[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obok dwóch pustych walizek i kartonu z książkami. Na lewo od
meblościanki były drzwi łazienki, na wpół uchylone, skąd wyraznie
dobiegał odgłos kapiącej wody. Na lewo stała toaletka. Tu też wszyst-
kie szuflady były wysunięte, a na blacie i na podłodze walały się chu-
stki, sztuczna biżuteria i kosmetyki. Ktoś, kto przetrząsnął całe to
mieszkanie, musiał się bardzo śpieszyć. Zawróciłem szybko i wsze-
dłem do salonu. Tu wszystko stało nietknięte. Nie było zresztą czego
przeszukiwać  żadnego biurka ani szafek  tylko ta ponura sofa i
krzesła typowe dla tanio urządzonych mieszkań. Wszedłem do kuchni i
włączyłem światło. Na oko wszystko było na miejscu.
Zgasiłem światło, wróciłem do sypialni i zamarłem, gdy zabrzęczał
domofon. Ktoś stał na dole przy drzwiach. Zadzwonił raz jeszcze i
dzwięk brutalnie rozdarł ciszę. Po chwili uświadomiłem sobie, że ten
człowiek nijak tu nie wejdzie i moje nerwy z wolna nieco się uspo-
koiły. Skoro dzwoni, to znaczy, że nie ma klucza. Czekałem. Dzwonek
już się nie powtórzył; widocznie tamten dał sobie spokój.
Przeszedłem do sypialni i raz jeszcze popatrzyłem na ten cały ba-
łagan. Czyja to sprawka? Czyżby jeszcze ktoś deptał jej po piętach?
Zastanawiałem się, gdzie ona właściwie jest; przecież nie wyjechałaby
z miasta bez spakowania przynajmniej części swoich rzeczy. Zacząłem
szperać w szufladach toaletki. Na pewno trzyma tu gdzieś stare listy,
kartki świąteczne, zdjęcia, notes adresowy, terminarz  cokolwiek,
żebym mógł ustalić, z kim miała kontakty.
W toaletce nie było żadnych papierów. Sprawdziłem nawet pod
dnem szuflady, tak jak to robiÄ… w filmach. Listy, listy  gdzie, do
diabła, trzymała stare listy? Wyprostowałem się i obróciłem głowę, na
próżno patrząc po pokoju. W jednej chwili wzrok mi zastygł. Wydałem
z siebie niemy okrzyk i poczułem na głowie mrowienie.
Drzwi łazienki były lekko uchylone, tak że z tego miejsca widać było
część wnętrza. Nawet przy tak słabym świetle nie miałem wątpliwości,
że to, co zobaczyłem, było krawędzią wanny, z której zwisała
bezwładnie szczupła i wyjątkowo zgrabna łydka. W dwóch susach
znalazłem się przy drzwiach, pchnąłem je i zapaliłem światło, a gdy
zajrzałem do wanny, ledwo powstrzymałem wymioty.
Leżała na plecach, z otwartymi oczami, wpatrzonymi prosto we
mnie, zanurzona jakieś piętnaście centymetrów pod wodą, a jej włosy
unosiły się wokół jej twarzy. Głowę miała prawie pod kranem, z
którego raz po raz kapała kropla i uderzała o taflę wody, zaburzając jej
gładkość i dziwacznie wypaczając rysy dziewczyny. Była naga. Długie
nogi leżały oparte ukośnie o pochyłą część wanny, zwisając poza
krawędz, a pod ich naciskiem reszta ciała została zanurzona pod wodą.
Na szyi miała paskudne sińce. Przełknąłem ślinę, siłą woli
wyciągnąłem rękę i dotknąłem jej. Noga jej drgnęła. Jakieś półtorej
godziny przed moim przyjściem pewnie jeszcze żyła.
Sięgnąłem do wyłącznika, zgasiłem światło i wyszedłem. I tu nastał
koniec moich poszukiwań. Nawet jeśli to ona zabiła Stedmana, teraz
już nijak nie dało się tego udowodnić. Stałem, osłupiały, gapiąc się na
ten cały bałagan, który ktoś po sobie zostawił. Teraz już nie było
żadnego sensu tego przeszukiwać; zrobił to tamten, dla pewności, żeby
nic się nie uchowało. Musiałem czym prędzej się stąd wydostać i
ruszać dalej w drogę. Przeszedłem przez pokój i zgasiłem lampę przy
łóżku. Skradając się po omacku do salonu, usłyszałem w korytarzu
jakieś głosy.
Po chwili ktoś zastukał do drzwi.  Panno Celaya!  zawołał czyjś
głos. Zamarłem, bałem się nawet oddychać.
Czyjaś pięść znowu zabębniła o drzwi.  Proszę otworzyć  na-
kazał głos.  Policja.
Jakimś cudem ruszyłem się z miejsca. Przemknąłem cicho po dy-
wanie i rozchyliłem zasłony w oknie w głębi salonu. Nie było tam
schodów przeciwpożarowych, żadnego tylnego wyjścia. Jeślibym
skoczył, połamałbym obie nogi. Tymczasem w zamku zazgrzytał klucz
i kiedy otworzyły się wejściowe drzwi, ruszyłem prosto do kuchni.
11
Pstryknął włącznik. Zwiatło wlało się drzwiami tuż obok mnie.
Przylgnąłem do ściany, stojąc na trzęsących się nogach.
 Na pewno wchodziła do mieszkania?  dociekał głos.
 Tak, proszę pana. Jakąś godzinę temu. Zgubiła klucz i musiałem
dać jej zapasowy.
 No dobrze, w takim razie chodzmy się rozejrzeć  odezwał się
jeszcze inny głos.
Było ich trzech: dwóch policjantów i gospodarz budynku, który
wpuścił ich do środka. Byli coraz bliżej. Najbardziej zaintryguje ich
sypialnia, a któryś z nich na pewno zajrzy też do kuchni.
Słyszałem zbliżające się do drzwi kroki. Chciałem otworzyć usta i
krzyknąć, żeby nie strzelali. Było już za pózno na to, by wyjść i się
poddać. Gotowy prawie wyłoniłem się przy drzwiach... i nie zdołałem
wydać z siebie żadnego dzwięku. Jakby mi mowę odjęło. Tymczasem
kroki były już niemal przy mnie.
 Ej, spójrz na to!  zawołał nagle wtedy tamten drugi z sypialni.
Kroki zawróciły i oddaliły się. Podniosłem rękę, by otrzeć z twarzy
pot, który szczypał mnie w oczy, po czym wyjrzałem zza framugi. W
sypialni stał jakiś starszy mężczyzna bez kapelusza, jednego z po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl