[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pomógł jej wstać z podnóżka i usiadła obok niego na kanapce, wdychając spokój, który otulił ich
niczym szal.
Strach wiele razy będzie się zakradał wyjaśnił, tuląc ją do siebie. Nigdy nie zostaniemy je-
go niewolnikami, jeśli przyjmiemy go modlitwą.
Tak! szepnęła, czując, jak z jej ramion unosi się ogromny ciężar.
Gdy przechodziłem przez żywopłot, dobiegł mnie zapach kurczaka.
Kolacja za dwadzieścia minut? szepnęła.
A już myślałem, że mnie nigdy nie zaprosisz odparł.
Rozdział ósmy
PREAMBUAA
Rano siódmego września, w pokoju gościnnym na piętrze domu pastora, biskup Smart Cullen
sprawdzał, czy jego szaty liturgiczne nie są pomięte i czy nie noszą niechcianych śladów zagniecenia. Nic
jednak nie znalazł. Wyjął z pudełka swoją mitrę i postawił ją na komodzie, pamiętając, że pastorał znajduje
się w bagażniku samochodu, podobnie jak jego czarne, wypolerowane buty i parasolka na wypadek desz-
czu.
Krzątając się po pokoju w bokserkach w kolorze fuksji, które otrzymał od swojego biskupa pomoc-
niczego, nucił fragmenty piosenki Johnny'ego Casha, podczas gdy Martha Cullen siedziała na łóżku i czy-
tała egzemplarz czasopisma Country Life", który Puny położyła na stoliku trzy lata temu i wiernie odku-
rzała od tamtej pory. Pochłonięta artykułem o architekturze ogrodów ziołowych, zupełnie nie zwracała
uwagi na piosenkę Ring of Fire w wykonaniu biskupa biorącego długi, gorący prysznic, który sprawiał, że
woda w prysznicu po drugiej stronie korytarza kapała na głowę pastora wąskim strumieniem.
Pod tą skąpą mżawką pastor dziękował Panu, że biskup wygłosi dzisiaj rano kazanie, a on jedynie
będzie odprawiał mszę. Były to dla niego najprawdziwsze wakacje na Kajmanach. Szczerze mówiąc, oba-
wiał się, że gdyby otworzył usta, żeby wygłosić jakąkolwiek mądrość, wydobyłaby się jako jakiś nieznany
R
L
T
język, biorący swój początek nie z chrztu Duchem Zwiętym, ale z czegoś bliskiego panice, albo jeszcze
gorszego. Rozpaczał, że podczas nocy zniknął gdzieś budyń, a zastąpiły go dominujący strach i drżenie.
W swoim pokoju na końcu korytarza Dooley siedział na krawędzi łóżka i czuł ogarniające go i
przyprawiające o zawrót głowy mdłości, które nadeszły razem z aromatem gotującej się szynki dochodzą-
cym z kuchni. Wypowiedział jedno po drugim trzy słowa na cztery litery i poczuł się rozczarowany, gdy w
żołądku nadal odczuwał łaskotanie.
Miał nadzieję, że głos mu się nie załamie w czasie hymnu. Mimo że zgodził się zaśpiewać a
cappella, nie miał zaufania do takich występów. Jeśli zaśpiewa się fałszywą nutę, nic tego nie zamaskuje.
Chciał, żeby towarzyszyły mu trąbki albo coś naprawdę głośnego, ale nie, Cynthia chciała słyszeć czysty
głos Dooleya". Uch.
Boże poprosił na głos nie pozwól, aby mój śpiew zabrzmiał dziwnie. Amen.
Wcale nie myślał, że Bóg naprawdę go usłyszy albo uchroni przed tym, aby jego głos nie zabrzmiał
dziwnie, ale stwierdził, że to dobry pomysł, żeby Go poprosić.
Wydawało mu się, że ogólnie potrafi spojrzeć na wszystko dużo bardziej optymistycznie. Wczoraj
ojciec Tim spędził cały dzień, zabierając go do różnych miejsc, potem przebiegli trzy kilometry z Barnabą,
a następnie wybrali się do Cukierni Sweet Stuff. Potem Cynthia uścisnęła go tak mocno, że niewiele brako-
wało, a udusiłaby go. Dooley powiedziała naprawdę mi na tobie zależy".
Gdy to usłyszał, poczuł, jak jego twarz zastyga niczym kamień. Nie chciał, żeby tak się stało, mię-
śnie jego twarzy zawsze tak reagowały. Wiedział, że Cynthia mówi szczerze, ale będzie musiała udowod-
nić, że mówi szczerze, zanim się do niej uśmiechnie; wiedział, że chce, żeby się do niej uśmiechnął. Może
rzeczywiście tak się stanie, kiedyś, ale nie teraz. Teraz usiłował zrobić wszystko, żeby nie zwymiotować,
ponieważ musi zaśpiewać pieśń, której nawet nie lubi, na ślubie, co do którego nadal nie ma stuprocento-
wego przekonania.
W kuchni małego żółtego domku za żywopłotem Cynthia Coppersmith stała na bosaka w swoim
wiekowym szydełkowym szlafroku, z różowymi wałkami z gąbki we włosach, jedząc połowę hot doga z
lodówki i pijąc kawę tak mocną, że miała konsystencję tapioki.
Wróciwszy wczoraj wieczorem do domu z przyjęcia w country clubu, gdzie z uprzejmości
poczęstowała się odrobiną sałatki, ugotowała parówkę i zjadła jej połowę w bułce z czymś, co, jak się jej
wydawało, było musztardą, ale w istocie okazało się chrzanem, mniej więcej w wieku jej usychającej pa-
proci bostońskiej. Był to pierwszy prawdziwy posiłek, jaki ostatnio była w stanie spożyć, z wyjątkiem
krewetki i trzech pomidorów winogronowych na piątkowym uroczystym lunchu wydanym na cześć panny
młodej. Dwoma kęsami dokończyła hot doga. Czując, że jej ostatnio bardzo mizerny apetyt odzywa się ze
zdwojoną siłą, zaczęła przeszukiwać lodówkę, aż znalazła kawałek smażonej płastugi ze środy, którą spry-
skała sokiem z geriatrycznej cytryny i stojąc przy zlewozmywaku, zjadła z animuszem.
Dwie przecznice dalej Esther Bolick obserwowała przez kuchenne okno, jak kilka deszczowych
chmur rozsunęło się i odsłoniło słońce.
R
L
T
Szczęśliwa panna młoda, na którą świeci słońce! obwieściła z ulgą.
Podchodząc energicznie do piekarnika, wyjęła trzy blaszki z plackami do trzywarstwowego ciasta,
przełożyła je na metalowe stojaki, aby wystygły, i stała, opierając dłonie na biodrach, w swojej koszuli
nocnej z bułkami i w pantoflach nocnych z pyszczkiem króliczka. Spojrzała z zadowoleniem na trio ideal-
nych żółtych księżyców, następnie przemaszerowała przez kuchnię po jeszcze jedną filiżankę kawy bezko-
feinowej. Czarne zrenice plastykowych oczu zajączków przewracały się i stukały jak kostki do gry.
Pójdzie do szkoły niedzielnej i na mszę o jedenastej, potem wróci do domu i polukruje ciasto, a na-
stępnie pozwoli mu chwilę postać przed przewiezieniem do kościoła o czwartej. Razem z Gene'em postą-
pią jak zwykle w przypadku transportu ciasta trzy warstwowego położą gazetę na podłodze części
transportowej i kiedy Gene będzie prowadził, ona będzie siedziała z tyłu na stołeczku i przytrzymywała
ciasto, żeby nie ślizgało się po kartonowym pudełku. Bez półciężarówki nie byłoby absolutnie żadnego
sposobu pod słońcem, aby mogła realizować swoje powołanie, chyba że piekłaby ciasta w blaszkach, czym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]