[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ni. Zciągnij tu helikopter i to już!
223
Bellu zaczął szybko mówić do telefonu, a Satta patrzył jak Guido przykłada
materiał do ran i hamuje krew, która spływała na dywan i wsiąkała. Spojrzał w le-
wo. Na zwłoki Cantarelli. Dostrzegł wybałuszone oczy i wystający język o pur-
purowym odcieniem. Wrócił spojrzeniem do Creasy ego. Błysk złota przyciągnął
jego wzrok. We krwi leżał krzyżyk. Popatrzył znowu na twarz. Oczy były teraz
zamknięte.
Satta czuł zmęczenie palców, ale nie zwalniał ucisku. %7łycie, które miał przed
sobą, znalazło się dosłownie w jego rękach.
23
Na pogrzeb przyszło dużo ludzi. Był to zimny dzień, panowała już zima i na
wzgórzu ponad Neapolem wiał kąsający chłodem wiatr. Mimo to zjawili się liczni
dziennikarze.
Walka Creasyego o życie miała wzloty i upadki. Początkowo, kiedy leżał na
oddziale intensywnej terapii w Palermo, powiedziano im, że ma małe szanse, albo
i żadnych; ale trwał przy życiu, zaskakując lekarzy. Po dwóch tygodniach specjal-
ny samolot Carabinieri przewiózł go do Neapolu. Stało się to z inicjatywy Satty.
Szpital Cardarelli w Neapolu był lepiej wyposażony a także bezpieczniejszy.
Brat Satty przewodził zespołowi lekarzy, walczących o życie Creasy ego.
Walczyli z determinacją i na początku mieli nawet nadzieję. Ale urazy były
zbyt poważne, nawet dla człowieka tak silnego.
Tak więc teraz, dziennikarze stali się świadkami ostatniego aktu. Z ciekawo-
ścią przyglądali się niewielkiej grupie zgromadzonych wokół otwartego grobu.
Niektórych znali, innych nie. Guido stał między matką a Elio. Ona była stara,
zgarbiona i ubrana na czarno, a w palcach bezustannie przesuwała różaniec. Obok
nich stali Felicia i Pietro. Po drugiej stronie grobu byli Satta oraz Bellu, a między
nimi, Rika. Płakała. Nie spuszczała teraz oczu z trumny, zawieszonej na pasach
nad pustym dołem. Obok Satty stał wysoki, starszy mężczyzna. Był w galowym
mundurze francuskiego generała. Klatkę piersiową pokrywał mu rząd baretek.
Ksiądz skończył i zrobił krok do tyłu. Guido kiwnął głową w kierunku graba-
rzy i trumnę wolno spuszczono. Ksiądz wykonał znak krzyża, a Guido schylił się,
wziął grudkę ziemi i wrzucił ją do grobu. Generał stanął na baczność i zasaluto-
wał; potem grupka rozeszła się.
Przy samochodach wszyscy zamienili ze sobą parę słów i odjechali. Beliu
i Guido opuszczali cmentarz jako ostatni. Patrzyli jak Satta troskliwie pomaga
Rice wsiąść do swojego samochodu, żegna ich skinieniem głowy i odjeżdża.
Co za cyniczny drań wymamrotał Guido ze śladem uśmiechu.
EPILOG
Zimny wiatr gregale wiał od Europy, przez morze i ponad ponurymi wzgórza-
mi Gozo.
Wioska Mgarr była ciemna i cicha, ale nie spała. Na balkonie Gleneagles
cień poruszył się i oparł pokrytą tatuażami rękę na balustradzie. Benny przejechał
wzrokiem po zatoce i stromych zboczach otaczających ją wzgórz. Drzwi za nim
otworzyły się i Tony wyszedł, podał mu brandy i stanął obok; patrzyli i czekali.
Melitaland obijał się o nabrzeże i opierał porywistym powiewom wiatru. Ma
skrzydle mostka stali Victor i Micheie.
Wysoko na wzgórzu bracia Mizzi siedzieli na swoim patio z Piłą, Patrzyli aż za
mury portu i oni pierwsi zauważyli podskakujący, wąski, szary obiekt, zbliżający
się do wejścia.
George Zamrnit dawał z siebie wszystko w maleńkiej sterówce policyjnego
kutra, który przestał skakać na fali dopiero jak wpłynęli na spokojne wody portu.
Wydał rozkaz i dwóch marynarzy z bosakami wyszło na mokry pokład.
W ciemnościach na tyłach Gleneagies czyjaś dłoń zwolniła hamulec ręcz-
ny i Land Rover swobodnie potoczył się w dół krótką drogą do końca nabrzeża.
Panowały ciemności. Jedyna latarnia nie paliła się.
Aódz szybko się zatrzymała i George wyszedł na wąski pokład. Land Rover
zaparkował w odległości dziesięciu metrów. We wnętrzu z trudnością można było
dostrzec dwie sylwetki. Ta bliżej niego otworzyła drzwi, wyszła i stanęła w ocze-
kiwaniu. Nawet w półmroku widać było, że to kobieta w zaawansowanej ciąży.
George dwa razy stuknął w drewno sterówki i odszedł na bok. Z wnętrza wy-
szedł mężczyzna, przeszedł obok niego i zszedł na nabrzeże. Wolno zbliżył się
do kobiety. Potężny mężczyzna o dziwnym chodzie, najpierw dotykający ziemi
zewnętrznymi stronami stóp.
Kobieta rzuciła mu się w ramiona.
George dał sygnał załodze, silniki zawyły i kuter odbił od nabrzeża. Kiedy do-
pływał do wyjścia z portu, poszedł do sterówki, najpierw obejrzawszy się na trwa-
jącą w uścisku parę. Potem podniósł wzrok na ciemne, ciche, tajemnicze wzgórza
Gozo.
KONIEC
226
[ Pobierz całość w formacie PDF ]