[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Eleganckie dzielnice Royal Oak ustępowały miejsca zapuszczonym ulicom Detroit. W ciągu
dziesięciu lat pracy w gimnazjum Franklina widział tę oklicę chyba z milion razy. Czasami
następowały jednak małe zmiany, wypatrywał ich. Zazwyczaj widok tych zmian go martwił
kolejny dom z oknami zabitymi dyktą, kolejne graffiti nasmarowane na budynku, którego
właściciel tydzień wcześniej zmył poprzednie. Kolejna kartka przybita do drzwi wejściowych;
rozmiar i kolor papieru nie pozostawiały wątpliwości, że chodzi o eksmisję.
Od czasu do czasu zdarzały się jednak znaki dające nadzieję. Zapalone światło w małym
warsztacie, który stał nieczynny od lat, kilka samochodów na parkingu dla pracowników. Szyld
Już otwarte pod nowym zarządem w oknie warzywniaka, który wypadł z rynku przed rokiem.
Pranie rozwieszone na podwórzu kiedyś opuszczonego domu; teraz w oknach wisiały firanki,
a na przechylonym, obłażącym z farby frontowym ganku leżały rozrzucone zabawki.
Te znaki podtrzymywały optymizm Scotta. Sytuacja w mieście mogła się poprawić.
Rodziny mogły odzyskać domy i mieszkania. Uczciwi biznesmeni mogli na nowo pootwierać
sklepy i małe fabryczki. Dzieciaki takie jak Brayden Jackson mogły dostać stypendium na studia.
Zdobyć dyplom. I prawdziwy zawód.
Gimnazjum Franklina stanowiło mikrokosmos Detroit, zarazem przygnębiający i piękny,
jeśli patrzeć na to, co jest i co może być. Scott wyobrażał sobie, że kiedyś musiało wyglądać
majestatycznie. Trzy kondygnacje z czerwonej cegły, z wysokimi oknami i wielkimi podwójnymi
drzwiami wejściowymi. Trawnik od frontu musiał przyciągać oko soczystą zielenią, a boisko
do koszykówki miało równą czarną nawierzchnię z białymi liniami i otaczało je porządne, wysokie
ogrodzenie z siatki. Bez wątpienia marmurowe posadzki w korytarzach wówczas lśniły,
a drewniane drzwi do klas były gładkie i czyste.
Zastanawiał się, ilu ludzi, którzy kiedyś uczęszczali do gimnazjum Franklina, widziało je
ostatnio i co wtedy czuli. Teraz spłowiała cegła miejscami była szara, a gdzie indziej czarna;
zmiany zabarwienia stanowiły pamiątkę po obecnie zamkniętych fabrykach przy tej samej ulicy.
W niektórych oknach brakowało fragmentów szyb, a rozmaite sposoby rozwiązania tego problemu,
wymyślone przez nauczycieli taśmy klejące w różnych kolorach, kawałki tektury zmieniły
wyglÄ…d fasady z imponujÄ…cego na groteskowy.
Frontowy trawnik był w tej chwili brązowym klepiskiem z rzadkimi kępami chwastów
walczących o przeżycie. Linie na boisku do koszykówki przestały być widoczne, a dziesiątki zim
odbiły swoje piętno na jego spękanej i pofałdowanej powierzchni. Ogrodzenie nie stało już prosto,
chyliło się żałośnie ku ziemi, a siatka była w wielu miejscach poprzecinana lub porozrywana.
No i wnętrze. Posadzki w korytarzach były matowe i porysowane. Zciany miały blady
odcień zgniłej zieleni, kiedyś może wesoły, jednak obecnie przypominał Scottowi odziały
psychiatryczne z lat sześćdziesiątych widywane na filmach. Drzwi do klas nawet nie wyglądały
na drewniane, pokrywały je inicjały uczniów i wulgarne wyrazy, niektóre nabazgrane długopisem,
inne wycięte nożem.
Dotarli do szkoły podstawowej Logana, do której chodził Curtis, oddalonej o kilka
przecznic od gimnazjum Franklina, i Scott wjechał na parking. Szkoła Logana nie miała tak
majestatycznych początków jak Franklina. Była parterowym budynkiem z jasnożółtej cegły,
z zielonymi metalowymi drzwiami. Nie podupadła tak znacznie jak pobliskie gimnazjum. Cegła
miała mniej plam i nie były tak ciemne. Szyby w oknach były całe. Nie było graffiti. A drzwi
do klas nie miały tatuaży w postaci wulgarnych słów.
Scott zatrzymał samochód.
Twój przystanek, Mały Człowieku.
Chłopiec szybko wysiadł, zarzucił plecak na ramię, chwycił torebkę z lunchem, obszedł
samochód dookoła i stanął przy oknie kierowcy.
%7łółwik. Scott wysunął zwiniętą dłoń.
Curtis uderzył w nią swoją piąstką.
Policzek upomniał się Scott.
Curtis udał zawstydzenie, ale z uśmiechem nadstawił buzię, żeby Scott mógł go pocałować.
Obietnica wymieniał dalej Scott.
ObiecujÄ™.
Nie, to nie wystarczy. Chcę usłyszeć całość.
Obiecuję słuchać pani Keller wyrecytował Curtis z westchnieniem.
Jak długo?
Przez cały dzień.
Aadnie. No to leć, pokaż im, Albercie Einsteinie.
Scott dotarł do swojej klasy dziesięć minut przed rozpoczęciem pierwszej lekcji. Dość
na szybkie sprawdzenie forum. Może to dziwne, że w tym tygodniu w ogóle myślał o forum, nie
mówiąc już o znajdowaniu czasu na robienie wpisów. Równie dziwne, jeśli nie dziwniejsze, mogło
się wydawać, że w tak trudnych chwilach najwięcej wsparcia otrzymywał nie od Pete a,
najlepszego przyjaciela, czy żony, lecz od grupy ludzi, których nawet by nie rozpoznał, gdyby
w tym momencie weszli do klasy. To nie znaczyło, że Pete i Laurie nie dodawali mu otuchy&
w każdym razie się starali. Jednak, choć brzmiało to jak oksymoron, kiedy chodziło o wyrażanie
najbardziej intymnych uczuć, nic nie mogło się równać z totalną anonimowością internetu.
W przeciwieństwie do ludzi znających go w realnym świecie, LaksMom, flightpath, 2boys i reszta
nie mieli kontekstu, do którego mogliby odnieść jego posty, żadnej historii dobrej czy złej
według której mogliby oceniać to, co pisał. Dla Laurie zdanie Będę cierpiał bez niego było
raniące, obrazliwe przez podtekst, jaki ze sobą niosło: Curtis jest ważniejszy od dziecka, które się
urodzi. Curtis jest ważniejszy od ciebie .
Pete nie czuł się w żaden sposób zraniony, ale podobnie jak Laurie nie mógł wyjść poza
obraz całości: Ależ chłopie, przecież zobaczysz go znowu, jak zacznie naukę u Franklina. Spędzisz
z nim całe trzy lata. Poza tym będziesz miał własne dziecko, nie mówiąc już o dwudziestu
dzieciakach z drużyny i trzystu innych, które codziennie mijasz na korytarzach . Scott wiedział, że
przyjaciel stara się mu w ten sposób pomóc. Ale nie pomagał.
Znajomi z forum nie mieli pełnego obrazu jego życia. Zdanie Będę cierpiał bez niego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]