[ Pobierz całość w formacie PDF ]

raczej czystych pobudek.
- Nie! Niestety nie! -
powiedziała Barbara, która
zapewne sama też pomyślała
poprzednio o czymÅ› takim. %7Å‚adne
więc tam czyste pobudki! -
Raczej już było tak, że ów
Waldemar Wesendung - i był to
jej wstęp numer drugi - usiłował
bezwzględnie ją zaliczyć -
stwierdziła teraz ze zgrozą - i
to z pomocÄ… bardzo brutalnych
chwytów. Nie było nawet śladu
jakichś subtelnych miłosnych
bodzców.
- W końcu doszło potem z jego
strony - kontynuowała Barbara
Binding - do tego, że zgłosił
jedyne w swoim rodzaju życzenie,
którego właśnie nie mogę
przemilczeć.
- To bardzo prawidłowa
konkluzja. - Następnie jednak
Bachmeier zaczął precyzować
pouczajÄ…co i skutecznie swoje
przekonanie. - Przemilczanie
może zbyt łatwo przerodzić się w
poplecznictwo, a nawet może być
uznane za wspólnictwo. W każdym
razie pani nie jest tak
lekkomyślna ani niemądra, żeby
wdawać się w coś takiego. Czego
więc domagał się od pani?
- Po prostu tego, bo tak
daleko faktycznie odważył się
zajść, żebym zaświadczyła, iż
całą ostatnią noc spędziłam u
niego; mianowicie aż do pory
przedobiedniej.
- A nie było tak, prawda? - W
głosie Gutbroda pobrzmiewały
triumfalne tony. - Zapewne też
zauważyła pani w samą porę, że
nie jest w stanie o czymÅ› takim
zaświadczyć, bo po prostu to się
nie zgadza. Ostatecznie mogła
pani z nim spać i w tym samym
czasie znalezć zwłoki? Takim
zeznaniem narobiłaby sobie pani
całe mnóstwo kłopotów. To pewne.
- Tego jednak nie uświadomiłam
sobie - zapewniła przekonywająco
Barbara Binding. - NaprawdÄ™ nie.
Staram się być szczera.
W tym zawarte było
potwierdzenie! Gutbrod spojrzał
znaczÄ…co na swojego komisarza. -
No to mamy go wreszcie! Tego
świńskiego mięczaka!
Bachmeier chciał jednak
bardziej szczegółowo przyjrzeć
się owej konstelacji, jako że
potrafił sięgać myślą dalej.
Niczego więc nie potwierdził, a
tylko powiedział: - A więc, pani
Binding, pewna osoba postawiła
pani żądanie, które zostało
przez paniÄ… zdecydowanie
odrzucone. Było tak?
- Czy mogłam postąpić inaczej,
panie komisarzu?
- Zapewne nie mogła pani. Do
tej pory wszystko wyglÄ…da
dobrze, pani Binding, czy jednak
dość dobrze? - Bachmeier
wiedział co mówi. - NIe jest
dobrze, ponieważ powiedziała
pani Wesendungowi, że zwróci się
z tym do policji kryminalnej.
Czy zapowiedziała pani to
rozmyślnie?
- Tak. Uznałam to za stosowne!
Nie, żeby tak zaraz z poczucia
obowiązku, ale chyba dlatego, że
byłam oburzona obcesowością, z
jaką postawił tę sprawę.
Powiedziałam, że to mu się ze
mnÄ… nie uda! Nie ma nawet
najmniejszego prawa, żeby
domagać się ode mnie czegoś
takiego! O tym będę musiała, nie
zwlekając, powiedzieć policji.
- Dziękuję, pani Binding. -
Komisarz kryminalny Bachmeier
zaczął teraz działać
zdumiewajÄ…co szybko. - NIe mam
już pytań! Zapewniam panią
jednak, że postąpiła pani
absolutnie prawidłowo. Teraz
powinna się pani czuć wolna.
Proszę jednak, choć robię to pro
forma, żeby nie opuszczała pani
mieszkania, mimo, że nie
przypuszczam, żebyśmy pani
potrzebowali.
** ** **
Barbara Binding odeszła z
widocznÄ… ulgÄ…. Komisarz
odprowadził ją uprzejmie do
drzwi. Potem, podekscytowany
powiedział inspektorowi: - Teraz
nie pozostało nam nic, jak tylko
pójść do tego Wesendunga. Po
niewielu minutach wyniknęło z
tego wszystkiego zdarzenie
czwarte.
Tak nagle przez Bachmeiera
ujawniony zapał udzielił się
szybko Gutbrodowi, który
uporczywie zadzwonił do drzwi
"obiektu" będącego ich celem.
Nie było reakcji. Przyłożył więc
lewe ucho do cienkich
sklejkowych płyt, które działały
jak rezonansowe pudło.
Nasłuchiwał. Z wnętrza nie
dochodził żaden odgłos. Gutbrod
miał taką minę, jakby chciał
powiedzieć: Wszystko tu jak
wymarłe! Jednak nie powiedział
tego.
- No to naprzód! - z pewną
niechęcią zakomenderował
komisarz Bachmeier. - Otwierać!
Gutbrod skinął głową.
Zapobiegliwie przewidujÄ…c, bo
taki już był, posiadał właśnie
tak zwany "uniwersalny klucz"
pasujący do drzwi w całym
budynku. Kazał go sobie dać
Tatzerowi. Mieszkanie okazało
siÄ™ nie zaryglowane od wewnÄ…trz
i do środka weszli bez
komplikacji. Spiesznymi, celnymi
spojrzeniami tropicieli
dostrzegli, że zaciągnięte są
okienne zasłony i świecą się
lampy. Natychmiast zauważyli
Waldemara Wesendunga. Wyglądało
to tak, jakby przewrócił się o
odrapany, świerkowy stół, który
stał pośrodku większego pokoju.
Leżał z rozrzuconymi ramionami i
wyprężonymi nogami. Był martwy.
- No, to chyba i gówno! -
stwierdził patrząc na to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl