[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Więc posłusznie ruszył za nią do parku i przysiadł obok na ławce.
- Powiedz, co się stało - mówił cicho, jednocześnie walcząc z
narastajÄ…cym strachem.
- Theo... jestem w ciąży.
Ciąża. Nie, nie i jeszcze raz nie. To niemożliwe. To sen.
Ale gdy dyskretnie uszczypnął się w rękę, poczuł ból, a to oznacza, że na
pewno nie śni.
- Jesteś w ciąży? - powtórzył, łudząc się, że nie zrozumiał jej albo się
przesłyszał, mimo że jego angielski był doskonały i nie istniała najmniejsza
obawa, że zaszło nieporozumienie.
Przytaknęła.
Tego się nie spodziewał. Przegarnął włosy palcami.
- Uważaliśmy. To chyba wina prezerwatywy...
- Theo, nie miej do mnie pretensji.
- To jasne, że nie mam do ciebie pretensji! - Kocha ją, ale to niedobry
moment na takie wyznania. Mogłaby pomyśleć, że kieruje nim litość. - Znam
106
S
R
twój pogląd na posiadanie dzieci - mówiła z posępną miną. - Theo, ja tego nie
zrobiłam celowo.
- Domyślam się. - Uśmiechnął się przyjaznie, mimo że był struchlały ze
strachu. Madison jest w ciąży. Z nim.
To najgorszy wyobrażamy scenariusz.
Nie tak miało być. Wyobrażał sobie, że wróci do Londynu, powie jej, że
ją kocha i poprosi o rękę.
A teraz... Teraz będzie zmuszony sam się z tym borykać i być dzielny.
Dla Madison. Będzie zmuszony, jak to ujęła Sophronia, zebrać się na odwagę.
- Okej. Musimy coś z tym zrobić.
Madison zbladła.
- Sugerujesz, że mam przerwać tę ciążę?
- Skądże, broń Boże. - Popatrzył na nią wstrząśnięty. - Za jakiego masz
mnie faceta? O nie. Będziesz matką mojego dziecka, więc masz się do mnie
wprowadzić.
Madison aż zamrugała.
- Theo, nie będziesz rozstawiał mnie po kątach.
- W moim kraju mężczyzna opiekuje się swoją kobietą.
- Nie jestem twojÄ… kobietÄ….
- Urodzisz mi dziecko, więc jesteś moją kobietą. - I miłością jego życia.
Uznał jednak, że w tej chwili Madison jest zbyt rozdrażniona, by go
wysłuchać.
- Theo, przecież ty nie chcesz mieć dzieci! Chyba jednak chce. Mimo że
na myśl o tym, że katastrofa wisi w powietrzu, cierpła mu skóra.
- Nie mam wyboru - zauważył.
- Masz. Możesz odejść.
107
S
R
- O nie, nie mogÄ™. I nie chcÄ™. Nie opuszczÄ™ ciÄ™, Maddie. - WziÄ…Å‚ jÄ… za
rękę. - Nosisz pod sercem moje dziecko, a żadne moje dziecko nie będzie
wychowywane przez jednego rodzica. Masz wyjść za mnie.
- Nie ma mowy. - Cofnęła dłoń.
Co takiego?! Ale... jej chyba na tym zależało, na ślubie i dzieciach.
- Dlaczego nie? - zapytał.
- Bo znamy siÄ™ zaledwie kilka tygodni.
Aha, nareszcie stało się jasne, na czym polega problem. I wiedział, jak go
rozwiązać. Ponownie ujął jej dłoń.
- Wiem, że pochopnie wyszłaś za Harry'ego i skończyło się to tragicznie,
ale teraz to co innego. Ja to nie Harry.
- Ale też może skończyć się fiaskiem. Powiedziałeś, że nie chcesz się
żenić i nie chcesz mieć dzieci. - Uniosła wysoko głowę. - Znienawidzisz mnie
za to, że cię usidliłam.
- Maddie, nie usidliłaś mnie, a ja cię nie znienawidzę. Nic z tych rzeczy.
Chcę się tobą opiekować.
- Jestem dorosła i sama sobą się zaopiekuję.
- Nie wątpię, ale nie musisz. - Westchnął. - Rozumiem, że masz
wątpliwości. Ja też je mam. Ale razem sobie poradzimy, bo będziemy się
wspierać, razem pokonamy ten strach. W szpitalu tworzymy zgrany zespół, po
pracy także. Wspierasz mnie tam, gdzie ja czuję się niepewnie, ja wspieram
ciebie, gdy ty masz wątpliwości.
Milczała, analizując jego słowa.
- Nie oszukam cię jak Harry, nie będę składał obietnic bez pokrycia.
Sprawa sprowadza się do tego, że będziesz matką mojego dziecka i dlatego się
pobierzemy.
Energicznie potrząsnęła głową.
108
S
R
- Na świecie pełno jest samotnych matek. Mamy dwudziesty pierwszy
wiek. Nie musisz się ze mną żenić z powodu dziecka.
- W moim kraju jest inaczej.
- Ale tu jest mój kraj, a także w połowie twój, bo masz angielskich
dziadków. Trudno!
- Trudno, Maddie, to jest być zdaną na samą siebie, zwłaszcza że nie
musisz. Pomyśl, wychowywałaś się w pełnej rodzinie. Ja też. Uważam, że
każde dziecko musi mieć dwoje rodziców.
- Ale nie takich, którzy ciągle się kłócą - argumentowała.
- Czy myśmy się kiedykolwiek pokłócili?
- Teraz się kłócimy.
Dostrzegł łzy w jej oczach, a nie to chciał zobaczyć.
- Matta mou, przepraszam. Wszystko popsułem, ale nie chciałem
sprawiać ci przykrości. - Westchnął. - Chyba nie może być gorzej niż teraz,
więc... - Sięgnął do kieszeni po pudełeczko. - Proszę, to dla ciebie. Z Grecji.
Zciągnęła brwi.
- Powiedziałam, żebyś mi nic nie przywoził.
- To co innego. - Wsunął jej pudełeczko do ręki.
Otwierała je nachmurzona, a gdy ujrzała zawartość, pierścionek z
różowym kamieniem w kształcie serduszka, w jej spojrzeniu czaiło się tysiąc
pytań.
- Theo...
- Maddie, to jest pierścionek zaręczynowy - rzekł półgłosem. - Chcę,
żebyś została moją żoną nie tylko z powodu ciąży. Niezależnie od tego
zamierzałem dzisiaj ci się oświadczyć. Wiem, powinienem się wstrzymać i
razem z tobą go wybrać, ale jak go zobaczyłem, poczułem, że on czeka na
109
S
R
ciebie. To jest różowy diament. Iskrzy się tysiącem barw. Tak jak ty ubarwiasz
moje życie.
Azy popłynęły jej po policzkach.
- Nie dlatego chcesz się ze mną ożenić, że jestem w ciąży?
- Kiedy go kupowałem, nie miałem o tym pojęcia.
- A jeżeli nie pasuje?
- To każemy go dopasować. Przymierzysz?
- Theo... - wykrztusiła - muszę to przemyśleć. - Zamknęła pudełeczko i
mu je zwróciła.
- Nie podoba ci siÄ™?
- Bardzo mi się podoba, ale... nagle świat stanął na głowie. Muszę się
zastanowić.
Ujął jej dłoń, by po kolei pocałować każdy jej palec.
- Dobrze, nie będę do niczego cię zmuszał. Wiesz, gdzie mnie szukać,
gdybyś czegoś potrzebowała.
- Teraz chcę iść do domu, do mojego domu - podkreśliła. - I się przespać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl