[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mógł na to odpowiedzieć na sto sposobów, ale się po-
wstrzymał.
- Owszem, widzę, Irene.
Miał za sobą ciężki dzień. Kyle i Lauren niedługo pójdą
spać, a wtedy omówi z Irene jeszcze jeden czy drugi dro-
biazg i będzie wolny. Aż serce mu podskoczyło. Wolny na
spotkanie ze Stevie! Irene zatrzymała go dłużej niż zwykle.
Nawet wmusiła mu kolację, pysznego domowego kurczaka
w sosie migdałowym, a zawsze była świetną kucharką.
Stevie grała dzisiaj z zespołem i będzie wolna dopiero po
dziesiątej. Kiedy mu o tym powiedziała w czwartek, przeżył
zawód. Ale teraz okazało się zbawienne, bo w przeciwnym
razie pogodzenie kolacji ze Stevie i wymogów Irene mogło-
by się skończyć katastrofą.
- Położę dzieci do łóżek - rzekła Irene. - Ale zajrzysz do
nich za chwilę na dobranoc?
S
R
- Jak najbardziej - odparł, czując się jak obłudny drań,
bo myślał tylko o tym, by się stamtąd wyrwać. Może o dzie-
wiątej? Wiedział, gdzie gra Lizzy przy garach". Bardzo
chciałby posłuchać, jak Stevie śpiewa...
Niestety. Wpół do dziewiątej Irene zawołała go do dzieci,
no więc pooglądał trochę grę komputerową, wysłuchał opo-
wieści o szkole, przytulił je, a kiedy zszedł na dół, okazało
się, że Irene ogląda w telewizji swój tasiemcowy serial poli-
cyjny.
- Musisz? - Teraz już nie krył zniecierpliwienia.
- Przecież wiesz, że to mój ulubiony film...
- Owszem, ale chyba czeka nas jeszcze... ?
- Odłóżmy to. Dość już decyzji podjęłam na dzisiaj.
Wstała, jak gdyby nagle czymś poirytowana, i zgasiła te-
lewizor, chociaż przed chwilą twierdziła, że tak jej zależy.
Przyciemniła światła i nalała mu wina, na które wcale nie
miał ochoty. Wziął jednak kieliszek, żeby zająć czymś ręce,
ale po chwili wyjęła mu go z dłoni.
- Julius... Och, Julius...
Powinien był to przewidzieć. Dwa kieliszki wina stały
zapomniane na stoliku do kawy, a ona zarzuciła mu drżące
ręce na szyję. Dopiero wtedy zauważył, że kiedy był na górze
u Kyle'a i Lauren, zdjęła lekki wełniany żakiecik, a włożyła
czarną jedwabną bluzkę na ramiączkach. Jej blade, silne ręce
odbijały od atramentowej czerni.
Zawsze miała piękne ręce. Przez tyle lat te ręce urzekały
go i rozpraszały. Zrozumiał, że przez cały ten czas była świa-
doma swojej emocjonalnej i zmysłowej władzy nad nim, to-
też z niej korzystała... tak jak właśnie teraz.
- Julius - zamruczała ponownie, zupełnie jak kotka.
- Irene... -Nie chciał jej tak obcesowo odtrącać. W koń-
cu przez tyle czasu taka mu się podobała.
S
R
A teraz chciała mu się oddać. Czuł to aż nazbyt wyraznie.
To nie był zdawkowy pocałunek w imię dawnej przyjazni.
- Poczekaj chwilę - szepnęła. - Dzieci zasną i będziemy
mogli pójść na górę. Wiem, że pragniesz tego...
Poruszył się i poczuł na sobie brzemię zmęczenia narasta-
jącego od kilku tygodni. Gdzie on jest? Nagie ciało miał
okryte obcym prześcieradłem. Obok leżała kobieta z włosa-
mi rozrzuconymi na poduszce. No tak, przypomniał sobie,
i znów zapłonął w nim ogień wczorajszego pożądania.
Przeciągnął się wolno i leniwie. Poczuł, jak zmęczenie
ustępuje, a ogarnia go poczucie satysfakcji, spełnienia...
Zdobądz się, do cholery, na szczerość! Przecież to szczęście!
Leżąc u jej boku był przepełniony szczęściem.
Nie do wiary, jak skwapliwie ściągał z niej wczoraj wol-
niuteńko ubranie, pieścił jej ciało, pożerał wprost jej usta,
słuchał śmiechu i kocich pomruków, leżał przy niej, czuł ją
pod sobą, wszedł w nią cały... I nagle, o wiele za wcześnie,
poruszyła się, otworzyła oczy i przyłapała go na podgląda-
niu. Natychmiast się uśmiechnęła, senna jak kotka, a on od-
wzajemnił uśmiech.
- Dzień dobry, Stevie - przywitał ją.
- Cześć. - Cudowny głos, nieco ospały. - Dawno nie
śpisz?
- Nie. Przepraszam, jeśli cię obudziłem. - Obudził, ale
stwierdził w duchu, że żałuje z pobudek egoistycznych. Naj-
chętniej przyglądałby jej się tak...
- Wcale mnie nie obudziłeś - sprostowała. - Chyba już
pózno. - Rzuciła okiem na budzik. - Co? Dziesiąta! Zpie-
szysz się gdzieś?
- Nie - odparł zgodnie z prawdą.
- Więc zostaniesz na śniadanie?
S
R
- Już raczej z lunchem. Chętnie, ale trochę pózniej.
- Może i z lunchem. - Zerknęła z ukosa, nie bardzo poj-
mując, w czym rzecz. - Wezmiesz prysznic?
- Nie, nie mam ochoty - odparł spokojnie.
Wziął prysznic poprzedniego dnia wieczorem w domu,
zanim tu przyjechał. Wyszorował się dokładnie, obsesyjnie,
żeby zmyć zapach Irene i ślad jaskrawego błyszczyka do ust,
dlatego zjawił się tu tak bardzo pózno. Stevie otworzyła mu
drzwi, powstrzymując się od wymówek. Szybko mu jednak
przebaczyła.
Około pierwszej poszli razem do łóżka. Ale teraz nie miał
bynajmniej ochoty na prysznic! Choćby dlatego, że chciał
zachować jej zapach na swojej skórze! Zrozumiała to dopiero
teraz i zarumieniła się wdzięcznie.
- Aha... - skwitowała jego odpowiedz.
Po czym żadne z nich przez blisko godzinę nie powiedzia-
ło nic składnego... Kiedy leżała potem w jego objęciach,
czuła się szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Zeszłej nocy, kiedy
podjęła decyzję o zaproszeniu go na noc, miała nie lada tre-
mę. Bo ten krok mógł jej przynieść wiele żalu, cierpienia,
porażki.
Nigdy nie zgrała się z Grantem w łóżku, lecz wtedy zle-
kceważyła całą sprawę. Była za młoda, by zrozumieć, co to
znaczy i jak wielkie poczyniło spustoszenia. Dzisiaj, po pięt-
nastu latach, wiedziała, jaka to ważna dziedzina życia. Dla-
tego czuła, że jeśli nie połączy jej z Juliusem ta najbardziej
intymna więz, zle to wróży ich związkowi.
Po godzinie wszystkie jej obawy się rozwiały. Julius oka-
zał się nadzwyczajnym kochankiem, %7łarliwym, cierpliwym,
czułym, śmiałym, wrażliwym, pomysłowym... Razem wzbi-
li się na wyżyny namiętności, o której istnieniu nie miała
pojęcia, a mimo to czuła się jedwabiście.
S
R
A teraz, rano... jeśli to możliwe, było nawet lepiej. Poko-
nali poprzeczkę ustawioną wysoko w nocy. Bo już bez tej
wczorajszej tremy Stevie mogła zanurzyć się bez reszty
w zmysłowości, wzruszona jego dbałością o jej przyje-
mność. Wcale nie chciało jej się jeść. To ciepłe rozleniwienie
z Juliusem było wystarczającym pokarmem dla jej zmysłów.
W końcu jednak trzeba było wrócić na ziemię. Wysocy,
dobrze zbudowani mężczyzni, którzy spalają dużo energii
w łóżku, a nie jedzą od blisko dwunastu godzin, muszą
zgłodnieć.
Wrzucili coś na siebie i zaczęli krzątać się po kuchni.
Wycisnęli sok z pomarańczy, zaparzyli kawę, przygotowali
solidne śniadanie, czyli jajka na bekonie, parówki z pomido-
rami, smażone pieczarki, fasolkę i grzanki. Stevie zwietrzyła
możliwość gotowania dla kogoś, kto naprawdę lubi zjeść.
Po południu wybrali się razem na plażę Maroubra. Poszli
spacerem boso aż do Coogee i z powrotem, a fale na
mieliznie omywały im kostki. Zjedli lody w przybrzeżnym
parku i wrócili.
Już w domu przypieczętowali dzień kolejnym nie cierpią-
cym zwłoki porywem namiętności - Stevie nigdy przedtem
nie kochała się na dywanie - a potem Julius oświadczył ze
szczerym żalem:
- Stevie, muszę już iść. I tak za długo się zasiedziałem.
Czeka mnie jeszcze mnóstwo pracy.
- Może mogłabym ci jakoś pomóc? - zaofiarowała się.
- Przepisać coś na maszynie albo...
Poczuła się idiotycznie, bo pokręcił głową i rzucił:
- Zanim ci wyjaśnię, to sam zrobię.
- To te twoje badania, prawda? A nie coś związanego
z ośrodkiem zdrowia? Czym się właściwie zajmujesz?
- E, na pewno cię to nie interesuje!
S
R
- Przeciwnie!
- Początkowo celem tych badań było wydzielenie genety-
cznych oraz środowiskowych przyczyn występowania pewnych
chorób dziecięcych, ale w trakcie odkryliśmy, że... - Urwał
i potrząsnął głową. - Błagam cię, nie każ mi o tym mówić!
- Jak wolisz.
- Bo teraz jestem taki...
- Otumaniony - dokończyła za niego. - Wiem. No to nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]