[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Przyjacielu - rzekł Marek - skąd ci się bierze nadzieja, że moja pani zechce popatrzeć na szaleńca
szpetnego jak ty?
- Królu, mam prawo po temu; spełniłem dla niej niejedno dzieło i przez nią to popadłem w szaleństwo.
- Któżeś ty jest?
- Jestem Tristan, ten, który tak kochał królowę i który będzie ją kochał aż do śmierci!
Na to imię Izolda westchnęła, zmieniła barwę na licu i zgniewana rzekła:
- Idź precz! Kto cię tu wpuścił? Idź precz, nędzny szaleńcze!
Szalony spostrzegł jej gniew i rzekł:
- Królowo Izoldo, żali nie przypominasz sobie dnia, w którym, schorzały od zatrutego miecza Morhołta,
wziąwszy swą lutnię na morze, przybiłem do twych brzegów? Tyś mnie uleczyła. Nie przypominasz już
sobie, królowo?
Izolda odparła:
- Idź precz stąd, szaleńcze! Ani twoje zabawy nie są mi miłe, ani ty!
Wraz obłąkany obrócił się ku baronom i pędził ich do drzwi krzycząc:
- Precz stąd, szaleńcy! Dajcie mi samemu uradzać z Izoldą; przyszedłem tu, aby jej świadczyć miłość.
Król uśmiał się, Izold sczerwieniała.
- Królu, wygnaj tego szaleńca!
Ale ów odparł, wciąż dziwacznym, głosem:
- Królowo Izoldo, żali nie przypominasz sobie wielkiego smoka, którego zabiłem na twej ziemi? Ukryłem
język w pludrach i zżarły jego trucizną upadłem wpodle bagniska. Był ze mnie wówczas gracki rycerz!...
Czekałem śmierci, kiedyś mi przyszła z pomocą.
Izold odparła:
- Milcz, zniewagę czynisz rycerzom, zrodziłeś się bowiem i umrzesz tylko szaleńcem. Przeklęci niech
będą żeglarze, którzy cię tu przywiedli zamiast cię wrzucić w morze.
Szalony wybuchnął śmiechem i ciągnął dalej:
- Królowo Izoldo, nie przypominasz sobie kąpieli, w której mnie chciałaś zabić moim mieczem?
Opowieści o Złotym Włosie, która cię uśmierzyła? I jak cię obroniłem przeciw marszałkowi dworu o
zajęczym sercu?
- Zamilcz, lichy bajarzu! Po co przyszedłeś opowiadać tu swoje majaki?! Upiłeś się wczoraj wieczór, bez
ochyby, i pijaństwo zlęgło w tobie te brednie.
- To prawda, jestem pijany, i takim napojem, iż nigdy to pijaństwo się nie rozproszy. Królowo Izoldo,
żali nie pomnisz tego tak pięknego, upalnego dnia na pełnym morzu? Uczułaś pragnienie, nie
pamiętaszże tego, córo królewska? Piliśmy oboje z jednego puchara. Od tego czasu byłem zawsze
pijany, i złym pijaństwem...
Skoro Izold usłyszała te słowa, które ona jedna mogła zrozumieć, ukryła głowę w płaszczu, podniosła
się i chciała odejść. Ale król przytrzymał ją za gronostajowy płaszcz i posadził u boku.
- Czekaj trochę, Izoldo miła, iżbyśmy wysłuchali tych błazeństw do końca. Błaźnie, jakie rzemiosło
potrafisz?
- Sługiwałem królom i hrabiom.
- Bez łgarstwa, umiesz polować z psem, z ptakiem?
- Hej, hej! Kiedy mi przyjdzie ochota zapolować w boru, umiem poszczuć chartami żurawie latające po
chmurach, ogarami szare i białe gęsi, gołębie dzikie; sokołem nurki i bąki wodne!
Wszyscy naśmieli się do rozpuku, król zaś spytał:
- A cóż łowisz, bracie, kiedy polujesz na rzeczną zwierzynę?
- Wszystko, co znajdę: białozorami wilki leśne i wielkie niedźwiedzie; krogulcem dziki; sokołami łanie i
daniele; krogulcami lisy; zające kobuzami. A kiedy zajdę do kogoś w gościnę, umiem pięknie igrać tą
maczugą, rozdawać żarzące głownie między giermków, stroić lutnię i śpiewać przy niej, i miłować
królowę, i rzucać na potok wióry misternie strugane. Zaiste, żali nie jestem dobrym minstrelem? Ot,
dzisiaj, widzieliście, jako umiem szermować na kije.
I wali maczugą dookoła siebie. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl