[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zwolić. Miał rację. Wystarczyło, że jej dotknął, a jej ciało natychmiast ją zdradzało.
Była zdesperowana.
Niezależnie od wszystkiego, musiała uśmiechać się tym sztucznym, wymuszonym
uśmiechem. Musiała udawać uszczęśliwioną, kiedy Luc pojawił się u jej boku i patrzeć
na niego z uwielbieniem, kiedy czekali na samochód. Musiała udawać, że jest szczęśliwą
panną młodą, którą chciałby widzieć u swego boku.
A gdyby tak było naprawdę? Gdyby od niego nie uciekła?
Gabrielle odsunęła te pytania na bok. Luc oskarżył ją o to, że jest aktorką, jakby to
było coś złego, ale miał szczęście, że została wychowana tak, a nie inaczej. Bez tego roz-
padłaby się na kawałki tu na ulicy, a fotografowie mieliby doskonały temat na reportaż.
- Wreszcie - powiedział Luc, kiedy czarna limuzyna podjechała pod restaurację.
Pocałował ją lekko w płatek ucha, rozpalając w niej tym drobnym gestem niepo-
hamowaną rządzę. Nienawidziła się za to, że tak go pragnie. Nienawidziła tego, co działo
się z jej ciałem, gdy on był w pobliżu i na myśl o nocy, która była przed nimi.
Nic z tego. Prawie nie zna tego człowieka. Nie pójdzie z nim do łóżka!
Spędziła z nim nie więcej niż jakieś sześć godzin, włączając w to ich ślub! Mylił
się, sądząc, że wskoczy mu do łóżka tylko dlatego, że był jej mężem. I to niezależnie od
tego, jak bardzo jej zmysły go pragnęły.
Nie mogła pozwolić na to, żeby dopiął swego. Musi trzymać się resztki zdrowego
rozsądku, jaka jej jeszcze pozostała z dawnego życia. Życia, w którym była posłuszną
córką i dobrze ułożoną księżniczką. Czuła się tak, jakby obudziła się z długiego kosz-
marnego snu tylko po to, aby ujrzeć przed sobą ucieleśnienie nocnego koszmaru.
Uśmiechała się jednak nadal, pozwalając, aby Luc posadził ją w limuzynie. Otwo-
rzyła usta, aby mu podziękować, ale on spojrzał właśnie na jednego z fotografów, który
stanął obok ich samochodu.
W jednej chwili cały zesztywniał, a jego oczy przybrały lodowaty wyraz. Gabrielle
była zadowolona, że to nie na nią spojrzał w ten sposób. Gdyby mógł, rozdarłby tego
człowieka na strzępy gołymi rękami.
- Silvio, cóż za miła niespodzianka - odezwał się po włosku. - Co cię sprowadza co
Kalifornii? Przyjechałeś na wakacje?
Do niej nigdy nie odzywał się tak okrutnym, mrożącym krew w żyłach głosem. Jak
dotąd jeszcze się do tego nie posunął. Zadrżała. Mężczyzna, do którego adresowane były
te słowa, nie sprawiał wrażenia przerażonego. Nawet uśmiechnął się do Luca, jakby zu-
pełnie nie przeczuwał niebezpieczeństwa.
- Jadę tam, gdzie mój książę - odpowiedział drwiąco. - Jak ci się podoba małżeń-
skie życie, Luc? Czy teraz, kiedy ją wreszcie odnalazłeś, dostałeś to, czego się spodzie-
wałeś?
- Dostałem znaczenie więcej. Do zobaczenia, Silvio.
- Do zobaczenia prędzej niż myślisz.
- Nie mogę się doczekać - odparł Luc, uśmiechając się szyderczo. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl