[ Pobierz całość w formacie PDF ]
beze mnie. Nie mógł i już. Nic nie mógł, nawet się odlać. Musiałam udawać szmer wody i opowiadać mu o
pisuarach.
- Co ty tam wiesz - wymamrotał Wiktor. - Ty mu opowiadałaś o pisuarach, a ja się tu męczyłem
sam jeden, też nic nie mogłem, ani jednej linijki nie napisałem. Wiesz, ja w ogóle nie lubię pisać, a już
ostatnio.... W ogóle moje życie ostatnio... - zamilkł. Co to ją obchodzi, pomyślał. Przespali się i pobiegli
każde w swoją stronę. - Ale, ale, słuchaj.... Kiedy, powiedziałaś, Roscheper wypadł?
- Trzy dni temu - odparła Diana.
- Wieczorem?
- Uhm - przytaknęła Diana gryząc herbatnik.
- O dziesiątej wieczorem - stwierdził Wiktor. - Między dziesiątą a jedenastą. Diana przestała gryzć.
- Zgadza się - oznajmiła. - A skąd wiesz? Przyjąłeś jego nekrobiotyczną depeszę?
- Poczekaj - powiedział Wiktor. - Zaraz opowiem ci coś bardzo interesującego. Ale najpierw - co
wtedy robiłaś?
- Co robiłam? Ach, tak. Tego wieczoru, o ile pamiętam, wpadłam w okropny dołek. Zwijałam
bandaże i nagle ogarnął mnie taki smutek, że nic, tylko się powiesić. Wsadziłam twarz w te bandaże i ryczę,
I to jak ryczę - jakby mnie kto zarzynał, od dziecka tak nie ryczałam...
- I nagle wszystko minęło - powiedział Wiktor. Diana zamyśliła się.
- Tak... Nie... Wtedy nagle Roscheper jak nie zawyje na ulicy, przestraszyłam się i wybiegłam...
Chciała jeszcze coś dodać, ale znienacka ktoś zapukał do drzwi, szarpnął klamkę i głos Teddyego
zachrypiał z korytarza: Wiktor! Wiktor! Obudz się! Otwieraj, Wiktor!" Wiktor zamarł z brzytwą w ręku.
Wiktor - chrypiał Teddy - Otwieraj!" i wściekle szarpał klamkę. Diana zeskoczyła z fotela i przekręciła
klucz. Drzwi się rozwarły, wpadł do środka Teddy - mokry, złachmaniony i z obrzynem w ręku.
- Gdzie jest Wiktor? - zaryczał ochryple. Wiktor wyszedł z łazienki.
- Co się stało!? - zapytał. Serce mu zamarło. Aresztowanie... Wojna...
- Dzieci odeszły - dysząc ciężko, odparł Teddy. - Zbieraj się, dzieci odeszły!
- Poczekaj - rzucił Wiktor. - Jakie dzieci?
Teddy rzucił obrzyn na stół, na stosy zapisanych i pokreślonych papierów.
- Zwabili dzieci dranie! - wrzasnął. - Zwabili, szubrawcy! No, ale teraz już koniec! Dosyć się
nacierpieliśmy... Koniec!
Wiktor nic jeszcze nie rozumiał, widział tylko, że Teddy jest w furii. Takiego Teddyego widział
tylko raz, kiedy w czasie straszliwej awantury w restauracji, ktoś wykorzystał okazję i włamał się do kasy.
Wiktor, kompletnie zagubiony, gapił się jak sroka w gnat, Diana zaś schwyciła bieliznę wiszącą na
oparciu krzesła, przemknęła do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi. W tym samym momencie nerwowo i
gwałtownie zadzwonił telefon. Wiktor złapał słuchawkę. To była Lola.
- Wiktor - zaskomliła. - Ja nic nie rozumiem, Irma gdzieś przepadła, zostawiła list, że już nigdy nie
wróci, a wszyscy mówią, że dzieci odeszły z miasta... Boję się! Zrób coś... - prawie płakała.
- Dobrze, dobrze, zaraz - odparł Wiktor. - Dajcie mi przynajmniej włożyć spodnie. - Rzucił
słuchawkę i obejrzał się na Teddyego. Barman siedział na rozgrzebanym łóżku i mamrocząc dziwne słowa,
wlewał do szklanki resztki z butelek. - Poczekaj - powiedział Wiktor. - Tylko bez paniki. Ja zaraz...
Wrócił do łazienki i zaczął spiesznie golić namydlony podbródek, kilkakrotnie zaciął się, nie miał
czasu naostrzyć brzytwy, a Diana tymczasem wyskoczyła spod prysznica i szeleściła ubraniem za jego
plecami, twarz miała twardą i zdecydowaną, jakby szykowała się do walki, ale była absolutnie spokojna.
... A dzieci szły nie kończącą się, szarą kolumną po szarych rozmytych drogach, szły potykając się i
ślizgając, padając pod ulewnym deszczem, szły zgarbione, przemoczone na wskroś, ściskając w posiniałych
łapkach żałosne, mokre tobołki, szły maleńkie, bezradne, nic nie rozumiejące, szły płacząc, szły milcząc,
szły oglądając się, szły trzymając się za ręce i za szelki, a po bokach drogi maszerowały mroczne czarne
postacie bez twarzy, zamiast twarzy miały czarne przepaski, nad przepaskami zimno i bezlitośnie patrzyły
nieludzkie oczy, ręce w czarnych rękawiczkach ściskały automaty, deszcz padał na oksydowaną stal, krople
wody drżały i spływały po stali... Co za głupstwa, myślał Wiktor, to zupełnie coś innego, to nie teraz,
widziałem tamto, ale tamto było bardzo dawno, teraz jest zupełnie inaczej...
...Odchodziły radośnie, deszcz był ich przyjacielem, wesoło człapały po kałużach ciepłymi, bosymi
stopami, wesoło rozmawiały i śpiewały, i nie oglądały się, ponieważ o wszystkim już zapomniały, miały
przed sobą tylko przyszłość dlatego zapomniały na zawsze o swoim stękającym, chrapiącym w przedrannej
godzinie mieście, o tym skupisku pluskiew, gniezdzie małostkowych intryg i nikczemnych pragnień,
brzemiennym w potworne zbrodnie, bezustannie wyrzucajÄ…cym z siebie zbrodnie i zbrodnicze zamierzenia,
tak jak królowa mrówek nieprzerwanie wyrzuca z siebie jajka, odeszły szczebiocząc i rozmawiając, i znikły
we mgle, a my, pijani, nadal zachłystujemy się stęchłym powietrzem wśród obrzydliwych koszmarów,
których one nigdy nie widziały i nigdy nie zobaczą...
Wciągnął spodnie, skacząc na jednej nodze, kiedy zadrżały szyby i niskie, mechaniczne wycie
dotarło do pokoju. Teddy rzucił się do okna, ale za oknem był ciągle ten sam deszcz, pusta mokra ulica i
samotny cyklista - mokry brezentowy worek z wysiłkiem poruszający pedałami. A szyby drżały i
podzwaniały nadal, a niski, żałośliwy ryk nie ustawał i po minucie dołączyło do niego urywane, smętne
buczenie.
- Idziemy - powiedziała Diana. Była już w płaszczu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]