[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Komańczom, nie przeczuwającym nic złego. Niedzwiedzie Serce pochwycił jednego z nich za gardło, wyrwał mu nó\ zza pasa i przebił
nim serce. W ciągu dwóch minut Apacz trzymał ju\ w ręku skalp wroga. Bawole Czoło postąpił tak samo. Komanczowie nie mieli
nawet czasu krzyknąć.
 Co zrobimy z trupami?  spytał Bawole Czoło.
 Damy je krokodylom na po\arcie.
Aligatory zwietrzyły bliskość ludzi. Wysunąwszy się na powierzchnię, podpłynęły ku brzegowi. Znowu czekały na ofiarę. Wodzowie
zabrali broń wrogom i wrzucili ich ciała do wody. Wygłodniałe bestie rzuciły się na \er. Nie upłynęła nawet minuta, a oba trupy
zniknęły w ich paszczach. Nie zostało nic prócz części ręki z dwoma palcami. Wzburzone przez zwierzęta fale wyrzuciły ją na brzeg.
Apacz i Miksteka zatarłszy ślady, wrócili do kryjówki.
Wkrótce rozległ się znowu tętent kopyt. Czarny Jeleń pędził na czele jakichś trzydziestu wojowników. Widząc, \e Apacza nie ma na
drzewie, rzekł sam do siebie:
 Gdzie Niedzwiedzie Serce? Czy\by umknÄ…Å‚?
Podjechawszy tu\ nad wodę, zobaczył część ręki. Zeskoczył z konia, podniósł ją i zaczął się uwa\nie przypatrywać.
 Uff! Po\arły go! To kawałek jego lewej ręki. Obejrzeć lassa!  krzyknął do Indian.
Po wykonaniu tego rozkazu stwierdzono niezbicie, \e krokodyle ściągnęły Apacza z drzewa i po\arły.
 Odszedł w świat ciemności!
Po tych słowach Czarny Jeleń rzucił do wody kikut ręki. Aligatory połknęły go łapczywie.
Komanczowie rozło\yli się na brzegu. Po pewnym czasie przybył jeszcze jeden oddział zabłąkanych, nad stawem zasiadło około
pięćdziesięciu Indian. Czarny Jeleń pierwszy przerwał milczenie:
 Kto widział bladą twarz?
 Mówisz o hrabi?
 Tak.
Okazało się, \e nikt nie widział hrabiego.
 Poszukać jego śladów! Wstali, aby wykonać rozkaz wodza.
 Mogą nas odkryć  szepnął Apacz. Bawole Czoło potwierdził skinieniem głowy.
 Tu zatarliśmy ślady, lecz je\eli pójdą dalej, znajdą je. Trzeba zaczynać. Dam hasło!
Zakaszlał głośno na znak, \e mo\na brać się do dzieła. Z zarośli wysunęły się lufy dwudziestu strzelb,
 Ognia!  krzyknął Bawole Czoło.
Huknęły dwadzieścia dwa strzały, a potem jeszcze dwa z dubeltówek wodzów. Tylu\ Komanczów padło śmiertelnie ugodzonych.
Reszta zerwała się i popędziła do koni. Vaquerowie ponownie załadowali broń.
Komanczowie byli przekonani, \e w zaroślach kryje się wielu białych. Nie próbowali więc ju\ ataku, lecz rzucili się do ucieczki. Wtedy
dosięgła ich druga salwa, niemal tak samo skuteczna, jak pierwsza.
Niedzwiedzie Serce pilnował Czarnego Jelenia. Wcześniej wydał swym ludziom rozkaz, \eby nie strzelali do wodza Komanczów. Kiedy
zaczął on uciekać z niedobitkami wojowników, Apacz wyszedł z zarośli i podniósłszy strzelbę, wycelował w jego konia: chciał dostać
\ywego wodza. Huknął strzał; zwierzę, ugodzone śmiertelnie, przewróciło się, zrzucając jezdzca. W dwóch skokach Apacz stanął przy
Czarnym Jeleniu, zanim ten zdołał podnieść się z ziemi.
Czarny Jeleń, jak wszyscy Komanczowie, nie strzelał dotąd, Więc miał nabitą broń. Zerwawszy się z ziemi, wymierzył w Apacza.
 Psie  zawołał  \yjesz jeszcze?! A więc giń! Niedzwiedzie Serce skoczył, odtrącił lufę, strzał chybił.
 Wódz Apaczów nie zginie z ręki tchórzliwego Komańcza. Przeciwnie, to ja zabiorę twoją duszę, aby słu\yła mi w Wiecznych
Ostępach!
Po tych słowach ogłuszył Czarnego Jelenia kolbą i zaniósł go na miejsce, gdzie Arika-tugh siedział niedawno w otoczeniu swych
wojowników. Tam czekał spokojnie, dopóki wódz nie odzyska przytomności.
Vaquerowie nie ścigali tych kilku wrogów, którym udało się zbiec, nie uwa\ali ich bowiem za niebezpiecznych. Rzucili się natomiast na
poległych, aby im zabrać broń i amunicję.
Obaj wodzowie siedzieli przy Czarnym Jeleniu, nie troszcząc się o łupy. Gdy zaczęli wiązać jeńca, odzyskał przytomność.
 Czarny Jeleń mo\e zaśpiewać swą pieśń śmierci, pozwalam mu na to  rzekł Niedzwiedzie Serce.
Wódz Komanczów milczał.
 Komanczowie śpiewają jak wrony lub \aby, dlatego wolą się nie popisywać  szydził Bawole Czoło.
Jeniec wcią\ milczał.
 W takim razie umrzesz bez pieśni śmierci  powiedział Shosh-in-lit.
Teraz dopiero zapytał Czarny Jeleń:
 Powiesicie mnie na tym drzewie?
 Nie  odparł Apacz.  Nie chcę cię dręczyć, po\rą cię krokodyle, jak mnie miały po\reć. Najpierw jednak zdejmę ci skalp, aby po
powrocie pokazać dzielnym synom Apaczów, jakim podłym tchórzem był Czarny Jeleń, Odbieram swój nó\ i tomahawk.
Powiedziawszy to wyjął zza pasa jeńca wymienione przedmioty.
 Czy chcesz mnie naprawdę oskalpować?  zapytał jeniec z przera\eniem.
 Tak. Skóra twoja do mnie nale\y.  Zdejmiesz ją ze mnie \ywcem?
 A jak\e! Czy mam szukać twego skalpu w brzuchu krokodyla, gdy cię ju\ połknie?
 Zabij mnie przedtem!
 Boisz się? W takim razie nie zaznasz litości!
Po tych słowach wziął nó\, lewą ręką pochwycił czuprynę wodza, prawą zaś wykonał trzy prawidłowe cięcia, zdejmując mu włosy z
głowy. Po chwili miał skalp w ręce. Czarny Jeleń zawył z bólu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl