[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Cokolwiek zrobiłaś, nikt nie karałby za to pięcioletniej dziewczynki - odpowiada łagodnie jej mąż.
- Zrobiłam... błąd. - Teresa płacze, szuka chusteczki w przepastnej torbie, wyciąga z niej podręcznik,
proszki od bólu głowy, wreszcie plastikowego misia i na widok misia nie może już powstrzymad szlochu.
Krzysiek wyjmuje z kieszeni garnituru chusteczkÄ™, wyciera jej twarz jak dziecku, tak jak setki razy
wycierał zasmarkany nosek Marysi.
- Popełniłam błąd, tak bardzo chciałam to zrobid. Myślałam tylko o sobie i skrzywdziłam was wszystkich...
Zresztą teraz to nieważne, już nigdy tego nie zrobię, tylko niech ona wyzdrowieje, niech ją wreszcie
stamtÄ…d wywiozÄ….
- Dopiero dwadzieścia minut minęło, spokojnie. Za pół godziny będzie po operacji.
Pół godziny pózniej za szklanymi drzwiami powstaje niewielkie zamieszanie i wyjeżdża wózek z uśpioną
jeszcze dziewczynkÄ….
- Wszystko będzie dobrze - chirurg, postawna blondynka w średnim wieku, rzuca z uśmiechem w
biegu. -Piękny ropny wyrostek wycięty i po krzyku.
Marysia budzi się po kilku godzinach, zdziwiona, zaspana. Nie rozumie, co się dzieje dookoła. Następne
dni mijają na dyżurach w szpitalu przy jej łóżeczku, a potem na wędrówkach po szpitalnym korytarzu, bo
okazuje się, że pięciolatka po operacji dochodzi do zdrowia w błyskawicznym tempie, pochłania
dietetyczne jedzenie, narzeka na szpitalne zabawki, domaga siÄ™ uwagi i zabawy.
Pewnego dnia w trakcie zmiany wenflonu dzwoni komórka. Teresa zerka na telefon, widzi numer
Marcina na wyświetlaczu i zniecierpliwiona odrzuca połączenie ze świadomością, że byd może traci
ostatnią możliwośd rozmowy, zna go przecież aż za dobrze i wie, że jego duma nie zniesie takiego
odrzucenia... Mimo to po krótkiej chwili wahania naciska czerwony przycisk i nie czuje żalu.
Po tygodniu wreszcie wracają do domu we trójkę. Dziewczynka radośnie wita brata, który rzuca się na
niÄ… z piskiem:
- Majisia! Moja Majisia!
Tego wieczoru, kiedy wszyscy są nareszcie razem, Teresa konstatuje ze zdziwieniem i ulgą, że mąż ani
razu nie wrócił do tego, co powiedziała, kiedy czekali przed salą operacyjną. Leżą już w łóżku, starają się
nie dotykad, każde pod swoją kołdrą. W mieszkaniu panuje spokój, liczba uśpionych główek na
poduszkach nareszcie się zgadza. Można wreszcie z ulgą odespad szpitalne noce na twardym krzesełku
przerywane codziennie o szóstej mierzeniem temperatury. Teresa przymyka oczy, usiłuje przywoład
obraz Marcina, jego twarz, dłonie, głos, ale łapie się na tym, że robi to jakby tylko z przyzwyczajenia.
Obrazy nie napływają, są zamazane, a jeśli już się pojawiają, to nie budzą żadnych emocji. Raczej pytanie:
czy było warto?
Przez kolejne dni zaczyna do niej docierad, że pierwszy raz od lat dostrzega swojego męża, czuje zapach
jego wody toaletowej, słyszy barwę jego głosu. Cały czas ma przed oczami jego sylwetkę pochyloną nad
szpitalnym łóżeczkiem, przygarbioną, wczorajszy zarost na policzkach, zaparowane szkła okularów, kiedy
czytał malej o Muminkach. Nie rozmawiają wiele, ale pewnego dnia, kiedy Teresa wraca z pracy, on już
jest w domu, czeka na niÄ… przy kuchennym stole.
- Muszę polecied do Francji w lipcu na negocjacje z inwestorem - mówi i dodaje z wahaniem: - Może
wybrałabyś się ze mną? Pobylibyśmy chwilę sami bez dzieci, przyda nam się taki wyjazd.
Ona, niespodziewanie dla samej siebie, zgadza się i wtedy dostrzega, że jej mąż uśmiecha się z wyrazną
ulgą, jakby cały czas martwił się, że ona odmówi. Przecież zawsze odmawiała, zawsze wolała siedzied w
domu, od lat nie byli nigdzie razem tylko we dwoje.
Paula spodziewała się, że poród zacznie się w jakiś spektakularny sposób. W lipcowym upale spuchły jej
kostki u nóg, a brzuch uniemożliwiał normalne siedzenie czy chodzenie. Spędzała dnie, półleżąc na
kanapie w pokoju, ciesząc się w duchu, że okna wychodzą na północ, dzięki czemu mieszkanie wydawało
się chod odrobinę chłodniejsze niż upalne ulice. Ograniczyła spacery do codziennej przechadzki do sklepu
po gazety i owoce i leniwie pogryzając czereśnie, wyobrażała sobie ten moment, kiedy wreszcie poczuje
pierwsze skurcze. Oczyma duszy widziała coś w rodzaju sceny koocowej z filmu Dziewięd miesięcy: siebie
z mężem w restauracji, w sukni wieczorowej, nagłe ukłucie bólu, strumieo wód tworzący kałużę na
posadzce, szaleoczą jazdę do szpitala z mężem za kierownicą... Z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że
ani nie ma wieczorowej sukni, ani też nie wytrzymałaby wizyty w eleganckiej restauracji. A zresztą
musiałaby do sukni włożyd basenowe klapki - jedyne buty, w jakie była w stanie wcisnąd spuchnięte
stopy.
Wszystko jednak rozegrało się zupełnie inaczej. Pewnego ranka Marcin zawiózł ją z samego rana do
szpitala na kolejne badanie kontrolne. Miała stamtąd wrócid taksówką do domu. Leżała na boku na
wąskiej niewygodnej leżance, z pasem ciasno oplatającym brzuch, podczas gdy obok kardiotokograf
wypluwał jednostajnie zadrukowane wykresy. I już prawie przysypiała w dusznym pomieszczeniu, kiedy
wyrwał ją z zamyślenia jakiś pisk, i dopiero po chwili zorientowała się, że tym, co jednostajnie, męcząco
piszczy, jest właśnie aparat, a liczby na jego wyświetlaczu powoli spadają z bezpiecznych stu czterdziestu
do stu dwudziestu, stu i niżej. Paula ledwie zdążyła się zaniepokoid, kiedy do pokoju wbiegła
zaaferowana lekarka.
- Jedziemy na górę. Zostanie pani w szpitalu i jeśli dobrze pójdzie, już dzisiaj dzidziuś będzie z panią -
zawołała, zerknąwszy na wykres. Właściwie od tamtej chwili Paula pamięta tylko coś jak luzne sceny z
filmu albo fragmenty niespokojnego snu: jazda wózkiem na oddział, telefon do Marcina.
- Zostaję, będę rodzid.
- Jak to zostajesz? Jeszcze trzy tygodnie do terminu.
- ZostajÄ™, coÅ› jest nie tak z dzieckiem.
Zapamiętała chirurga, który kazał jej liczyd do dziesięciu, i swoje przebudzenie przy trzech, jaskrawe
lampy na suficie, anestezjologa klepiÄ…cego jÄ… po policzku.
- Gratulacje, ma pani syna!
- Zdrowy? - udało jej się wyszeptad i znów odpłynęła.
Obudził ją po raz kolejny jakiś lekarz zmieniający kroplówkę. Ból z rany na brzuchu powoli przebijał się do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]