[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wyczuł, że Mac z zapartym tchem czeka na jego
reakcję. No cóż, szef aż za dobrze zna jego charakter.
- Skoro to jedyny sposób, to trudno - odparł
spokojnie.
- A niech cię cholera, Cross - odezwał się po
chwili Mac. - Nigdy nie wiem, czego siÄ™ po tobie
spodziewać.
- Tak, i właśnie na tym polega mój wdzięk.
Mac skomentował tę wypowiedz zdecydowanie
niesympatycznym odgłosem.
- No, może. - Głos Maca był znowu poważny.
- Czasami wydaje mi siÄ™, że pracujemy dla niewÅ‚aÅ›­
ciwego ministerstwa. Wygląda na to, że w dzisiejszych
czasach uchodzi na sucho porwanie obywatela obcego
kraju czy zlecenie zabójstwa agenta federalnego, ale
nikt nie uniknie dÅ‚ugiego ramienia urzÄ™du podat­
kowego.
- Tak, na to wygląda - zgodził się bez przekonania
Travis. Popatrzył na wesołą, słoneczną, pełną roślin
kuchnię Alex i nagle ogarnęło go niespodziewane
poczucie straty.
%7łachnął się na to niepożądane uczucie. Przed oczami
stanął mu jego własny dom w Connecticut, ale
przekonywał sam siebie, że różnica polega wyłącznie
na urządzeniu wnętrza, a jemu po prostu nigdy nie
chciało się tym zająć. Każdy, kto spędził jakiś czas
w wygodnym domu Alex, bardzo niechętnie by wracał
do czterech ścian, w których stoi tylko łóżko, stolik
karciany, trzy składane krzesła i mosiężny wieszak.
- Hej, Cross, jesteÅ› tam?
Travis z przyjemnością porzucił te przygnębiające
rozmyślania.
- Tak, Mac, jestem. No to kiedy zaczynamy?
- Za jakieÅ› pół godziny mam siÄ™ spotkać z chÅ‚op­
cami z urzędu podatkowego. Pewnie po południu
będę już miał akt oskarżenia i nakaz aresztowania.
Możesz zorganizować spotkanie z LeClairem na
jutro?
Jutro. Bardzo typowe. A więc aresztowanie już
jutro. Najpierw przez całe tygodnie nic, a potem
nagle wszystko naraz.
- Nie ma sprawy. Ten skurczybyk tak cholernie
chce odzyskać diamenty, że aż słyszę przez telefon,
jak się ślini.
- Dobra. Podaj mi swój numer, zadzwonię do
ciebie rano, gdy tylko przyjadÄ™ do miasta.
Travis zrozumiał, że nie ma innego wyjścia.
- Ale nie dawaj go nikomu, Mac - ostrzegł.
- Zatrzymałem się u przyjaciółki i... nie chcę, żeby
miała jakieś kłopoty, rozumiesz?
MacGregor nie miaÅ‚ żadnych uprzedzeÅ„ do wÅ›cibs­
twa.
- Przyjaciółka, tak? Ktoś szczególny?
Travis nie miał ochoty na zwierzenia.
- Nie, po prostu znajoma - skłamał. - Na pewno
z przyjemnością pozbędzie się mnie.
Mac nie dał się nabrać.
- Mowa. Ile to już lat się znamy? Dziesięć?
Dwanaście? Ty nie masz  przyjaciół". To musi być
niezła sztuka, co? - rzekł porozumiewawczym tonem,
ale kiedy odpowiedzią było tylko absolutne milczenie,
szybko pojął aluzję i zmienił temat. - No, tak
- odchrząknął.- Rozmawiałeś może ze Stellą?
Travisa zdziwiło to pytanie. Stella była wyjątkowo
sprawnÄ… i kompetentnÄ… sekretarkÄ… Maca.
- Nie, myślałem, że jest z tobą.
- Nie. Już nic nie rozumiem. Zostawiła wiadomość,
że ma jakieś rodzinne kłopoty. Zadzwoniłem do jej
siostry, ale ona o niczym nie wie. NiepokojÄ™ siÄ™, bo
Stella od kilku miesięcy była jakaś dziwna...
- Kurczę. Czy myślisz o tym samym co ja?
- Owszem, ale mam nadzieję, że się mylę. O,
cholera, mam rozmowÄ™ na drugiej linii. To na razie,
zadzwonię jutro rano. Tymczasem nie rób nic, czego
ja bym nie zrobił.
- No to mam wiele możliwości - odparł sucho
Travis. - Złożysz za mnie kaucję?
Mac zaproponowaÅ‚ coÅ›, co byÅ‚o nie tylko nieprzy­
zwoite, ale także fizycznie niemożliwe.
Travis odpłacił mu pięknym za nadobne i odłożył
słuchawkę.
Gapiąc się przed siebie Travis bujał się na huśtawce
na werandzie i zastanawiał, czemu rozmowa z Macem
nastroiła go tak ponuro.
Siedzący obok niego Brandon spojrzał na niego
zdziwiony.
- Wyglądasz jak burzowa chmura - powiedział.
- No, może - burknął Travis i pomyślał, że chłopcu
tym razem chyba przez pomyłkę udało się znalezć
dobre określenie. Zwiadomie przybrał łagodny wyraz
twarzy. - Nie bój się, nie ugryzę.
- Dobra - odparł po chwili namysłu mały.
Przez dłuższą chwilę jedynym odgłosem słyszanym
na werandzie było słabe skrzypienie huśtawki.
- Zwariowałeś z powodu cioci Alex? - nie wytrzymał
w końcu Brandon.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - Travis spojrzał
na niego zdziwiony.
Brandon wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni
gruby, czerwony flamaster. Znalazł na nogawce swoich
dżinsów małą dziurkę i zaczął mazać sobie po udzie.
- Słyszałem, jak rodzice mówili - wyznał rzucając
okiem w kierunku sÄ…siedniego domu, gdzie w ogro­
dzie zaszczekał jakiś pies.
- Tak?
- Tak - kiwnÄ…Å‚ gÅ‚owÄ… Brandon. - Mama powie­
działa, że zwariowałeś z powodu cioci Alex. 1 że to
widać w twoich oczach. - PrzerwaÅ‚ na chwilÄ™ koloro­
wanie uda i popatrzył Travisowi w oczy. - Nie. Nic
tam nie widzÄ™.
Na ustach Travisa pojawił się lekki uśmiech. Zmrużył
oczy od sÅ‚oÅ„ca i wsunÄ…Å‚ na nos okulary przeciw­
słoneczne.
- Nie zwariowałem z powodu cioci Alex. Zwariować
na czyimś punkcie, to nie to samo, co zwariować
z czyjegoś powodu. Jeśli się kogoś bardzo lubi, to
czasem się mówi, że się zwariowało na jego punkcie.
- O - skomentował Brandon, powiększył dziurę
w dżinsach i z zapałem kolorował kolejny fragment
skóry. - Mama mówiła tacie, że ciocia Alex cię
kocha. - Ostatnie słowo wymówił z naciskiem i spojrzał
pytajÄ…co na Travisa.
Nie po raz pierwszy Travis pożałował, że Sara
i Brad Nelsonowie rozmawiajÄ… o takich rzeczach nie
zważając na obecność dziecka. Nie miał jednak
zwyczaju okłamywać Brandona.
- Tak. Wydaje mi się, że tak.
Brandon z zachwytem wpatrywał się w swe ja-
skrawoczerwone udo.
- Więc dlaczego ty jej nie kochasz? Przecież ona
jest super.
- Zgadza siÄ™ - przyznaÅ‚ Travis z peÅ‚nym przeko­
naniem. - Ale widzisz - mówił dalej, starając się
formułować swoje myśli w sposób zrozumiały dla
dziecka - miłość nie jest dla każdego. Twoja mama
jest w porządku, prawda? Moja była inna. Mój tata
umarł, kiedy byłem jeszcze młodszy od Lizabeth
i moja mama okropnie chciała mieć męża, więc
znowu wyszła za mąż. Małżeństwo było nieudane,
wiÄ™c spróbowaÅ‚a jeszcze raz. A potem jeszcze i jesz­
cze...
- Ale to przecież normalne - wtrącił Brandon.
- Sam tak mówiłeś w czasie treningu.
- Co takiego mówiłem?
- Powiedziałeś, że jak nie uda się złapać piłki, to
nie można się poddawać, tylko próbować znowu.
- Możliwe, ale...
- Może twoja mama była samotna. Moja mama
też czuje się samotna, kiedy tata wyjeżdża, a przecież
ma mnie i Lizabeth.
Ku swemu zdziwieniu Travis dopiero w tej chwili
zdał sobie sprawę, że nigdy nie myślał o swojej matce
po prostu jak o kobiecie, która po śmierci męża czuła
się samotna. Zawiodła go jako matka i nie był
w stanie dostrzec w niej człowieka, który miał własne
potrzeby i słabości.
Brandon ujął go za rękę i choć jego krótkie paluszki
nie były w stanie objąć potężnej dłoni Travisa, był to
bardzo serdeczny gest.
- Ona przynajmniej próbowała - podsumował
z niebywałą logiką Brandon. - Mówiłeś, że to nieważne,
że brat Seana jest najlepszy w drużynie licealnej, że
liczy się to, co robi Sean. To mi się podobało, bo
Sean zawsze się sadzi, tylko dlatego, że jego brat jest
taki ważny, a on jest tak samo beznadziejny jak...
- Brandon przerwał na chwilę, a potem w jego głosie
po raz pierwszy pojawiło się wahanie. - Naprawdę
tak myślisz? Bo czasem dorośli mówią dzieciom takie
różne rzeczy...
Travis zdjął okulary i potarł oczy. Czuł się trochę
tak, jakby zderzył się z autobusem.
- Tak - odparł wolno. - Naprawdę tak myślę.
Wyciągnął rękę i założył swe okulary na zadarty
nos Brandona.
- Czeka cię wielka kariera w dyplomacji, mały.
Masz pamięć słonia i jesteś uparty jak osioł. Na
pewno daleko zajdziesz.
Brandon oczywiście nie miał pojęcia, co to jest
dyplomacja, ale z wyrazu twarzy Travisa wywnios­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl