[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potem jej twarz nabrała wyrazu rozmarzenia. Powróżę ci zaproponowała.
Umiesz wróżyć? zdziwił się Garion.
To tylko tak na niby przyznała. Moje służące i ja bawiłyśmy się w to
czasami. Obiecywałyśmy sobie wysoko urodzonych mężów i mnóstwo dzieci.
Ujęła jego dłoń. Srebrzyste znamię było wyraznie widoczne na czystej skórze.
Co to jest? zdziwiła się.
Nie wiem.
Chyba nie jakaÅ› choroba?
Nie. Zawsze miałem ten znak. Przypuszczam, że ma to jakiś związek z moją
rodziną. Ciocia Pol nie chce, żeby ludzie widzieli, więc stara się go ukrywać. Nie wiem
dlaczego.
Jak można ukryć coś takiego?
Wyszukuje mi takie zajęcia, że na ogół mam bardzo brudne ręce.
To dziwne stwierdziła. Ja też mam znamię, tuż nad sercem. Chcesz zoba-
czyć?
Chwyciła za wycięcie tuniki.
Wierzę ci na słowo. Garion zarumienił się wściekle. Roześmiała się dzwięcz-
nie i srebrzyście.
Jesteś dziwnym chłopcem, Garionie. Zupełnie niepodobnym do wszystkich, ja-
kich znałam.
To pewnie byli Tolnedranie zauważył. Ja jestem Sendarem, a przynajmniej
tak zostałem wychowany. Muszą być jakieś różnice.
Mówisz to tak, jakbyś nie był pewien, kim jesteś.
Silk uważa, że nie jestem Sendarem wyjaśnił Garion. Mówi, że nie jest
pewny, skąd się wywodzę i że to bardzo dziwne. Silk natychmiast potrafi rozpoznać
każdego. Twój ojciec sądził, że jestem Rivaninem.
Skoro lady Polgara jest twojÄ… ciotkÄ…, a Belgarath dziadkiem, to pewnie jesteÅ›
czarodziejem zgadywała Ce Nedra.
Ja? roześmiał się chłopiec. To głupi pomysł. Zresztą czarodzieje nie są
rasÄ… jak Cherekowie, Tolnedranie czy Rivanie. To raczej coÅ› w rodzaju zawodu. . . jak
prawnik albo kupiec. . . tyle że nie ma żadnych nowych. Wszyscy czarodzieje żyją od
147
tysięcy lat. Pan Wilk mówił, że może ludzie się jakoś zmienili i dlatego nie przybywa
nowych czarodziejów.
Ce Nedra oparła się na łokciu i spojrzała na Gariona.
Garionie. . .
Tak?
Czy chciałbyś mnie pocałować? Serce chłopca zabiło mocno.
I wtedy gdzieś z bliska odezwało się wołanie Durnika. Przez jedną, gorącą chwilę
Garion nienawidził swego starego przyjaciela.
Rozdział 20
Pani Pol mówi, że powinniście już wracać do namiotów oznajmił Durnik, wcho-
dząc na polankę. Na jego szczerej, prostej twarzy malował się wyraz lekkiego rozba-
wienia. Ze zrozumieniem spoglądał na parę młodych.
Garion zarumienił się i natychmiast rozgniewał na siebie za ten rumieniec.
Ce Nedra natomiast nie okazywała śladu zmieszania.
Czy Driady już przybyły? zapytała wstając. Strzepnęła trawę z tuniki.
Jeszcze nie. Wilk sądzi, że już niedługo nas znajdą. Od południa zaczyna się
zbierać na burzę i pani Pol uważa, że powinniście wracać.
Garion spojrzał na niebo. Na południu dostrzegł ścianę czarnych chmur, przesła-
niających czysty błękit i sunących wolno ku północy. Zmarszczył brwi.
Nie widziałem jeszcze takich chmur. A ty, Durniku? Kowal podniósł głowę.
Dziwne przyznał.
Garion złożył dwa mokre ręczniki i wszyscy ruszyli w dół strumienia. Chmury za-
kryły słońce i nagle zrobiło się bardzo ciemno. Wrażenie czyjejś obecności pozostało:
ta sama przenikliwa świadomość, którą wyczuwali od chwili wejścia do lasu. Teraz
jednak pojawiło się jeszcze coś. Ogromne drzewa kołysały się niespokojnie, jak gdyby
między szeleszczącymi liśćmi przelatywały miliony krótkich wiadomości.
Boją się szepnęła Ce Nedra. Coś napawa je lękiem.
Co? nie zrozumiał Durnik.
Drzewa. . . boją się czegoś. Nie wyczuwasz tego? Patrzył na nią zdziwiony.
W górze ptaki zamilkły nagle. Powiał chłodny wiatr, niosąc ohydny zapach stęchłej
wody i gnijących roślin.
Co tak śmierdzi? Garion rozejrzał się nerwowo.
Na południu leży Nyissa wyjaśniła Ce Nedra. Tam są głównie bagna.
Tak blisko stÄ…d?
Nie. Zmarszczyła lekko brwi. Jakieś sto osiemdziesiąt mil albo i więcej.
Czy zapach może sięgać tak daleko?
Nie przypuszczam zastanowił się Durnik. W Sendarii na pewno nie.
Jak daleko do namiotów? spytała Ce Nedra.
Mniej więcej pół mili.
Może pobiegniemy? Durnik pokręcił głową.
Grunt jest nierówny, a bieg przy takim świetle niebezpieczny. Ale możemy
iść trochę szybciej.
Maszerowali w zapadającym zmroku. Wiatr dmuchnął mocniej, a drzewa drżały
i gięły się pod jego uderzeniami. Niezwykły lęk coraz silniej przenikał cały las.
CoÅ› siÄ™ tam rusza szepnÄ…Å‚ nerwowo Garion, wskazujÄ…c ciemne pnie na dru-
gim brzegu strumienia.
149
Nic nie widzę. Ce Nedra rozejrzała się uważnie.
Tam, zaraz za tym drzewem z wielkim białym konarem. Czy to Driada?
Niewyrazny kształt przemknął w półmroku od jednego pnia do drugiego. Było
w nim coś przerażającego. Ce Nedra spoglądała na niego z obrzydzeniem.
To nie jest Driada stwierdziła. To coś obcego.
Durnik podniósł odłamany konar i chwycił go oburącz jak maczugę. Garion rozej-
rzał się szybko, dostrzegł inny konar i także się uzbroił.
Następna figura przeszła między dwoma drzewami, tym razem bliżej.
Musimy zaryzykować zdecydował Durnik. Biegnijcie, ale uważajcie.
Sprowadzcie pozostałych. A teraz pędem!
Garion chwycił Ce Nedrę za rękę i pognali wzdłuż brzegu. Potykali się często.
Durnik zostawał coraz bardziej w tyle; wymachiwał groznie swą dwuręczną maczugą.
Postacie zbliżały się teraz ze wszystkich stron. Garion poczuł pierwsze fale paniki.
Wtedy Ce Nedra krzyknęła. Jedna z postaci uniosła się nagle zza niedużego krzaka
tuż przed nimi. Była wielka i niekształtna, zupełnie pozbawiona twarzy. Dwa otwory
w miejscu oczu patrzyły bezmyślnie, gdy napastnik kołysząc się sięgał ku nim na wpół
uformowanymi rękami. Cała figura była koloru ciemnoszarego błota, a do oślizgłej
powierzchni ciała przywarł gnijący, cuchnący mech.
Garion bez namysłu pchnął Ce Nedrę za siebie i rzucił się do ataku. Pierwszy cios
maczugi trafił potwora w bok; konar zanurzył się w ciele bez widocznego efektu. Jedna
z wyciągniętych rąk musnęła twarz chłopca i Garion cofnął się z obrzydzeniem przed
tym oślizgłym dotykiem. Rozpaczliwie machnął konarem, trafił napastnika w przedra-
mię i ze zgrozą zobaczył, że ręka pęka w łokciu i odpada, ruszając się ciągle, a potwór
sięga, by ją podnieść.
Ce Nedra krzyknęła znowu i Garion obejrzał się szybko. Następny błotny potwór
pojawił się za plecami i dwiema rękami chwycił księżniczkę w pasie. Zaczynał się już
odwracać, podnosząc wyrywającą się dziewczynę. Garion uderzył z całej siły, mierząc
nie w głowę czy grzbiet, a raczej w kostki.
Błotny stwór z odłamanymi stopami padł na plecy. Jednak nie rozluznił uchwytu.
Garion skoczył do przodu, odrzucił maczugę i sięgnął po sztylet. Materia stwo-
ra okazała się zadziwiająco odporna: w glinie, która nadawała mu kształt, były pędy
i martwe gałązki. Chłopiec w gorączkowym pośpiechu odciął jedno ramię i spróbo-
wał wyrwać krzyczącą księżniczkę, lecz druga ręka wciąż trzymała ją mocno. Niemal
[ Pobierz całość w formacie PDF ]