[ Pobierz całość w formacie PDF ]

inna historia.
- Dziękuję, że pan czekał. - Kierowca popatrzył we wsteczne lusterko, a pózniej na
Kelly, marszcząc brwi.
- To nie mój interes, ale ile dzisiaj w nocy pani przegrała? Chodzi mi o to, czy
puściła ich pani z torbami, czy przegrała pani własne majtki?
- Co? - zapytała. Mógłby mówić w języku suahili, a z takim samym skutkiem sens
słów dotarłby do jej zamroczonego umysłu. - Przepraszam. Nie rozumiem,
0 co pan pyta.
- No cóż, nie chcę pani straszyć, ale ktoś jechał za nami aż tutaj. Zaparkowali niżej
przy bloku. - Wskazał głową. Nachylona odwróciła głowę i zauważyła ciemny,
nieokreślonego koloru samochód zaparkowany przy rogu ulicy. W normalnych
okolicznościach wyglądałby niewinnie, ale w świetle nocnych przeżyć groznie i
przerażająco.
- Jeśli ma pani kłopoty - powiedział taksówkarz - mogę skontaktować panią z kimś...
- Nie, wszystko w porządku - powiedziała, starając się, żeby nie brzmiało to jak
kłamstwo. - Jeżeli nawet rzeczywiście jechali za nami przez całą drogę z Atlantic
City, to jestem pewna, że to tylko zbieg okoliczności.
- Na pewno?
- Tak - powiedziała odwracając się. - Ale w każdym razie, dziękuję. Kierowca
uruchomił silnik, a ona rzuciła się w kierunku drzwi. Zamykając je
za sobą, odwróciła się pośpiesznie w kierunku jednego z frontowych okien i
przyciskając twarz do szyby, chciała jeszcze raz spojrzeć na samochód. Nie mogła w
nim dostrzec nikogo, po ulicy też nikt się nie włóczył.
Próbując uspokoić się, rozglądała się po barze. Poczuła się troszeczkę spokojniejsza
widząc, że wszystko jest tak, jak być powinno i nic nie zmieniło swojego miejsca.
Wyłączyła światła przełącznikiem przy kasie i przeszła przez wahadłowe drzwi na
tyły budynku.
Lata nocnych wspinaczek po schodach na drugie piętro sprawiały, że oświetlenie nie
było konieczne, nawet wtedy, gdy można było je włączyć. Bailey
1 dziadek nie spodziewali się, że wróci do domu, bo zostawiliby dla niej światło
włączone w holu. Ledwie zauważyła, że na półpiętrze i klatce schodowej jest
potwornie ciemno.
Myśląc o tym, że nie będzie musiała tłumaczyć się, dlaczego wróciła o tak dziwnej
godzinie, wchodziła na górę.
Nagle, w połowie schodów, poczuła czyjąś obecność. Nie mogła nic zobaczyć, ani
usłyszeć, ale wiedziała, że ktoś tu jest. Stanęła bez ruchu, z mocno bijącym sercem,
tłumacząc sobie, że to tylko jej wyobraznia.
Weszła jeszcze kilka stopni, kiedy poczuła czyjś oddech. Jej umysł wybrał tylko
jedno możliwe wytłumaczenie.
- Dziadek? Bailey? Nie strzelaj. To tylko ja. Wspięła się jeszcze kilka stopni, kiedy
zorientowała się, że nie otrzymała odpowiedzi.
- Dziadek? Bailey? - powtórzyła, nieświadomie zwalniając.
Kiedy jej ręka osunęła się z poręczy, wiedziała, że dotarła do wierzchołka schodów.
Weszła na ostatni stopień, próbując przebić wzrokiem ciemność. Chciała zobaczyć
coś, cokolwiek w tej ciemności. Starała się usłyszeć czyjś oddech, ale nie mogła.
Jeszcze dwa kroki i dotrze do lampy na stoliku w holu.
Ręce twarde, okrutne zacisnęły jej usta i objęły ją od tyłu w pasie. Rzucała się i
napinała, walcząc z postacią wyższą, potężniejszą i dużo silniejszą niż ona. Nie
mogła oddychać. Obca dłoń przykryła jej usta i nos. Walczyła, aby się uwolnić.
Rzucała głową do tyłu i do przodu, aby pozbyć się zaciśniętej dłoni albo chociaż ją
przesunąć i wciągnąć trochę powietrza. To było jak nocna mara.
Kopnęła nogą w stół, mając nadzieję, że się od niego odepchnie albo zrzuci lampę i
zaalarmuje Baileya i dziadka. Jej napastnik przesunął się na inną pozycję. Panika
opanowała jej umysł. A co, jeżeli intruz dostał się już do nich? Co, jeżeli oni nie
mogą przyjść jej z pomocą? Co, jeżeli...
Nagle straciła oparcie pod stopami. Jej nogi znalazły się w próżni, gdzie była tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl