[ Pobierz całość w formacie PDF ]

energicznych shakehandów, a dwie rzuciły się na nią z uściskami.
Pięć minut pózniej w mieszkaniu pani Róży zapanowała cisza.
Gospodyni jeszcze chwilę stała przy oknie, patrząc za rozchodzącymi się licealistami,
a potem odwróciła się i rozejrzała.
Wszystko w zasadzie wyglądało tak jak na górze, tylko było przestronniej. Brak
niektórych mebli nie rzucał się w oczy, bowiem sporo jeszcze zostało. Obrazki i portrety
rodzinne wisiały dokładnie tam, gdzie wisieć powinny. Serwetki i durnostojki też były na
swoich miejscach. Firanki upięte dokładnie tak, jak w poprzednim mieszkaniu (za to świeżo
wyprane) . %7łuczek, zadowolony z życia, skakał jak szalony po wyżkach, nie bacząc na pełne
zgrozy okrzyki swojej pani.
%7łycie wróciło do normy, tylko teraz ta norma była lepiej pomyślana niż poprzednia.
*
Notariusz Jerzy Brański jako prawnik z dziada pradziada miał wśród szczecińskich
prawników z dziada pradziada wielu znajomych i przyjaciół. Jednym z nich był niejaki
Mateusz Terlecki, który, za namową żony, po transformacji ustrojowej przestał być sędzią i
zaczął być pośrednikiem sprzedaży nieruchomości. Standard życiowy natychmiast mu się
podniósł nieporównywalnie, żona rozkwitła i szczęście rodzinne też. Do niego właśnie
zadzwonił Jerzy Brański i wyłuszczył mu sprawę Marceliny.
- Sam rozumiesz, że zależy mi, żebyś jak najwięcej wydusił z tej transakcji -
zakończył wywód. - Mojej klientce będą potrzebne każde pieniądze, bo ten dom do remontu
jest ogromny, a sad jeszcze ogromniejszy i też do remontu, czy jak tam się to w sadowniczym
języku nazywa.
- Jesteś może zainteresowany osobiście?
- I tak, i nie. Sam dobrze nie wiem.
- Pomyślałem tak, bo skoro jej pomagasz, jak mówisz, bezinteresownie... Wiesz, mnie
to zgoła wygląda na wielką miłość, stary.
- Powiedzmy, że jestem na rozdrożu. Wielka miłość raczej to nie jest, chociaż w jakiś
dziwny sposób czuję się za Marcelinę... panią Heską... odpowiedzialny.
- Rozumiem. OdkÄ…d jÄ… wyciÄ…gnÄ…Å‚eÅ› z rowu. To zobowiÄ…zuje.
- Powiedzmy. Najchętniej bym jej wyperswadował te pomysły i jak sie domyślasz,
robiłem, co mogłem. ale ona sie uparła. Jeśli jej nie pomożemy, to pewnie da ogłoszenie do
gazety i pozwoli się oszukać pierwszemu lepszemu cwaniakowi.
- Czy namawiasz mnie w tej chwili do pracy za darmo?
- Nie, nie, nigdy w życiu. Ty jej nie wyciągałeś z rowu. Rozumiem jednak, że jej nie
obedrzesz ze skóry.
- Nie obdzieram ze skóry matek samotnych. Ze względu na ciebie zastosuję
dodatkowe promocje. A teraz słuchaj. Macie szczęście, ty i twoja dama. Prawdopodobnie
będę miał dla was klienta od razu, tylko muszę z nim pogadać, czy mu się nie odwidziało.
Jeden taki gość szukał u mnie mieszkania koniecznie w starym centrum i o takim mniej
więcej standardzie, jak opisujesz. Proponowałem mu różne nowe osiedla, ale nie chciał, bo
mu było daleko do Bramy Portowej. Nie wiem, czemu się uparł na Bramę Portową. Może lubi
sobie na nią popatrzeć każdego poranka. A może w pobliżu mieszka jego flama. Tak
naprawdę mnie to mało obchodzi. Przypuszczam, że zapłaciłby nam trzysta tysięcy i to po
odliczeniu moich kosztów. Czy taką kwotę uznałbyś za przyzwoitą?
- Bardzo przyzwoitÄ….
- Doskonale. To czekaj na mój telefon.
*
- Agniecha! Ty wiedziałaś, że Marcela sprzedaje mieszkanie?
- Nie wygłupiaj się! Jak to, sprzedaje?
- Normalnie, za pieniądze! Chce się przenieść do Stolca!
- Matko Boska, zwariowała! Musimy się spotkać, wołaj Alkę, ja mam zebranie z
nauczycielami, ale takie robocze, szybko się skończy. Ty się możesz zerwać z tego swojego
ogrodnictwa?
- Już się zerwałam, przecież byłam z Marcelą w przychodni, u nas teraz nie ma
takiego ruchu jak latem. O czwartej u jazzmanów?
O zamiarze Marceli Michalina dowiedziała się przypadkiem. Zjawiła się u niej kilka
godzin wcześniej, żeby zawiezć ją z małą do przychodni na kolejną kontrolę, kiedy zadzwonił
Jerzy Brański z dobrą wiadomością: jego przyjaciel, pan Terlecki, ma kupca na jej mieszkanie
i chciałby się umówić na obejrzenie. Marcelina z całym spokojem umówiła się na jutrzejszy
wieczór i stanęła przed Michaliną, gotowa do wyjścia. W drodze do przychodni zeznała
przyjaciółce wszystko.
Reakcja Michaliny była łatwa do przewidzenia, ale Marcela, podobnie jak w
rozmowie z notariuszem, w ogóle nie podejmowała dyskusji i nie słuchała żadnych
argumentów.
- Mnie się widzi, że ona pęknie, a nie da sobie przetłumaczyć - podsumowała Marcela
swoje opowiadanie, popijając kawę w jazzowej piwnicy. - Chyba ten jej notariusz też
próbował i nic mu z tego nie wyszło.
- No to co możemy zrobić? - Alina rozgrzebywała danie na talerzu.
- W tej sprawie już nic. Ale jest jeszcze inna. Ten klient ma do niej przyjść jutro.
Pamiętacie, jak wygląda to mieszkanie?
- O cholera - wymknęło się Agnieszce. - Jak wysypisko. Dziewczynki, jedzcie szybko.
Trzeba tam zaraz jechać. Ona sama nie da sobie z tym rady w jeden dzień!
Marcelina właśnie nakarmiła małą Krzysię - Marysię i ułożyła ją do spania, kiedy
dzwonek do drzwi zadzwonił delikatnie i trzy Mało Używane Dziewice wkroczyły na pokoje.
- Cześć, dziewczynki - powiedziała Marcela beztrosko. - Dlaczego wyglądacie jak
karna brygada? Czy może czarna brygada?
- Na statki wchodziła czarna brygada - wyjaśniła Alina.
- Dlaczego masz takie skojarzenia, Marcelko?
- Bo wiem, co Misia wam nagadała. Jeżeli przychodzicie, żeby mi wyperswadować
pomysł, to zapomnijcie.
- Dobrze, już zapomniałyśmy - zgodziła się Agnieszka.
- Chociaż, jak się domyślasz, uważamy, że robisz zle, ryzykujesz ponad miarę i
narażasz przyjaciół na stresy.
- Przyjaciół na stresy narażam?
Agnieszka starała się być cierpliwa - Marcela, bo to musi kiedyś walnąć, a kto cię
będzie wyciągał z opresji? Przyjaciele. Możemy wejść? Dasz jakiejś kawy?
- Jasne. Już wam robię. Chociaż nie podoba mi się, co mówisz o wyciąganiu mnie z
opresji przez przyjaciół. Ja nikogo do niczego nie zmuszam.
Agnieszka padła na fotel i założyła jedną zgrabną nogę na drugą zgrabną nogę.
Uczniowie płci męskiej (w szczególności z klas starszych) bardzo lubili, kiedy tak siadała w
czasie lekcji. Jej cierpliwość trochę sklęsła.
- Moja kochana. Zmuszasz czy nie zmuszasz, zastanów się, jak byś dzisiaj wyglądała,
gdyby nie przyjaciele. My ci nie wymawiamy, tylko, kurczÄ™, nie traktuj nas przedmiotowo, za
przeproszeniem! Nie, nic nie mów. Bo powiemy sobie o jedno zdanie za wiele. A my mamy
konkretną sprawę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl