[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Shangami. No, jedno prowadziło do drugiego i skończyłem jako ich wódz. To było dobre
życie; Haga Hai chcieli tylko pić i wojować. Pewnie nadal żyłbym wśród nich, gdyby
Shangowie nie napadli na nas pewnej nocy. Zabili wszystkich prócz mnie. Zamierzali mnie
udusić i wypchać.
Zachichotał.
To był ich błąd. Wyrwałem się i zabiłem przy tym jeszcze kilku. Wędrowałem przez
parę lat, po czym zaciągnąłem się do armii Lyvane. W %7łelaznych Górach spotkałem starego
Lyulfa. Rebelianci przerwali nasze szeregi i było oczywiste, że wygrają, więc kiedy cała
armia rzuciła się do ucieczki, starałem się pozostać przy życiu. Kilka dni pózniej natknąłem
się na człowieka próbującego walczyć z czterema buntownikami i bronić chłopca. Zabiłem
rebeliantów, a mężczyzna poszedł ze mną. Zaśmiał się głośno.
Minął niemal miesiąc nim dowiedziałem się, że to król. Stary Lyulf był przebiegłym
diabłem.
Wrócił myślą do dawnych dni i opowiadał w zadumie; zapomniawszy o tym, że ma
słuchaczy, mówił bardziej do siebie niż do Flana.
Wędrowaliśmy i walczyliśmy przez pięć lat. Ukrywaliśmy się w górach i jaskiniach z
kilkoma wiernymi Koronie. W końcu zebraliśmy armię i dopadliśmy Morgauna na Równinie
Białej Wody. Cóż to była za bitwa! Zabiłem Morgauna, niemal rozrąbałem go na pół! Jednak
dość o mnie. Teraz ty opowiedz mi o sobie.
Flan uśmiechnął się.
Nie mam wiele do opowiadania, wasza miłość. Głód podróży, dręczący wielu
młodszych synów biednych wieśniaków. Trochę się włóczyłem, zakosztowałem morza, ale
mój żołądek nie mógł go ścierpieć. Walczyłem pod lordem Conlenachem, byłem z nim pod
Colnar. Uszedłem, znów trochę wędrowałem, aż osiadłem w Glaun. Książę wziął mnie na
służbę dodał z nikłym uśmiechem bo zrobiły na nim wrażenie moje umiejętności
zapaśnicze!
Asgalt roześmiał się na całe gardło.
Wiedziałem, że ten stary diabeł próbuje mnie podpuścić! I niemal mu się udało. Prawie
mnie miałeś, ale zaskoczyłem cię zręcznym chwytem. Dobrze walczysz; brak ci tylko
doświadczenia, które przyjdzie z wiekiem.
Następnym razem, wasza miłość, spróbuję nie dać się zaskoczyć.
Pojechali dalej i niebawem krajobraz zaczął się zmieniać. Miejsca łagodnych pagórków
zajął gęsty las, który z kolei ustąpił miejsca nizinom oraz bogatym i żyznym dolinom. To była
piękna kraina, lecz teraz jej piękno skaziły ślady wojny; popalone gospodarstwa, błądzące
bydło i spustoszone wsie. Trupia woń, jaką sporadycznie wyczuwali mijając spalone
zabudowania, wkrótce zmieniła się w straszliwy smród, wiszący w powietrzu i zdający się
wciskać we wszystkie pory ciała. Wokół unosiła się śmierć.
Asgalt ściągnął lejce koniowi.
Czas się uzbroić. Wszędzie roi się od Shangów, więc lepiej dobrze się rozglądajmy.
Szybko wyjęli z juków i założyli kolczugi oraz stalowe hełmy, po czym zawiesili swoje
tarcze na plecach. Włócznie trzymali poziomo, tak aby nie sterczały nad głowami i nie
zdradziły ich obecności. Książę przeciął uzdę jucznego kucyka i odesłał go silnym
klepnięciem w zad.
Stąd mamy dwa dni jazdy. Pózniej trzeba wspiąć się pod górę, przez most, i po
wszystkim. Musimy tylko omijać Shangów.
Gdy zbliżyli się do skraju małej wioski, smród stał się jeszcze gorszy. Mijali śmierć w
najbardziej groteskowej postaci, porozrzucane ciała zwrócone wzdętymi brzuchami ku
słońcu. Obaj milczeli. Flan przejechał obok z ponurą obojętnością, lecz twarz Asgalta stała się
nieruchoma jak kamień i nie pojawił się na niej żaden wyraz.
Gdy podjechali do szczytu małego pagórka, usłyszeli dobiegające z drugiej strony odgłosy
walki wrzaski, przekleństwa i jęki agonii. Szybko ściągnęli wodze i zeskoczywszy z koni,
niepostrzeżenie podczołgali się na grzbiet pagórka. Na ich oczach rozgrywał się ostatni akt
dramatu. Jeden z mężczyzn bronił się jeszcze, niezręcznie opędzając się włócznią przed
otaczającymi go wojownikami Shangu. U jego stóp leżała młoda dziewczyna, z przerażeniem
patrząc na to szeroko otwartymi oczami. Jeden z Shangów niedbale odbił pchnięcie zadał cios
i obrońca runął na ziemię. Krew z rozrąbanej arterii wysokim łukiem trysnęła w powietrze.
Shangowie otoczyli dziewczynę udając, że chcą ją chwycić i śmiejąc się z jej przerażenia.
Flan zaczął się podnosić, ale Asgalt przycisnął go do ziemi. Obrócił się do niego ze złością.
Dlaczego? Przecież jest ich tylko pięciu i możemy ich zaskoczyć zanim się zorientują.
Asgalt wskazał na lewo. W oddali widać było duży oddział jezdzców.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]