[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i niechlujną osadą, słabo chronioną przez grubo ciosane palisady, w
których za mało było kamienia, a za dużo spróchniałego drewna. A ta
posępna i prymitywna wieżyczka tak dumnie wznosząca się ponad dawne
siedziby moich dziadków, nie sięgała ani rozmiarami, ani majestatem
najskromniejszych dependencji na zamku Mohla. Zbyteczne też mówić,
że wszystko, co widziałem wewnątrz i na zewnątrz zamku, w niczym nie
mogło równać się z tym, co znałem aż do tego momentu.
Długie i masywne mury warowne, otoczone fosą, oddzielały teren
zamkowy, na który wchodziło się przez żelazną bramę ze zwodzonym
mostem i dwiema wysokimi wąskimi wieżami po obu stronach. Tam mieli
swe kwatery żołnierze Mohla. %7łołnierze ci, przyzwoicie odziani, nosili
barwy swego pana i zdawali się dobrze żywieni i uzbrojeni. W niczym nie
przypominali żałosnych wojowników, pozszywanych bliznami lub często
kalekich, którzy gromadzili się wokół mego ojca dzięki pochlebstwom
i opowiadaniom o swoich wielkich czynach i chwale wojennej, w
rzeczywistości z palca wyssanych.
Za tą imponującą twierdzą zewnętrzną wznosiła się palisada z drzewa,
ale solidna i dobrze zaostrzona. W jej obrębie (gdzie były cztery duże
wieże i wiele innych budynków) mieściła się stodoła, trzy razy większa
od naszej, stajnie i obory pełne bydła rogatego i pięknych koni. Mieszkało
tam dwóch kowali, trzech garncarzy, kilku cieśli, murarzy i wszelkiego
rodzaju ludzi wykonujących rozliczne prace, jakich wymagało życie tak
wielkiego pana. Tuż przy murach zewnętrznych za fosą, na pochyłości
wzgórza opadającego aż do Wielkiej Rzeki skupiło się mnóstwo chat,
w których mieszkali chłopi niewolni i wielu innych ludzi dla niego
pracujących. Nie opodal rysowały się grody i wioski zbudowane pod
osłoną zamku, który ich bronił, i wszyscy krzątali się niestrudzenie w
służbie potężnego pana i władcy ich życia i majętności.
Mohl był człowiekiem prawdziwie znamienitym i mogę upewnić, że
nigdy nie widziałem nikogo, kto by do niego był podobny. Jego życie na
zamku dzieliło wielu rycerzy i giermków sławnego rodu, ale nikt nie mógł
równać się z Mohlem dumną śmiałością postawy, imponującą sylwetką,
królewskimi gestami i osobliwym autorytetem. Nawet sam Wielki Król
(gdyby zawitał własną osobą do tak dalekiego zakątka swoich włości i
przypomniał sobie czasem o naszym istnieniu) nie zaćmiłby jego prestiżu.
Wieża, w której mieszkał Baron, jego rodzina i mały dwór, który go
otaczał, była największa i najwspanialsza  lub tak mi się zdawało  jaką
można sobie wyobrazić. W niej to miało upływać moje życie od tego
czasu.
Z początku pełniłem funkcje pazia na usługi dam. Baronowa
była kobietą wysoką i niezwykle piękną, o włosach tak miękkich,
błyszczących i złocistych, że wydawały się jak z polerowanego metalu.
Kazała swym służebnym upinać z wielkim kunsztem swoje długie
warkocze, artystycznie przeplecione wstążkami różnego koloru (choć
największym jej upodobaniem cieszył się kolor biały). Cerę miała tak
bladą, że niemal przezroczystą, ukazującą na wskroś kości, brwi wysokie
o pięknie zakreślonych łukach, co nadawało lekko drwiący wyraz
ustawicznego zdziwienia jej oczom barwy miodu (trochÄ™ nieruchomym
i jakby oszołomionym). Niewiele kobiet miałem okazję znać, moja
matka była właściwie jedyną damą, jaką oglądały dotychczas moje
oczy. I przypominając sobie i porównując jej krótkie żylaste ciało, jej
niedyskretne czarne oczy o dość niemiłym spojrzeniu, jej zacięte usta, jej
ostry język i szorstką naturę, powiedziałem sobie w duchu, że twierdzenie
 tylekroć słyszane zarówno z ust rycerzy, jak i wieśniaków  jakoby
wszystkie kobiety były jednakowe, musiało wylęgnąć się w nietęgich
mózgach. Niemniej, w niczym nie umniejszając tak wykwintnego
obejścia, pierwszym zdaniem, jakim powitała mnie Baronowa, był rozkaz
zanurzenia się w kadzi wypełnionej wodą i wyszorowania mej twarzy i
ciała,  tak aby dać jej i innym damom sposobność  jak się wyraziła 
poznania koloru mojej prawdziwej skóry .
Gorliwie starając się jej przypodobać, aczkolwiek trochę zdziwiony,
spełniłem to polecenie. Potem dano mi kaftan w barwach barona Mohla
i strój ten  choć trochę niewygodny bo uciskał mnie pod pachami i
przy szyi krępując swobodę ruchów  wzbił mnie w próżność, sam nie
wiem dobrze, z jakiego powodu. Potem Baronowa rozkazała swoim
służącym, aby rozczesały mi włosy, co z pewnością okazało się operacją
równie bolesną dla mnie, jak i dla nich. Ostudzona nieco w zapale
wobec trudności i nieomal niebezpieczeństwa podobnego kaprysu,
kazała wezwać balwierza, aby mnie ostrzygł według jej wskazówek,
co mnie zmartwiło, bo byłem przyzwyczajony do kosmyków, które
opadały tu i tam, a zważywszy moją dziką naturę, tak były mi dogodne
pozwalając ukryć twarz w odpowiednich ku temu okolicznościach. Było
to zresztą zadanie prawdziwie żmudne i niewdzięczne, a dla mnie tym
bardziej upokarzające, że stanowiło wesołą rozrywkę dla Baronowej,
jej służebnych i dam. Zwłaszcza że wśród nich znajdowały się dwie jej
siostrzenice, mniej więcej w moim wieku, i słyszałem, jak szeptały do
siebie drwiąco, że cuchnę kozą, dzikiem i palonym drewnem. To mnie
rozgniewało, a jednocześnie wywołało wielkie zdumienie, bo mnie
w najmniejszym stopniu zapachy te nie wydawały się przykre i nigdy
nie myślałem, że mogą kogokolwiek drażnić, a tym mniej obrażać.
Jednocześnie zdumiewało mnie, iż tak wrażliwe powonienia nie wyczuły
także wielu innych różnorodnych woni, jakie wydzielała moja osoba:
jak tłuszczu, którym sobie nacierałem ramiona i nogi (Krim-Wojownik
mówił, że to je wzmacnia), lub sera  nieco zjełczałego  który wypełniał
moje kieszenie.
Wkrótce wiedziałem już, jak unikać takich  i innych, większych
jeszcze  błędów i pomyłek. Baronowa nauczyła mnie grać na harfie 
choć wyznaję, że w tej sztuce nie zdołałem się wybić ani nawet opanować
jej w stopniu przeciętnym, i mimo że bardzo się wysilała, by mnie
nauczyć śpiewać, doszedłem tylko do zdolności wydawania pewnych
dzwięków, które wedle zdania samej mistrzyni niewielkie wykazywały
podobieństwo do tych, jakie zwykły wydobywać się z gardła ludzkiego.
Nie muszę podkreślać, że te rzeczy wydawały mi się tak bez znaczenia
 jeśli nie głupie  że w pierwszym okresie mego pobytu na zamku
ogarniała mnie gorycz i zniechęcenie; i myślałem nawet, czy nie lepiej
byłoby osiodłać Krima i odjechać w świat na poszukiwanie innego
wielkiego pana, który by nie wymagał od swych giermków takich
błahych i niedorzecznych umiejętności i przygotował mnie do stanu
rycerskiego tak, jak tego oczekiwałem, to znaczy uczył postępować jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl