[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niepamiętnych czasów być zapomnianym dzikim ostępem. Co pewien czas napotykałem
owalne zatoki, podobne do tej, którą wykorzystaliśmy na obóz. Każda miała małe zródełko i
trawiaste pastwisko. W południe zatrzymałem się w takim miejscu, puściłem konia na trawę,
a sam zjadłem posiłek i popiłem wodą. Nie robiłem nic konkretnego, po prostu siedziałem
akceptując nieodwołalne.
Z pamięci zniknął lord Imgry, Wereriders, a nawet Elys i Jervon. Obróciłem
bransoletę na przegubie. Popatrzyłem na nią (najpierw z ogromnym wysiłkiem), wyobrażając
sobie Joisan. Obraz był tak wyrazny, że przez chwilę myślałem, iż stoi przede mną na drodze
patrząc na mnie swym poważnym pytającym wzrokiem - miała taki sam wyraz twarzy, jaki
tyle razy widziałem u niej dawno temu w Norsdale.
- Joisan! Joisan! - ocknąłem się szepcząc głośno jej imię.
W myślach... Nie, jednak coś przecież odczuwałem! Trzymający mnie w swojej mocy
czar nagle pierzchnął. Ponownie zobaczyłem rozoraną ziemię i kopiącego Jervona, patrzyłem,
jak napełnia się czara i ukazuje twarz mojej pani. Szybko wsiadłem na konia. To wszystko
miało jakiś sens, tak jak powiedziała Elys. W tej chwili mogłem widzieć tylko początek,
reszta pojawi się pózniej...
Nie wiedziałem, co mnie oczekiwało i dlaczego to wszystko mnie tak bardzo
dotyczyło. Czułem jednak konieczność ogromnego pośpiechu, myśli stały się teraz jasne.
Znowu byłem wywiadowcą sił zbrojnych Dales, patrzącym nie na ślady na drodze, ale na
otaczający mnie teren. Po raz pierwszy zobaczyłem, że znacznie zbliżyłem się do gór. Tuż
przede mną rozpoczynało się pogórze... nieco dalej widniały pierwsze szczyty.
Na wysokich turniach dostrzegłem nienaturalne, dziwne kształty. Do tej pory
wydawało mi się, że w tej części krainy nie było ruin, teraz jednak je zobaczyłem... było ich
tak wiele, że musiałem się zbliżać do pozostałości miasta równie dużego jak jedno z naszych
miast portowych.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy w końcu dotarłem w pobliże rumowiska. Na
wyższym, otoczonym rozwalonymi murami terenie rysowały się wieże warowni. Było to
bardzo dobre miejsce do obrony. Najwyrazniej wśród Dawnych Ludzi byli i tacy, którzy
musieli mieć się na baczności i uważać na bezpieczeństwo swoich bliskich.
Zatrzymałem konia i spojrzałem w górę upewniając się, że są to rzeczywiście tylko
ruiny (nie skrywają czegoś tak niebezpiecznego jak forteca, do której poprzednio dotarliśmy).
Na szczycie zniszczonej ściany, trochę poniżej wieży, dostrzegłem wyrazny jasny błysk.
Osłoniłem dłonią oczy i popatrzyłem. Jednocześnie poczułem, jak bransoleta zaczyna się
rozgrzewać.
Przez chwilę wydawało mi się, że na jej powierzchni pokazały się nawet drobne
płomienie.
Oparłem dłoń na rękojeści miecza, chociaż dobrze wiedziałem, że to, co się tam
czaiło, mogło być odporne nie tylko na zwyczajną stal, ale także i na broń wykonaną z metalu
Ziem Spustoszonych.
W tej samej chwili usłyszałem głośne miauczenie. Z krzaków rosnących na granicy
pustego obszaru wyłoniło się brązowozłote ciało i wielkimi susami zaczęło zbliżać się w
moim kierunku. Za nim pojawiło się drugie.
Z oddali dobiegł jeszcze jeden niewyrazny głos. Wyciągnąłem miecz. Biegnące w
moim kierunku zwierzęta poruszały się bardzo szybko - wyglądały jak złote strzały lecące
przez wysoką trawę. Juczny koń parsknął i pociągnął do tyłu za łączącą linę. Klacz nie
okazała strachu, chociaż ustawiła się tak, aby znajdować się przodem do przybyszów.
Zwierzęta zatrzymały się tuż na brzegu drogi dysząc ciężko ze zmęczenia. Przez
chwilę myślałem, że zaraz rzucą się na mnie. Widziałem teraz, że należały do rodu kociego,
nie były to śnieżne koty, ale mogły wyrządzić krzywdę.
Przyglądałem się im i dziwiłem, ponieważ siedziały spokojnie. Wyglądały jak kuzyni
kotów z Dales, były jednak o wiele większe i miały dziwną złotobrązową sierść, jakiej nigdy
wcześniej nie spotkałem. Na pyskach i piersi miały wyrazny znak w kształcie litery V".
Ponieważ zatrzymały się i usiadły, poczułem się dosyć głupio trzymając w dłoni
obnażony miecz. Schowałem go do pochwy. Koty nie zachowywały się jak zwyczajne
zwierzęta. To były Odłogi, wszystko było możliwe... Nie były także aż tak niebezpieczne
jak...
Nie bÄ…dz taki pewien!"
Koty nie wydały do tej pory żadnego dzwięku poza miauczeniem. Te słowa także nie
były dzwiękami. Powstały w moich myślach i stanowiły jasną odpowiedz na to, o czym przed
chwilą myślałem! Wiedziałem, że na terenach Odłogów dzieją się dziwne rzeczy, przeraziło
mnie jednak otrzymanie w pełni zrozumiałej odpowiedzi wypowiedzianej telepatycznie... i to
przez jedno z dwóch wpatrujących się we mnie zwierząt,
- Czego ode mnie chcecie? - spróbowałem zapytać w myślach, ale w końcu
powiedziałem głośno.
Niczego." Odpowiedz była krótka i jasna.
- Niczego? Ale wołałyście... przybiegłyście...
Mniejszy z kotów - samica - odwrócił się do tyłu i popatrzył na zbocze, z którego
właśnie zbiegł.
Niczego nie chcemy. Zaczekaj... dowiesz siÄ™, kto chce."
Zaczekać? Ale na kogo? Niewykluczone było, że koty towarzyszyły jakiemuś innemu
mieszkańcowi Odłogów. Popatrzyłem na bransoletę. Metal był nadal ciepły, ale płomienie
zniknęły. Wiedziałem już, że to nie było ostrzeżenie przed złem, a raczej rozpoznanie innej
Mocy.
Zsiadłem z konia i przeciągnąłem się. Siodło nie było zbyt wygodnym miejscem. Oba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]