[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Trzy!
 Na Io, Oczy Tuphala!
 Dostał cię, Hummok! Ten facet wie, co się robi z kośćmi!
TO WRODZONY TALENT.
Hummok M Guk był małym człowieczkiem o płaskiej twarzy. Pochodził z które-
goś z osiowych szczepów, a jego talent do kości znano wszędzie, gdzie tylko dwóch lu-
dzi zbierało się, by oskubać trzeciego. Teraz podniósł kostki i przyjrzał im się gniewnie.
Bezgłośnie przeklął Wa, którego talenty były równie słynne wśród specjalistów, ale teraz
najwyrazniej go zawiodły. Hummok życzył też przedwczesnej i bolesnej śmierci wid-
mowemu graczowi siedzącemu naprzeciwko. Dopiero wtedy rzucił kości w błoto.
 Dwadzieścia jeden! Dobrze!
107
Wa zebrał kostki i wręczył je obcemu. Kiedy zerknął na Hummoka, jedno oko mru-
gnęło leciuteńko. Hummok był pełen podziwu  ledwie zauważył błyskawiczny ruch
niepozornych, pokrzywionych palców Wa... a przecież czekał na to.
Kostki posępnie zagrzechotały w dłoni obcego, wyfrunęły powolnym łukiem i znie-
ruchomiały. Dwadzieścia cztery kropki spoglądały ku gwiazdom.
Kilku co sprytniejszych widzów w tłumie zaczęło odsuwać się od przybysza, ponie-
waż takie szczęście może być bardzo pechowe przy grze w pływające śmiecie u Kula-
wego Wa.
Palce Wa zamknęły się na kostkach z dzwiękiem przypominającym szczęk odwo-
dzonego kurka.
 Same ósemki  tchnął.  Takie szczęście nie jest rzeczą zwyczajną.
Reszta widzów wyparowała niczym rosa. Pozostało tylko kilku solidnie zbudowa-
nych mężczyzn o mało sympatycznym wyglądzie. Gdyby Wa kiedykolwiek zapłacił po-
datek, znalezliby się w jego formularzu jako Sprzęt Ogrodniczy Niezbędny do Prowa-
dzenia Interesów.
 A może to wcale nie szczęście?  dodał Kulawy Wa.  Może to czary?
BARDZO BY MNIE TO URAZIAO.
 Mieliśmy tu kiedyś maga, który próbował się wzbogacić  oświadczył Wa.  Ja-
koś nie mogę sobie przypomnieć, co się z nim stało. Chłopcy?
 Pogadaliśmy z nim poważnie...
 ...i zostawiliśmy go w Zwińskim Pasażu...
 ...i w Miodowej Alei...
 ...i jeszcze w paru innych miejscach, których nie pamiętam.
Obcy powstał. Chłopcy otoczyli go zwartym kręgiem.
TO NIEPOTRZEBNE. SZUKAM JEDYNIE WIEDZY. JAK PRZYJEMNOZ
ZNAJDUJ LUDZIE W ZWYKAYM WIELOKROTNYM APLIKOWANIU PRAW
PRZYPADKU?
 Przypadek nie ma tu nic do rzeczy. Przyjrzyjcie mu się, chłopcy.
Wydarzeń, jakie potem nastąpiły, nie oglądał nikt prócz zdziczałego kocura, jedne-
go z tysięcy w mieście, który przechodził zaułkiem w drodze na schadzkę. Zatrzymał się
jednak i spojrzał z zainteresowaniem.
Chłopcy zastygli z rękami wzniesionymi do ciosu. Otoczyła ich boleśnie fioletowa ja-
sność. Obcy zrzucił kaptur, podniósł kostki i wcisnął je w bezwładną dłoń Wa. Mężczy-
zna na przemian otwierał i zamykał usta, zaś oczy bezskutecznie usiłowały nie widzieć
tego, co stało przed nim. I szczerzyło zęby.
RZUCAJ.
Wa zdołał jakoś zerknąć na swoją dłoń.
 Jaka jest stawka?  wyszeptał.
108
JEZLI WYGRASZ, POWSTRZYMASZ SI OD SWOICH ZMIESZNYCH PRÓB SU-
GEROWANIA, %7Å‚E PRZYPADEK RZDZI SPRAWAMI LUDZI.
 Tak. Tak. A... A jeśli przegram?
PO%7Å‚AAUJESZ, %7Å‚E NIE WYGRAAEZ.
Wa spróbował przełknąć ślinę, ale gardło miał suche jak popiół.
 Wiem, że zabiłem wielu ludzi...
DWUDZIESTU TRZECH, LICZC DOKAADNIE.
 Czy już za pózno na wyznanie, że bardzo mi przykro?
TAKIE RZECZY MNIE NIE INTERESUJ. A TERAZ RZUCAJ.
Wa zamknął oczy i wypuścił kości na ziemię  zbyt przerażony, by próbować spe-
cjalnego zagrania z podrzutem i podcięciem. Nie otwierał oczu.
ÓSEMKI. SAM WIDZISZ, TO NIE BYAO TRUDNE. PRAWDA?
Wa zemdlał.
Zmierć wzruszył ramionami i odszedł. Przystanął tylko na moment, żeby podrapać
za uszami dzikiego kota, który przypadkiem tędy przechodził. Mruczał coś pod nosem.
Nie wiedział, co się z nim dzieje, ale bardzo mu się to podobało.
* * *
 Skąd wiedziałeś, że się uda?
Cutwell bezradnie rozłożył ręce.
 Nie wiedziałem  przyznał.  Ale pomyślałem: co mam do stracenia?  cofnął
siÄ™.
 Ty? Co ty masz do stracenia?  wrzasnÄ…Å‚ Mort.
Tupnął gniewnie i wyrwał bełt z filara łoża księżniczki.
 Nie chcesz chyba powiedzieć, że to przeze mnie przeleciało?  zapytał.
 Uważnie patrzyłem  zapewnił Cutwell.
 Ja też widziałam  wtrąciła Keli.  To było straszne. Strzała wyleciała z miejsca,
gdzie masz serce.
 A ja widziałem, jak przeszedłeś przez marmurową kolumnę  dodał mag.
 A ja jak wjechałeś przez okno.
 Tak, ale wtedy byłem na służbie!  Mort zamachał rękami.  To co innego. Nie
zdarza siÄ™ codziennie. A w dodatku...
Urwał.
 Co tak na mnie patrzycie?  zapytał.  Tak samo jak w tej gospodzie dziś wie-
czorem. Co się stało?
 Przesunąłeś rękę przez filar łoża  wyjaśniła niepewnie Keli.
Mort spojrzał na swoją dłoń, po czym stuknął o drewno.
 Widzisz?  zapytał.  Solidna ręka, solidne drzewo.
109
 Mówiłeś, że ludzie przyglądali ci się w gospodzie?  wtrącił Cutwell.  Co takie-
go zrobiłeś? Przeszedłeś przez ścianę?
 Nie! To znaczy nie, wypiłem tylko trochę. Chyba mówili na to: jabłkownik.
 Jabłkownik?
 Tak. Smakuje jak zgniłe jabłka. Można by pomyśleć, że to jakaś trucizna, tak się
na mnie gapili.
 A ile tego wypiłeś?  dopytywał się Cutwell.
 Jeden kufel. Nie zwracałem uwagi...
 Czy wiesz, że jabłkownik to najmocniejszy napój alkoholowy stąd aż do Ramto-
pów?
 Nie. Nikt mnie nie uprzedził. A co to ma wspólnego...
 Nie...  mruknął Cutwell.  Nie wiedziałeś. Hmm... To ważna wskazówka, nie-
prawdaż...
 Czy ma to jakiś związek z ratowaniem księżniczki?
 Raczej nie. Ale chciałbym zajrzeć do swoich ksiąg.
 W takim razie to nic ważnego  oznajmił Mort stanowczo.
Odwrócił się do Keli, która przyglądała mu się z zalążkiem podziwu.
 Myślę, że znajdę radę  rzekł.  Wydaje mi się, że potrafię uzyskać dostęp do po-
tężnej magii. Magia zatrzyma tę kopułę. Prawda, Cutwell?
 Moja nie. Potrzebne sÄ… naprawdÄ™ mocne czary. I nawet wtedy nie jestem pewien...
Rzeczywistość jest silniejsza od...
 Odchodzę więc  przerwał mu Mort.  Do jutra.
 Już jest jutro  zauważyła Keli.
Mort stracił nieco zapału.
 Dobrze więc, do wieczora  rzucił nieco urażonym tonem.  Ruszam zatem.
 Ruszasz co?
 To mowa bohaterów  wyjaśnił uprzejmie Cutwell.  On nie może nic na to po-
radzić.
Mort spojrzał na niego gniewnie, uśmiechnął się dzielnie do Keli i wyszedł z kom-
naty.
 Mógłby otworzyć drzwi  stwierdziła Keli, gdy już zniknął.
 Myślę, że był trochę zakłopotany. Wszyscy przechodzimy przez ten etap.
 Jaki? Przenikania przez różne rzeczy?
 W pewnym sensie. W każdym razie wchodzenia na nie.
 Mam zamiar trochę się przespać  oznajmiła Keli.  Nawet nieżywi potrzebują
odpoczynku. Cutwell, przestań się bawić tą kuszą. Sądzę, że magowi nie uchodzi prze-
bywać samotnie w buduarze damy.
 Tak? Ale przecież nie jestem tu sam. Jest tu wasza wysokość.
110
 O to właśnie chodzi  odparła.  Prawda?
 Aha... No tak. Przepraszam. W takim razie zobaczymy siÄ™ rano.
 Dobranoc, Cutwell. I zamknij za sobÄ… drzwi.
* * * [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl