X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dzwięku. Aowca szturcha rozmazaną sylwetkę Miram obok mnie.
- Co, do licha... - jego głos cichnie, gdy inny myśliwy ofukuje go.
- Carl, odsuń się. Jeszcze nie wiemy, co tu mamy. Napastnik
posłusznie się wycofuje.,
- Miram - błagam - pozostań niewidzialna. Skup się.
Nie odrywa ode mnie oczu, pionowe zrenice drżą, znikają i
pojawiają się wraz z całą resztą. Jest jak falująca woda, pozornie
bezkształtna, nieustannie się zmienia, przypływa i odpływa.
Z pojazdów wyskakują kolejni ludzie. Ponownie skupiam uwagę
na tych mężczyznach o bezlitosnych twarzach, przeszukuję ich
szeregi w poszukiwaniu jakiejś szansy, nadziei.
Ale Willa wśród nich nie ma. Pomimo ulgi, jaką odczuwam,
zastanawiam się dlaczego. Dlaczego nie ma go tutaj? Gdzie on
jest?
Rozpoznaję mężczyznę, który zamaszystym krokiem zbliża się
na czele całej grupy. Ojciec Willa. Nawet w stroju myśliwskim
sprawia wrażenie przystojnego i zadbanego. Czuję w sercu
gorącą strużkę przerażenia, bo wiem, do czego jest zdolny.
Wygląda inaczej. To nie ten sam człowiek, który serdecznie witał
mnie w swoich progach, myśląc, że jestem normalną dziewczyną.
Jego brutalnie zimne oczy oceniają mnie, postrzegają jak
zwierzynę. Ofiarę. A ja widzę jego. W prawdziwym wcieleniu.
Prawdopodobnie nie będzie miał problemu z zamordowaniem
mnie. - No, chłopaki, co my tutaj mamy?
- Dwa..., no właśnie, zastanawiamy się.
Rutledge przez chwilę badawczo się nam przygląda. Miram
straciła panowanie nad sobą i wiem, że mówienie jej, by się
wzięła w garść, nie ma sensu. Za bardzo się boi. Jest zbyt
przerażona.
Przeczesuję gęstwinę lasu, każde uderzenie serca zdaje się
rozsadzać mi pierś. Wyostrzonym jak brzytwa wzrokiem skanuję
jednego łowcę po drugim, spragniona widoku jednej jedynej
twarzy. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi nadal mam nadzieję.
Will, gdzie jesteś?
Xander staje obok wuja i wskazuje na Miram.
- To jeden z tych niewidzialnych. - A potem patrzy na mnie. -
Wiesz, co to za typ?
Rutledge nie odpowiada, tylko przygląda mi się w milczeniu.
Przechyla głowę, jakby wzrokiem przeprowadzał
sekcję mojego ciała. I chyba to robi. Mam kłopoty ze spojrzeniem
mu w oczy - to ojciec Willa, człowiek, który szlachtował moich
pobratymców i wprowadzał ich krew wżyłysyna.I dlatego jest
potworem. Ale dzięki temu jego syn, którego kocham,
żyje.
Oto poplątana rzeczywistość. Na myśl o tym nie mogę opędzić
się od echa słów Cassiana, przekonującego mnie, że kiedyś to
właśnie stanie między mną a Willem.
Rutledge wyciąga rękę i pstryka palcami, najwyrazniej
podejmując decyzję. W jego dłoni nagle błyska metal. Jakiś
rodzaj pistoletu. Nie wiem o tej broni nic poza tym, że rani.
Niszczy.
Celuje.
Miram dziko się miota, z przerażeniem obserwując to, co ja.
Ale ja nie potrafię tylko patrzeć, skoro część mojego jestestwa
stanowi broń.
Wzbiera we mnie zamierzona fala ognia.
-Przestań - warczę. Oni i tak nie rozumieją, co mówię. Odpycham
Miram, by móc zrobić to, co konieczne. Po to się urodziłam.
Jesteśmy jednak uwięzione w sieci, a Miram nie przestanie się
mnie kurczowo trzymać i cicho kwilić w dragońskim narzeczu.
Strząsam włosy z twarzy, rozchylam wargi i zionę.
Ogień przedziera się przez moją krtań. Tchawica tętni od
rozszalałego żaru. Para z nozdrzy bucha tuż przed płomieniami z
moich ust. Gorący potok z hukiem przeszywa powietrze. Aowcy
krzyczą i uskakują przed wielkim ognistym ciosem.
Opada z nas spalona na popiół sieć. W ustach czuję posmak
węgla i żaru. Aapię Miram za rękę i podnoszę ją z ziemi. Nie
pomaga mi w tym, jest sparaliżowana strachem.
Zwracam twarz ku niebu, chcę jak najszybciej uciec ku wolności,
w objęcia wiatru. Ale nie bez Miram.
- Wstawaj! - krzyczę - Chodz! Lecimy!
Zaczyna się niemrawo podnosić. Stawiam ją na nogi, gotowa
wzbić się powietrze nawet wtedy, gdybym musiała ją nieść.
Odbijam się od ziemi i wtedy zostaję zraniona. W moim skrzydle
eksploduje ból, cierpienie, które przeszywa całą tkankę i
promieniuje. Pozory mylą: dragońskie skrzydła wyglądają jak
miękka pajęczyna, tymczasem są naprawdę silne, poprzetykane
niezliczonymi nerwami, a przez to tym bardziej wrażliwe.
Umieram z bólu.
Wijąc się w powietrzu, wyrywam mały harpun ze skrzydła i
ciskam nim tak, że wbija się w miękką glebę.
Upadam i kulę się w katuszach.
Gdy uderzamy o ziemię, Miram odrywa się ode mnie i zatacza.
Ojciec Willa podchodzi bliżej z bronią wymierzoną we mnie.
Oczy ma zimne. Niczego nie czuje.
Zwist i znowu zostaję trafiona. W udo. Tym razem mniej boli, to
nie harpun. Zerkam w dół i dostrzegam strzałkę tkwiącą w mym
ognistoczerwonym ciele. Wyrywam ją i oglądam. Zawiera
ampułkę. Pojemnik, który teraz jest pusty.
Powietrze rozdziera drugi świst. Zledzę go wzrokiem i widzę, jak
pocisk z głuchym impetem wbija się w ciało Miram. Moja
towarzyszka krzyczy. W jej głosie słychać zdumienie i szok,
jakby nigdy przedtem nie doświadczyła fizycznego bólu.
Ja jednak wiem, że to więcej niż ból. To przerażenie, strach przed
byciem potraktowaną jak bezwartościowe zwierzę. Jak coś, co się
ściga, łapie i w końcu zabija.
Wlekę się ku niej. Przytula się do mnie, jej łzy spływają na moje
ramię, chłodzą je i wyparowują w zetknięciu z rozpaloną skórą.
Krzyczę na myśliwych, chociaż wiem, że przez dziwny, dudniący
ton mojego ryku tym bardziej kojarzę się im ze zwierzęciem. Z
bestią, którą trzeba unicestwić. Kulę się, zamieram, czując na
sobie ich zimne, apatyczne spojrzenia.
Po chwili kontury wokół się zacierają. Oblewa mnie ciepła fala
zamroczenia. I już się niczym nie przejmuję. Czuję przyjemne
rozluznienie i mrowienie.
Aowcy rozmazują się i przemieniają w tańczące smugi czerni. W
uszach mi huczy, ale nie na tyle głośno, bym nie słyszała szlochu
Miram. Słyszę go. Zawsze będę go słyszeć.
Zciskam jej dłoń, albo przynajmniej próbuję. Moje mięśnie są tak
zmęczone, słabe i niezdarne, że chyba udaje mi się tylko przykryć
jej palce moimi. A potem już jej obok mnie nie ma. Zabierają ją,
odrywają ode mnie. Wyciągam za nią rękę, ale poruszam się zbyt
wolno. Miram drze szponami ziemię, pozostawia w niej głębokie
wyżłobienia. Jej krzyk się oddala, ale wciąż niesie się w
powietrzu jak cichnący wiatr.
- Dokąd ją zabieracie? - krzyczę gardłowo, po dragońsku. -
Miram, Miram!
Wtedy z tymi swoimi zachłannymi łapami przychodzą po mnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Drogi uĚźytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.