[ Pobierz całość w formacie PDF ]

można ignorować ostrzeżeń syna.
- Dobrze, pojedziemy taksówką. Ale masz nie marudzić
po drodze, że coś cię boli albo chce ci się pić. - powiedziała
pogodzona z losem.
Piotr poczuł, że to coś stanie się już za chwilę i nie ma
nawet czasu, aby uciekać. Nie wiadomo, czy pod wpływem
nerwów czy znów jakiegoś nagłego impulsu, poczuł nieodpartą
potrzebę i wymamrotał:
- Mamo, chcÄ™ siku.
- I co jeszcze? - powiedziała Marta, wyraznie dając
w swym głosie i wyrazie twarzy oznaki matczynego udręczenia.
Skręcili w prawo, w stronę budynku dworca. Znalezli
męską toaletę w piwnicy budynku. Już dawno obsługa tego
183
rodzaju przybytków została zastąpiona przez automaty
wpuszczające do środka i wydające skrawki papieru
toaletowego. Były równie sympatyczne i wyrozumiałe, jak ich
ludzkie odpowiedniki. O ile ludzie potrafili wykazać się
odrobiną empatii w  stanie wyższej konieczności , o tyle
automaty pragnęły bezwzględnie opłaty z góry.
Marta postawiła torbę z zakupami i zaczęła szukać
w torebce swego telefonu, aby uiścić opłatę. Nagle powietrze
rozdarł przerazliwy huk dochodzący z peronu.
Po chwili budynek dworca odpowiedział na ten grzmot
sypiącym się tynkiem, pękającymi ścianami i wybitymi
wszystkimi szybami. Pokaleczeni ludzie leżeli, siedzieli lub
nerwowo chodzili w kółko zatykając uszy rękami. Nie słyszeli
nawzajem swych jęków i krzyków ogłuszeni wybuchem.
Drobne fragmenty szkła były wszędzie i to wyłącznie one
dokonały na dworcu takiego spustoszenia. Można sobie
wyobrazić, co spotkało ludzi znajdujących się poza dworcem
w epicentrum wybuchu.
Marta z Piotrem wyszli schodami do głównej hali
dworca. Tylko oni słyszeli jęki. Grube ściany podziemia
skutecznie ochroniły ich także od wszelkich okaleczeń. Marta
zasłoniła chłopcu dłonią oczy. Ten z całej siły odsunął matczyną
rękę. Chciał pobiec na peron, lecz Marta tym razem postawiła
na swoim. W sytuacjach takich jak ta kontrolÄ™ nad organizmem
przejmuje jakiÅ› odziedziczony po przodkach instynkt. On
nakazywał jej uciekać stąd jak najszybciej. Chwyciła mocno
płaczącego syna i pociągnęła go w stronę wyjścia. Gdy
wydostali się wreszcie wśród unoszących się pyłów
z okaleczonego budynku, odetchnęli świeżym powietrzem.
Z panującej na zewnątrz ciszy powoli zaczął wydobywać się
dzwięk syren zbliżających się pojazdów. Znów instynkt
nakazywał jej uciekać jak najdalej. Przebiegli jeszcze kilka
wyludnionych przecznic. W końcu stanęli dysząc ze zmęczenia.
Marta obejrzała chłopca, po czym spojrzała w sklepową
wystawÄ™ oglÄ…dajÄ…c samÄ… siebie.
Byli cali i nietknięci, nie licząc pyłu na ich odzieży
i włosach. W normalnych warunkach należałoby poczekać na
184
przyjazd karetki. Marta wiedziała jednak, że i tak w takich
sytuacjach lekarze zajmują się najciężej poszkodowanymi.
Musieliby tylko czekać, przechodzić procedury, składać
zeznania. Nadal pozostawała ogarnięta tym rodzajem stresu,
który wyłączał świadomość przy podejmowaniu decyzji.
Chciała jak najszybciej znalezć się w domu. Gdy spokojnie
przeszli jeszcze kilkaset metrów, trafili na normalny ruch
uliczny. Marta stanęła na krawędzi chodnika i machała,
próbując zatrzymać przejeżdżające samochody. W końcu jeden
z nich zareagował.
- Proszę mnie podwiezć do najbliższej wypożyczalni
samochodów.
- Kobieto, daj spokój. Byłaś tam? - zapytał starszy
taksówkarz. Marta skinęła głową na potwierdzenie. - Nie
możesz prowadzić w takim stanie. Wsiadajcie, zawiozę was do
domu.
- Ale to daleko.
- A czy ja pytam czy blisko? W takich sytuacjach nie
liczy się odległość.
Oboje siedli na tylnym siedzeniu. Marta podała
mężczyznie adres. Przez chwilę jechali w milczeniu. Stres
stopniowo ustępował. Cichą pracę silnika przerwało radio
włączone przez kierowcę. Spiker mówił coś o bombie,
zamachu:
 Pięć osób straciło życie, dwadzieścia cztery są ranne,
w tym dziesięć ciężko. Nie wiadomo co było celem zamachu ani
kto go przeprowadził. Na razie żadna z organizacji nie
przyznała się do jego przeprowadzenia.
- Cholerni katolicy. Wycedził przez zęby mężczyzna.
- Sądzi pan, że to oni?
- A kto inny jest do tego zdolny? Nic się pani nie stało?
- Nie. Mieliśmy dużo szczęścia, byliśmy w toalecie,
gdy nastąpił wybuch.
- To prawda. To los na loterii.
W milczeniu dojechali pod dom. Marta próbowała
zapłacić za podwiezienie. W pierwszej chwili dobroczyńca
kategorycznie odmówił, lecz gdy Marta zaczęła nalegać,
185
wyciągnął swój telefon i przyjął niewielką kwotę. Weszli do
domu i siedli w milczeniu. Dojmująca głucha cisza dawała się
teraz we znaki, jak nigdy dotąd. Tylko w niej Marta mogła zdać
sobie sprawę, że wybuch ciągle dudni w jej głowie. Przez
chwilę w jej umyśle pojawiła się myśl o tym, że to właśnie oni
mogli być przyczyną eksplozji. Myśl ta odeszła, pozostawiając
po sobie dziwny niepokój. Chwyciła za telefon i wybrała numer
męża. W słuchawce było słychać tylko rytmiczny sygnał jakby
z innego świata. Nikt nie odbierał. Zaczęła się niepokoić. Piotra
także ogarnęło jakieś napięcie. Próbował nie dać po sobie tego
poznać, lecz ona wiedziała, że on może wiedzieć coś więcej.
- Synu, czy to się stało przez nas? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl