clara wreszcie sobie przypomniała.
Pomyślała o dwóch rzeczach jednocześnie. Po pierwsze Morgan ukrywał więcej, niż
sądziła. Po drugie, okazał się bratem barona.
Rzeka pytań stała się morzem.
118
Rozdział 13
Z majestatem wkroczył ślimak na parkiety,
I skłoniwszy się gapiom, ruszył w piruety.
Bal ślimaka i uczta koników polnych
William Roscoe
Po wyjściu Clary Morgan czekał chwilę w bibliotece, próbując poskromić podniece-
nie nie zamierzał robić z siebie widowiska.
Przychodziło mu to jednak z wielkim trudem, gdyż nie mógł zapomnieć, jak wspa-
niale się czuł, gdy ta cudowna kobieta jęczała w jego ramionach, chętnie oddając poca-
łunki i wilgotniejąc pod jego dotykiem. A kiedy wsunęła mu tę śliczną rączkę w
spodnie, omal nie eksplodował. I ta jej wstydliwa ciekawość połączona z urokiem kusi-
cielki... Otarł pot z czoła. Bon Dieu, jeśli potrafiła go tak podniecić tu i teraz, do czego
mogła się okazać zdolna w łóżku. Co za pokusa! Ona również go pragnęła. Dlaczego
zatem nie dać tej uroczej kobiecie tego, czego chciała... chcieli oboje? Ach, dotykać jej
bez ograniczeń... zanurzyć się głęboko w tym boskim ciele... Zaklął, czując, że znów
ma erekcję. Jak tak dalej pójdzie, mógł w ogóle nie wyjść z biblioteki. Naprawdę do-
prowadzała go do szaleństwa. Musiał tylko przestać o niej myśleć, to wszystko...
Albo po prostu pamiętać, że jeśli nie będzie myślał głową, jego plany legną w gru-
zach... Gdyby zaangażował się w tę relację, nie wiadomo, jak daleko mogłaby posunąć
się Clara w poszukiwaniu prawdy i co by zrobiła, gdyby już udało się jej tej prawdy do-
ciec...
Poza tym nie był wcale spełnieniem jej marzeń. Gdyby istotnie znalezli się w łóżku,
zrujnowałby tylko jej reputację... chyba żeby się z nią ożenił, czego absolutnie nie za-
mierzał robić... A nawet gdyby był na to gotowy a przecież nie był z jakiego powodu
córka markiza miałaby spędzać życie z takim łotrem jak on. Jakie zalety udałoby się
jej odnalezć w życiu, w którym pojawiałby się i znikał kapitan marynarki?
Ta rozsądna myśl nieco go otrzezwiła i chwilę pózniej, teraz oklapnięty zarówno
psychicznie, tak fizycznie, wyszedł z przytulnej biblioteki.
Dokończył rozmowę z Ravenswoodem, więc w zasadzie mógł wyjść. Nie chciał spo-
kojnie stać i patrzeć na Clarę tańczącą z szanowanymi dżentelmenami, z których każ-
dy był dla niej lepszym partnerem niż on sam. Nie sądził jednak, że natknie się na nią
raz jeszcze. Co gorsza w towarzystwie jego brata i szwagierki.
Lord Ravenswood twierdzi, że Morgan pomaga pani w pracy w pani placówce
opiekującej się nieletnimi kieszonkowcami mówiła Juliet.
Pomaga? spytała oszołomiona Clara.
Morgan ujął ją za rękę.
119
Lady Clara nie lubi nazywać tego w ten sposób. Szczyci się tym, że nie potrze-
buje pomocy takiego nicponia jak ja. Mam jednak nadzieję, że mogę się jej na coś
przydać, pozostając w nocy na terenie Domu.
Clara patrzyła na niego poważnie. Próbował błagać ją wzrokiem o milczenie.
Uśmiechnęła się.
Och tak, kapitan Pryce jest zawsze gotów mi służyć. Ciekawe, czym się kieru-
je...
Fala wdzięczności omal nie powaliła Morgana na podłogę.
To powinno być oczywiste, milady rzekł.
Clara zarumieniła się mocno; kątem oka dostrzegł jednocześnie, że jego szwagierka
promienieje. Sebastian natomiast utkwił wzrok w korytarzu. Niech to licho, pewnie
widział ich oboje razem.
Dobrze. Pryce mógł utrzymywać wszystkich na razie w przekonaniu, że zaleca się
do Clary. Ona jednak nie zamierzała stwarzać takich pozorów, gdyż szybko, choć dys-
kretnie, wyrwała mu swą rękę.
Oboje dobrze wiemy, że gdyby nie lord Ravenswood, wcale by mi pan nie po-
magał, kapitanie Pryce.
Dlaczego lady Clara nazywa cię kapitanem Pryce? wtrącił Sebastian.
Niech to diabli!
Clara przymrużyła powieki.
Proszę wybaczyć, milordzie. Pański brat pozwolił mi sądzić, że jest kapitanem
marynarki.
Był wtrąciła Juliet, która zapragnęła nagle wyjaśnić wszystkie niejasności.
Właściwie jest. Tyle że od dawna nikt się do niego w ten sposób nie zwraca. Naprawdę
nazywa siÄ™ Blakely.
Jego rodzina kopała mu coraz głębszy grób. Morgan popatrzył smętnie na brata.
Obawiam się, że gdy lord Ravenswood przedstawiał mnie lady Clarze, zapo-
mniał użyć mego prawdziwego nazwiska. Dla niego zawsze byłem kapitanem Pryce.
Ach, te stare czasy mruknął sucho Sebastian. Pamięta zapewne, jak dla
niego szpiegowałeś i bez przerwy miałeś kłopoty.
Kapitanie Blakely... to znaczy kapitanie Pryce odezwała się Clara. Nigdy mi
pan nie opowiadał o tym fascynującym okresie w pańskim życiu. Dziwię się, że po tak
ekscytujących szpiegowskich doświadczeniach zdecydował się pan na nudną rzeczywi-
stość Domu Poprawczego dla Kieszonkowców. Musi mi pan opowiedzieć wszystkie
swoje przygody. Sądziłam, że jest pan kapitanem marynarki w trudnej sytuacji finan-
sowej...
Jak to? wtrącił Sebastian. Morganie! Co ten Ravenswood naopowiadał lady
Clarze? O co mu chodzi?
Przecież możesz go sam zapytać, najdroższy wtrąciła Juliet. Oto i on.
120
Morgan jęknął w duchu. Ravenswood właśnie zmierzał w ich stronę. Pozornie nie
przejął się zupełnie ich widokiem, lecz ona natychmiast dostrzegła niepokój w jego
oczach.
Dobrze mu tak! To on wpadł na pomysł spotkania w miejscu publicznym.
Co za miła niespodzianka! zagrzmiał Ravenswood. Cudownie widzieć dro-
gich przyjaciół pogrążonych w rozmowie!
Morgan popatrzył na niego pochmurno, ale Ravenswood zignorował to spojrzenie.
Lady Clara twierdzi, że rozpowszechniasz kłamstwa na temat mojej rodziny
warknÄ…Å‚ Sebastian.
Ravenswood nie okazał emocji.
NaprawdÄ™?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]