[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nieszczęsna Lisa, cała drżąca, stała u boku Armasa z rękami skrzyżowanymi na
piersi i głową wtuloną w ramiona, jak gdyby marzła. Zrozumiała, że oto jest
świadkiem czegoś niepojętego.
A miało być jeszcze straszniej.
- Indro - odezwał się wreszcie Marco głosem pełnym napięcia. - Nic więcej nie
mogę już dla niego zrobić.
- Możesz - odparła Indra spokojnie, wkroczywszy w pierwszą fazę żałoby, czyli
zaprzeczenie. - Na pewno możesz.
Marco odetchnął głęboko i wstał.
- Bardzo mi przykro, on odszedł. Opuścił nas.
- Och, nie! - upierała się Indra, cały czas z taką samą niezmąconą pewnością jak
przedtem. - Na pewno nie! To niemożliwe! To nie może być prawda! Ja to wiem,
wiem z całą pewnością, tak nie może być.
Sol miała oczy pełne łez, Armas także walczył z płaczem. Strażnicy stali jak
sparaliżowani, niezdolni do działania, ale Indra nie ustępowała. Jej głos brzmiał
wyraznie i dzwięcznie.
- Spróbuj jeszcze raz, Marco! Wiem, że potrafisz!
Książę przyjrzał jej się badawczo, wzrok miał taki dziwnie nieobecny.
- Co się stało, Marco? O czym myślisz?
Indra była sztywna, jakby pozbawiona uczuć, i taka zimna, strasznie zimna.
67
Marco ujął ją za ręce, okazały się lodowate.
- Ja już mu nie mogę pomóc, ale...
- Tak?
Zwlekał.
- Jestem teraz na powierzchni Ziemi, a pamiętam...
- Mów dalej!
Kiro wciąż trzymał w ramionach bezwładne ciało Rama. Wszyscy inni milczeli,
wstrzymywali oddech.
- Co takiego pamiętasz, Marco? - cicho spytała Sol.
- Iana Morahana.
- To był mąż Tovy - powiedziała Indra.
- Tak, miał kompletnie zniszczone płuca. W Trollheimen jego życie się już
kończyło, nie mogłem go uratować, ale...
Indra ściskała dłonie Marca.
- Ale otrzymałeś pomoc. Pamiętam już, czytałam o tym. Ach, zrób to, Marco! Zrób!
Nie wiesz, jakie to strasznie ważne!
- Owszem, wiem - uśmiechnął się ze smutkiem. - Ale minęło już tyle czasu, nie
jestem pewien, czy to możliwe.
- Spróbuj! Tak cię proszę, spróbuj!
- Nie wiem, czy zostanę zaakceptowany, przecież ja to wszystko opuściłem.
Armas, który nie należał do Ludzi Lodu, nie bardzo mógł pojąć tę rozmowę.
Rozumieli siÄ™ jedynie Indra, Marco i Sol.
- Marco, błagam cię!
- Wiem, Indro. Wiem już teraz, czym jest miłość.
Nigdy jeszcze nie widział takiej prośby w tak spokojnych oczach. Rozumieli się.
Ona wiedziała. To on musiał podjąć tę decyzję.
- Odsuńcie się więc! - powiedział. - Odsuńcie się daleko!
Indra odeszła, tak samo Sol. Ona dobrze wiedziała, w czym rzecz, i nerwy miała
napięte jak struny skrzypiec.
68
Kiro ułożył Rama na ziemi i wstał. Wraz z trzema innymi Strażnikami, Sardorem,
Algolem i Zinnabarem, także się odsunął. Armas i Lisa natomiast, nic z tego nie
rozumiejąc, nie ruszali się z miejsca. Lecz Armas również był Strażnikiem i w
końcu zrobił tak jak inni. Lisa poszła bezwolnie za nim.
Ram leżał na ziemi. Marco stanął przy nim i wyciągnął ręce do nieba.
Wypowiedział kilka słów w jakimś prastarym języku, którego nie były w stanie
przetłumaczyć nawet aparaciki Madragów.
Nasłuchiwali potem ciszy w lesie. Gdy spadła szpilka z sosny, usłyszeli ją
wszyscy.
Lisa złapała Armasa za rękę i nie wypuszczała jej z uścisku, Strażnicy zaszyli się
między drzewa. Sol nawet na moment nie spuszczała wzroku z Marca, a Indra
patrzyła tylko na leżącego nieruchomo Rama, którego pokochała bardziej niż
własne życie.
I nagle wszyscy zdrętwieli. Coś się zbliżało. Przez powietrze poniósł się szum. W
końcu padły na nich jakieś dwa cienie.
Marco, drżący, wypuścił powietrze z płuc.
Lisa zamknęła oczy, bała się patrzeć, bo nagle zrobiło się jasno, ta jasność wprost
oślepiała. W końcu to Armas kazał jej unieść powieki.
Znajdowali się teraz daleko od Rama. On leżał całkiem sam na przysypanej
sosnowymi szpilkami ziemi. Nawet Marco cofnÄ…Å‚ siÄ™ odrobinÄ™.
Lisa kilkakrotnie odetchnęła głęboko. Nie chciała wierzyć w to, co widzi.
Wprawdzie przeżyła wiele niesamowitych rzeczy, odkąd Armas zabrał ją z domu,
z Pragi, lecz to przechodziło już wszelkie granice. Nie mogła złapać powietrza,
myślała nawet, że zaraz straci przytomność.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]