[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głos skandował donośnie w ciemnościach:
Operacje wojenne zostają wstrzymane w sobotę o godzinie ósmej
rano...
Następny, o kilkadziesiąt kroków oddalony głośnik podejmował
cichnące słowa:
Akt niniejszy stanowi przygotowanie ostatecznej i całkowitej
kapitulacji Niemiec.
Mrok zapewne sprawiał, że głos spikera donośniej teraz
rozbrzmiewał niż za dnia. Niewidzialne głośniki wynosiły ponad Aleję
i ponad falujący tłum te same słowa, równo skandowane nienaturalnie
wyolbrzymionym głosem. Samotnie w górze wołających nikt teraz nie
słuchał. Zwycięstwo, na które przez sześć długich lat czekano, należało
już do dnia wczorajszego.
Całe popołudnie Alek spędził nad Zreniawą. Kąpał się i próbował
flirtować z jakimiś przygodnymi i nietutejszymi dziewczętami. Potem,
gdy się już miało ku zachodowi, a czasu wolnego miał przed sobą
dosyć, poszedł do kina Bałtyk" na sowiecki film z partyzantki.
Jeszcze potem, w małej kawiarence niedaleko rynku, najadł się
włoskich lodów. I nawet się nie obejrzał, gdy stało się pózno.
Teraz bardzo się śpieszył. Zgrzany, bez czapki, w marynarce
narzuconej na ramiona, szedł trzeciomajowym deptakiem tak prędko,
że wyminąwszy w pewnym momencie grupkę kilku chłop-
69
dziewcząt omal nie wpadł wprost na Andrzeja. Dojrzał
)ką sylwetkę brata w ostatniej chwili, o parę kroków, i chociaż ez
sekundę znieruchomiał, całkiem się straciwszy, zdążył przeleż
uskoczyć w bok, ku ławkom. W półmroku potknął się o czy-|eś nogi
w długich butach. i - Co jest, do cholery! - sklął go ktoś natychmiast.
1 Usunął się pośpiesznie, lecz znów kogoś nadepnął. Tym razem
pisnęła kobieta.
Tymczasem Andrzej przeszedł nie zauważywszy brata. Alek
aatychmiast dał nura w tłum i po kilku dopiero chwilach ochłonął E
wrażenia. Przystanął, obtarł spocone czoło i przygładził włosy. Fam
do licha! Przed samym sobą się zawstydził, że tak łatwo i z tak
nieważnej przyczyny uległ zbędnemu popłochowi. Cóż by się osta-
:ecznie stało, gdyby go Andrzej spostrzegł? Pewien był. że brat 3
niczym nie wie i wiedzieć nie będzie. Ufał matce w takim sa-nym
stopniu, w jakim jej zaufania nadużył. Gdyby nie miał prze-
świadczenia, że cała ta sprawa pozostanie tajemnicą pomiędzy nim
matką, czy zdobyłby się na kradzież? Nie był tego pewien. Prze-
conał się dzisiaj, że zadanie bólu komuś, przez kogo się jest ko-
;hanym, wymaga wprawdzie pewnego wysiłku i przełamania się, ecz
nie grozi następstwami przekraczającymi miłość. Tak sądził. ?4ie
czuł w sobie natomiast dość odwagi, aby złym czynem ściąg-ląć na
siebie ciężar odpowiedzialności. Nie posiadał niestety -" twierdził to
znów ze wstydem - zuchwalstwa Jurka Szrettera. fakżeż mu
zazdrościł tej z niczym się nie liczącej odwagi i jak bar-izo pragnął
mu dorównać!
Przy pierwszej przerwie w trawniku Alek zboczył z Alei i sze-
roką, spacerową ścieżką iść począł przez park. Na jego skraju snu-o
się trochę samotnych, przytulonych do siebie par. Przyśpieszył
liecierpliwie kroku. Jeszcze jednÄ…, w cieniu drzew szepcÄ…cÄ… parÄ™
yyminął. I już był sam. Dokoła mrok prawie nocny. Fantastyczne
arysy pni, tajemnicze gąszcze, a pomiędzy nimi pełne milczenia
ciemności wolne przestrzenie.
Doszedł do stawu. Jego ciemna i gładka powierzchnia bezgłośnie
i nieruchomo leżała pod spiętrzonymi chmurami płaczą-ych wierzb.
Przez moment zaniosło od wody świeższym, wilgot-lym
podmuchem. Cisza tu była i pustka zupełna. Ani żywego człowieka.
W powietrzu drżało lekkie bzykanie komarów. %7łwir ;krzypiał cienko
pod krokami. Im dalej w głąb, tym park się sta-vał dzikszy i bardziej
tajemniczy.
70
Alek minął jeszcze jeden staw i skręcił w boczną ścieżynkę.
Gąszcz wysokich grabów i buków zamykał przestrzeń ze wszystkich
stron. Niżej - zarośla bzów, jaśminu i czeremchy. Mimo ciemności Alek
doskonale się tu orientował, na pamięć znał każdy zakątek parku i
wszystkie sekretne ścieżki. Nagle przystanął, wstrzymał oddech. Ktoś
szedł za nim. Z ciszy, jaka trwała dokoła, uchwycił ledwie dosłyszalny,
lecz charakterystyczny szelest żwiru. Zeskoczył ze ścieżki i skrył się w
gęstych bzach. Nie czekał dłużej niż pół minuty. Serce biło mu
gwałtownie. Kroki się zbliżały. Wreszcie zarysowała się w mroku
sylwetka człowieka. Odetchnął z ulgą, poznawszy Felka
Szymańskiego. Gwizdnął cicho. Tamten się zatrzymał. Alek wyskoczył
na ścieżkę.
- Serwus!
- Serwus.
Felek był niższy od Alka, krępy, mocno zbudowany, o twarzy
tatarskiej i ciemnych, bardzo gęstych i kręcących się włosach.
- Przestraszyłeś się? Felek wzruszył ramionami:
- Czego?
- Jak gwizdnÄ…Å‚em?
- Więc co? Wiedziałem przecież, że to ty.
- Niee! Widziałeś mnie?
- Pewnie, że cię widziałem.
- Dawno?
Felek przymrużył ciemne, skośne oczy:
- Wystarczy.
Alek wyraznie zmarkotniał.
- Nie martw się! - pocieszył go tamten. -1 chodzmy już, pózno.
ChwilÄ™ szli w milczeniu.
- O rany, co za cholerna duchota! - mruknął Szymański.
Rzeczywiście, nie było czym oddychać. Powietrze gęste było i lepkie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]