[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Poza tym myślę, że w fartuchu będzie ci do twarzy.
- Muszę przyznać, że ostra z ciebie babka.
- Jeszcze niewiele widziałeś, mój drogi - rzuciła mu przez ramię i wyszła.
- To prawda - mruknął do siebie. Przypomniał sobie piersi, które mignęły mu przed
oczami w środku nocy, i słodki zapach ciała, kiedy się nad nim pochyliła. Jeszcze nie
wszystko widziałem, pomyślał, ale na pewno zobaczę. Obiecuję ci to, Rachel Wilder.
Zobaczę i posiądę. Odkryję wszystkie twoje tajemnice. Nadszedł czas, żebyśmy się lepiej
poznali.
Z tym postanowieniem wrócił do śniadania.
Dzień szybko minął. Mimo narzekań na zamknięcie Chance znalazł mnóstwo pracy
wewnątrz domu i przez większość czasu był zajęty. Fachowcy od okien skończyli robotę tuż
przed lunchem i Rachel z satysfakcją obejrzała rezultaty ich pracy. Szyby starego domu lśniły
w górskim słońcu. Nawet Chance wydawał się zadowolony.
- Duża różnica, prawda? - zachwycała się Rachel, stojąc na werandzie i podziwiając
lśniące szyby. - Chyba z dziesięć lat ich nie myto. Zobaczysz, jak będzie pięknie, kiedy
naprawisz balkony i pomalujesz ściany.
- Powiedziałem ci, że dom jest ogólnie w dobrym stanie. Potrzebuje tylko trochę
miłości i uwagi, to wszystko. Tak samo jak niektórzy ludzie.
Zauważyła na sobie jego badawcze spojrzenie i odwróciła wzrok. Nie przepadała za
tym szczególnym wyrazem jego oczu, a ostatnio coraz częściej go widziała. Przez chwilę
wydawało się jej, że Chance wie, z kim ma do czynienia. To niedorzeczne. Niemożliwe, żeby
wiedział o jej pokrewieństwie z Gail.
- Niektórzy - odparła spokojnie - są lepsi dla domu niż dla innych ludzi.
- Czy chcesz mi coś powiedzieć, Rachel? - spytał zaciekawiony.
- Nie, oczywiście, że nie. - Zarumieniła się. - To tylko moja obserwacja. No cóż -
zmieniła szybko temat. - Masz ochotę na lunch?
- Wielką, - Wszedł za nią do domu.
- Jesteś pewny, że dobrze się czujesz?
- CzujÄ™ siÄ™ znakomicie.
- UwierzÄ™ w to jutro. DziÅ› ciÄ…gle mizernie wyglÄ…dasz.
- Nieprawda.
- Prawda. Lepiej sprawdz dobrze ten stryszek w powozowni, zanim zaczniesz znowu
pracować. Może stoją tam jakieś inne ciężkie przedmioty, które mogą na ciebie spaść.
- Tak jest, panno Wilder.
Usłyszała w jego głosie rozbawienie i odwróciła się, żeby spojrzeć na niego.
- Zmiejesz siÄ™ ze mnie?
- Nigdy bym się nie odważył. - Wyraz jego twarzy przeczył jednak słowom.
- Zmieszę cię, prawda? - spytała, mrużąc oczy.
- Czasami - przyznał. - Ale przede wszystkim intrygujesz. Jego uwaga nie bardzo
przypadła jej do gustu.
Przez resztę dnia przeglądała ubrania w starych szafach. Chance próbował jej pomóc,
ale szybko się go pozbyła.
- Lepiej wez się do czyszczenia sztućców - powiedziała, kiedy sprzeciwił się
wyrzuceniu starego wełnianego płaszcza. - Tylko mi przeszkadzasz. Gdyby to od ciebie
zależało, zatrzymałbyś wszystko, co tu jest.
- Nieprawda, Nie chcę tylko wyrzucać rzeczy, które mogą się przydać.
- Rzeczywiście. Tobie wszystko może się przydać. Pamiętasz tę stertę gazet, które
chciałeś zatrzymać? To czyste wariactwo trzymać gazety sprzed dwudziestu lat.
- Stare gazety są bardzo interesujące - zaprotestował. - Mają historyczną wartość.
- Ależ one się rozlatywały! Rozpadały się w rękach, przy przekładaniu. No, już. Włóż
ten płaszcz do worka z gazetami i idz czyścić sztućce. Jutro możesz wrócić do powozowni.
Nigdy nie skończę przeglądać tych szaf, jeśli będziesz mi wyrywał z rąk każdą rzecz, którą
chcę wyrzucić.
- Dokąd tak się spieszysz? Czyżbyś chciała jak najszybciej mnie opuścić?
- Nie chcę trwonić twoich pieniędzy i swojego czasu - odparła, zwijając stary płaszcz.
- Mówiłeś, ze potrzebujesz gospodyni tylko na miesiąc. Nie mogę zostać tu na zawsze.
- Jesteś już gdzieś umówiona? - spytał spokojnie, zabierając od niej płaszcz.
Zaskoczyło ją to. Wcale nie była dobra w wymyślaniu kłamstw na poczekaniu.
- Tak, jestem już umówiona.
- Masz zamiar spędzić resztę życia na zajmowaniu się cudzymi domami?
Jej dłoń znieruchomiała na zakurzonej paczce owiniętej w szary papier i przewiązanej
sznurkiem.
- Kto wie? - odpowiedziała, nie patrząc na niego, - Ludzie często zmieniają zawody.
- Ty wydajesz mi się kobietą, która wie, dokąd zmierza i co będzie robić za pięć,
dziesięć, dwadzieścia lat.
- Nie mam szklanej kuli.
- A kto ją ma? Choć czasami by się przydała. Coś w jego głosie kazało się jej
odwrócić.
- A co ty byś zrobił ze szklaną kulą?
- Zadał parę pytań - odparł, patrząc jej w oczy.
- O przyszłości czy przeszłości?
- O jednym i o drugim.
Pierwszy oderwał od niej wzrok i z płaszczem w ręce ruszył w głąb korytarza. Rachel
patrzyła, jak odchodzi, a w głowie kłębiły się jej dziesiątki pytań. Przez kryształowo czyste
szyby widziała, jak niebo zasnuwają ciemne chmury. Znowu zbierało się na deszcz.
Choć od kilku godzin w domu było cicho i ciemno, Rachel ciągle nie mogła zasnąć.
Przeszła już burza, która tym razem nie była tak gwałtowna jak w dniu jej przyjazdu. Deszcz
padał teraz równomiernie, ale jego ciche bębnienie wcale jej nie usypiało.
Leżała na łóżku z głową pełną wątpliwości, nękana niejasnym przeczuciem, że nic nie
wyjdzie z jej planów. Musiała przyznać, że przez te kilka dni nie posunęła się do przodu.
Zamiast obmyślić zemstę, harowała dla człowieka, który był celem jej ataku..
Uśmiechnęła się krzywo. Coś tu było nie tak. Usiłowała zrozumieć, co się z nią dzieje.
Odnosiła niejasne wrażenie, że straciła ochotę na karanie Chance'a.
Trudno jednak planować ukaranie kogoś, kto leży ranny, ze wstrząsem mózgu. Trudno
myśleć o zemście na kimś, kogo rozczula sterta starych gazet, i kto z lubością chomikuje
każdy rupieć, na jaki natknie się w domu. Nie można szykować się do wymierzenia ciosu
komuś, kto wieczorami opowiada nam o swoich planach na przyszłość i o tym, jak bardzo
chce mieć własny dom.
Powinna była domyślić się, że coś w niej się zmieniło, kiedy odmówiła pomocy
Keithowi Braxtonowi.
Albo kiedy odpowiedziała na pocałunek Chance'a. Jego pocałunek. Zadrżała na samo
wspomnienie.
Ciekawe, jak się dziś czuje, pomyślała. Zaniepokoił ją fakt, że położył się do łóżka
wcześniej niż zwykle. Widziała, jak masował kark, wchodząc po schodach. Oby tylko mu się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]