[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyćmionych kolorów. Sufit znajdował się na wysokości dwudziestu stóp nad podłogą, pośrodku
widoczne było wnętrze kopuły. Salę podzielono na jakieś czterdzieści wnęk w kształcie rombów,
odgrodzonych od siebie ścianami dziesięciostopowej wysokości. Gdzie tylko się dało umieszczono
sztuczne zielone brylanty: na ścianach, jako ozdobę podłogi, a także naszyte na eleganckich
mundurkach kelnerów i kelnerek. W centrum sali znajdowała się wielka fontanna również w
kształcie rombu.
Charles poprowadził go do wnęki, gdzie panowała atmosfera intymności. Chandler
usadowił się w pokrytej kosztownym obiciem loży, a w chwilę pózniej podszedł do niego kelner i
wyrecytował menu dzisiejszego wieczora.
Chandler zamówił sałatkę z jarzyn uprawianych na Przystani Samarkanda oraz
zmutowanego skorupiaka w sosie śmietanowym.
- Doskonale - powiedział kelner. - Czy zechciałby pan rozpocząć od znakomitej brandy z
Alpharda? Właśnie tego ranka otrzymaliśmy nową dostawę.
- Pózniej.
- Jak pan sobie życzy.
- A przy okazji, czy pan Tripoli jest tutaj?
- Nie.
- Gdyby przyszedł, proszę mu powiedzieć, że jestem.
- Tak.
- Ale gdyby szukał mnie ktokolwiek inny, proszę mnie zawiadomić.
Kelner skinął głową i popędził z zamówieniem, zostawiając Chandlerowi możność
podziwiania tej części sali, która była widoczna z jego wnęki. Kwartet smyczkowy, który miał
chwilę przerwy, właśnie znów się pojawił, stanął koło fontanny i zaczął grać spokojną muzykę.
Przy stole Chandlera zatrzymała się blond kelnerka, niosąca tacę z wielkim wyborem zakąsek.
Gwizdacz obejrzał je, wybrał jedną, a w chwilę pózniej podano jego sałatkę.
Przez chwilę spoglądał od niechcenia na talerz, próbując zidentyfikować różne obce
warzywa, gdy nagle... Może była to sprawa oświetlenia, może kształtu jarzyn, a może po prostu
kąta widzenia, ale Chandler dostrzegł, jak światło odbija się od czegoś błyszczącego.
Wziął widelec, ostrożnie pogrzebał nim w sałatce, a potem podniósł go bardzo powoli i
zbliżył do oka.
Był to malutki odłamek szkła.
Poruszył widelcem zielonkawy liść i znalazł następny i kolejny okruch szkła.
Siedział absolutnie nieruchomo, wpatrując się w talerz i próbując uporządkować myśli.
Ktoś wiedział, że właśnie tego wieczora Chandler znajdzie się w Zielonym Brylancie.
Nawet Gin nie domyślał się, dokąd pojadą, nim Chandler nie wrócił z policji. Oczywiście kierowca
miał dość czasu, by komuś o tym powiedzieć, gdy Chandler brał prysznic i ubierał się. Ale było to
wątpliwe. Gin musiał spodziewać się, że gdyby ofiara przeżyła, zada mu kilka trudnych pytań, a
widział już Chandlera w akcji.
Zatem był to ktoś inny, ktoś, kogo nie trzeba informować, gdzie Gwizdacz zechce zjeść
kolację; ktoś, kto po prostu wiedział.
Co oznaczało, że tutejsza Wyrocznia to rzeczywiście Penelopa Bailey.
Ale czemu jego domniemany morderca posłużył się tłuczonym szkłem, skoro trucizna
byłaby niezauważalna? Jeśli Wyrocznia przewidziała, że Chandler znajdzie się tu, musiała też
przewidzieć, że zobaczy kawałeczki szkła. Czy było to tylko ostrzeżenie, czy też istniały pewne
granice jej zdolności? Lodziarz mówił, że nawet jako mała dziewczynka, potrafiła widzieć
potencjalne zagrożenie dla siebie, a z pewnością Gwizdacz był grozniejszy żywy niż martwy.
Manipulowano nim, czy też Wyrocznia bywa omylna?
Nie miał dość informacji, by odpowiedzieć na to pytanie, więc pominął je i przeszedł do
następnego: ktoś w Zielonym Brylancie próbował go zabić. Kto?
Popatrzył na Charlesa, który eskortował starszą wiekiem parę do stołu. Mógł to zrobić.
Poszukał wzrokiem swego kelnera, lecz nie było go widać. Kolejna możliwość. Ale jakoś w nią nie
uwierzył: tłuczone szkło nie zabija natychmiast, a jego reputacja dotarła tu wcześniej niż on sam.
Musieli wiedzieć, że będzie żył dostatecznie długo, by załatwić ich obu, nim szkło porznie jego
wnętrzności i całkowicie go obezwładni.
Więc kto? Myślał o tym jeszcze przez chwilę, a potem przywołał gestem Charlesa.
- Tak, panie Chandler? - zapytał Charles, zbliżając się do stołu.
- Chciałbym obejrzeć waszą kuchnię - powiedział.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]