[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyścigi ogarów i parada powozów. Zobaczysz, będzie naprawdę
fajnie! Mam pomysł, przyjedzcie do nas w ten weekend. Zatrzymacie
się u nas, mamy w domu kupę miejsca. A dla kotów nowe miejsce to
też atrakcja.
- Pomyślę nad tym - po chwili milczenia mruknął Qwilleran. -
Ale tak czy inaczej jestem ci wdzięczny za zaproszenie.
- W sobotę po wyścigach pójdziemy się zabawić, a rano zabiorę
cię na wyśmienite śniadanie do  Palomino Paddock .
- Słyszałem o tej knajpie od mojej przyjaciółki, Polly.
- Ach, Polly! Tak, widziałem ją tam wczoraj. Rzeczywiście,
dobrze się bawiła. Była też na przyjęciu weselnym. Ależ było tam
żarcie, Qwill! %7łałuj, że cię nie było.
Szklaneczka burgunda wzmocniła jego wrodzoną gadatliwość.
Mówił o swojej nowej łodzi, o wędkowaniu w Purple Point, o
niezadowoleniu żony, która chciałaby mieć dziecko, i problemach ze
stuletnim domem, w którym mieszkał. Qwilleran był idealnym
rozmówcą. Będąc dziennikarzem, nauczył się uważnie słuchać ludzi.
Przecież nigdy nie wiadomo, kiedy jakaś, nawet z pozoru błaha
informacja, może się przydać.
Kiedy Bushy zaczął mówić o babce swojej żony, która żyła wraz
z nimi, syjamczyki wpadły w amok. Jak na komendę zerwały się na
równe nogi, zeskoczyły z otomany, w zawrotnym tempie zrobiły
rundkę dookoła kominka, wskoczyły na antresolę i biegnąc po rampie,
zeskoczyły na dół. Po niespełna minucie znów - jak gdyby nigdy nic -
siedziały na swoim miejscu, zajęte południową toaletą.
- A co to było? - spytał zdumiony fotograf.
- Myślę, że chcą koniecznie pojechać na wyścigi konne. W
takim razie nie pozostaje mi nic innego jak przyjąć twoje zaproszenie.
Po obiedzie i filiżance mocnej kawy Qwilleran pomógł
załadować na samochód cały fotograficzny ekwipunek.
- A co zamierzasz zrobić z sadem? - spytał Bushy. - Jest bardzo
fotogeniczny.
- Wytnę martwe drzewa, a w ich miejsce posadzę inne.
- Wspaniałe miejsce do obserwacji ptaszków. Tylko nie wycinaj
tych borówek i dzikich wiśni. Możesz posadzić drzewka cedrowe i
klony, będą ładnie komponowały się z otoczeniem. U nas także jest
zatrzęsienie ptaków. Babka Vicki gapi się na nie godzinami.
Gdy Qwilleran pożegnał fotografa i wrócił do domu, spytał
kotów, co sądzą o pomyśle, aby sad przemienić w ptasi rezerwat. W
odpowiedzi Koko przybrał impertynencką pozę: rozstawił łapy, zadarł
pyszczek do góry i zawinął ogon.
- Wy dranie! - wykrzyknął Qwilleran, podnosząc porozrzucane
po podłodze drewniane czcionki. Wiewiórkę, królika, orła i konika
morskiego znalazł pod dywanem, co świadczyło o udziale Yum Yum
w tym przestępczym procederze. To znak, że koty umierały z nudów.
- Mały spacerek? - zaproponował.
Kiedy przygotowywał smycz i obróżkę, Yum Yum
dyplomatycznie się ulotniła. Ale Koko nie miał nic przeciwko małej
przechadzce, a właściwie przejażdżce. Usadowił się wygodnie na
ramieniu wąsacza i obaj podążyli w stronę zdewastowanej skrzynki na
listy. Tym razem Qwilleran postanowił nie iść udeptaną ścieżką.
Przedzierali się przez wysokie trawy i wąsacz czuł, jak na widok
uwijających się w zaroślach ptaszków ciałem Koko wstrząsają
rozkoszne dreszcze.
Kiedy dochodzili do drogi, kot nie wytrzymał i zeskoczył na
ziemię. Czy to tutaj zabójca zaparkował samochód? Zapewne tak,
pomyślał Qwilleran. W każdym razie ktoś tu był, o czym świadczyło
leżące na ziemi ptasie gniazdo. Z drugiej strony przypomniał sobie, że
Polly mówiła mu kiedyś o ptaszkach, które nie budują gniazd na
drzewach, ale chowają je w trawie.
Koko powędrował w kierunku drogi, gdzie starannie zbadał
ślady opon i żwir na poboczu. Jak się okazało, skrzynkę na listy
zabrała do swego laboratorium policja, ale Koko znalazł kawałek
szkła najwyrazniej niezauważony przez śledczych. Czyżby pochodził
ze zbitego reflektora? A może to butelka po whisky, potłuczona na
drodze przez pijanego chuligana?
Rozdział piąty
Następnego dnia świeciło piękne słońce, a prognoza pogody na
najbliższe dni była równie optymistyczna. Kotom, które są
meteopatami, od razu poprawił się humor. Ale Qwilleran do samego
rana cierpiał na lekką chandrę. Trójkątne okna rzucały na przeciwległą
ścianę kolorowe refleksy, które wraz ze słońcem zmieniały swoje
położenie. Dla kotów było to zródło niegasnącej fascynacji, a i
Qwilleran lubił przyglądać się temu symbolowi kosmicznego ładu,
oznaczającemu zmianę i stałość zarazem. Ale dzisiaj nawet to nie
potrafiło go pocieszyć. Z ponurej zadumy wyrwał wąsacza telefon z
Lockmaster.
- Qwill? Mam nadzieję, że nie dzwonię za wcześnie. Tu Vicki
Bushland. Słyszałam o twoim przyjezdzie. Nie możemy się was
doczekać!
- Wielkie dzięki za zaproszenie! - zachrypiał Qwilleran. - To dla
nas wielki zaszczyt.
- Mam nadzieję, że pogoda dopisze. Dziś jest cudowna,
przynajmniej u nas.
- U nas też ładnie - powiedział, wpatrując się w złote trójkąty
leniwie pełznące po ścianie i szafie. - Coś mam ze sobą zabrać?
- Poza kotami nic. No może lornetkę, jeśli lubisz oglądać
wyścigi. Na sobotnią potańcówkę w Klubie Aowieckim ludzie
przychodzą ubrani wieczorowo. W każdym razie kobiety, bo
mężczyzni różnie, jak kto chce. Poza tym w sobotę jedziemy na
piknik.
- Zwietny pomysł - powiedział raczej bez przekonania.
Na piknikach Qwilleran męczył się cholernie, a zimne jedzenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl