[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wano, że umarł Haderer czy ktokolwiek inny.
Przecież nie informuje mnie się stale, że ktoś
jeszcze żyje. I tak wszystko mi jedno, czy kogoś lu-
biłam kiedyś, czy nie, a że spotykam już tylko
pewne osoby, mogę je spotkać, ponieważ inne już
nie żyją, to mnie nie dziwi, ale z innych powodów.
Wytłumacz mi, dlaczego muszę wiedzieć, że pan
Haderer czy jakaś inna sława, dyrygent czy polityk,
bankier czy filozof, od wczoraj albo od dzisiaj
raptem nie żyją. Mnie to nie interesuje. Dla mnie
nikt nigdy nie umarł i rzadko ktoś żyje, chyba że na
scenie moich myśli.
Malina: Więc ja dla ciebie najczęściej nie żyję?
271
Ja: Ty żyjesz. %7łyjesz nawet bardzo często, ale też dajesz
mi dowody, że żyjesz. Jakie dowody dają mi inni?
%7ładnych przecież.
Malina:  Niebo ma głęboką czerń".
Ja: Można by to wykorzystać. Wydaje się, jakby żył ten,
kto to napisał. Wreszcie jakaś niespodzianka.
Malina:  Niebo ma głęboką czerń, prawie niewyobrażalną.
Gwiazdy sÄ… bardzo jasne, nie migoczÄ… jednak,
z braku atmosfery".
Ja: O! Jaki ścisły.
Malina:  Słońce to rozżarzona tarcza, wciśnięta w czarny
aksamit nieba. Byłem bardzo przejęty nieskończo-
nością kosmicznej przestrzeni, tą niewyobrażalną
rozległością..."
Ja: Kto to jest ten mistyk?
Malina: Aleksiej Leonow, który odbył dziesięciominutowy
spacer w kosmosie.
Ja: Niezle. Ale aksamit, nie wiem, czy ja bym powie-
działa: aksamit. Czy ten człowiek jest poza tym
poetÄ…?
Malina: Nie, w wolnych chwilach maluje. Bardzo długo nie
wiedział, czy ma zostać malarzem, czy kosmonautą.
Ja: Zrozumiała wątpliwość w wyborze zawodu. Ale
żeby potem mówić o kosmosie jak romantyczny
wędrowiec...
Malina: Ludzie nie zmieniajÄ… siÄ™ tak bardzo. CoÅ› tam przej-
muje ich zawsze, jeśli jest tylko nieskończone, nie-
wyobrażalne czy niezgłębione, ma głęboką czerń,
spacerujÄ… po lesie albo przechadzajÄ… siÄ™ w kosmo-
sie z własną tajemnicą w innej tajemnicy.
Ja: I potem przenosi to się na potomność! Można by
więc przestać się dziwić postępowi. Leonow dosta-
nie pózniej daczę i będzie hodował róże, ludzie po
272
latach będą słuchali z łagodnym uśmiechem jego
opowieści o  Woschodzie II". Dziadziu Leonow,
opowiedz, proszę, jak to wtedy było, w tych
pierwszych minutach tam na zewnątrz! Był sobie
raz księżyc, na który wszyscy chcieli lecieć, księżyc
był daleki i niegościnny, ale pewnego pięknego dnia
zjawia się szczęśliwy Aleksiej i oto...
Malina: Dosyć to osobliwe, że nie zauważył Uralu, ponie-
waż akurat w tej chwili obok statku wywrócił
koziołka w kosmosie.
Ja: To musiało nastąpić. Wywracamy koziołka najczę-
ściej wtedy właśnie, kiedy chcielibyśmy coś zoba-
czyć lub pochwycić, Ural czy odpowiednie słowo,
jakąś myśl czy odpowiednie słowa. Wiedzie mi się
tak samo jak naszemu dziadziowi, stale mi coÅ› umy-
ka, ale w środku, kiedy badam tę nieskończoną
przestrzeń, która jest we mnie. Niewiele się zmie-
niło od dawnych dobrych czasów, kiedy po raz
pierwszy spacerowało się w kosmosie.
Malina: Nieskończona?
Ja: Pewnie. Jaka by miała być ta przestrzeń, jeśli nie
nieskończona?
Muszę położyć się tylko na godzinę, z której potem
zrobią się dwie, bo nie wytrzymuję długo rozmów z Maliną.
Malina: Musisz koniecznie posprzątać kiedyś u siebie,
wszystkie te zakurzone, wyblakłe kartki i świstki pa-
pieru, pewnego dnia nikt siÄ™ w nich nie zorientuje.
273
Ja: Co takiego? Co to ma znaczyć? Tutaj nikt nie musi
się orientować. Ja już będę miała swoje powody,
żeby wszystko coraz bardziej i bardziej porozrzu-
cać. Jeśli jednak ktoś ma prawo oglądać te
 świstki", to właśnie ty. Ale nie zorientujesz się
w nich, mój drogi, po latach nie zrozumiałbyś, co
który z nich znaczy.
Malina: Pozwól mi kiedyś spróbować.
Ja: Wobec tego wyjaśnię ci, dlaczego znów pojawia się
tutaj stara kartka, już po formacie papieru, A4, mo-
głabym odgadnąć, gdzie ją kupiłam, w wiejskim
sklepiku, w pobliżu pewnego jeziora, jest tam
mowa o tobie, o pewnej podróży do Dolnej Austrii.
Nie dam ci jednak jej przeczytać, możesz tylko
spojrzeć na dwa słowa, które są na niej napisane.
Malina: Rodzaje śmierci.
Ja: Ale na następnej kartce, formatu A2, napisanej
w dwa lata pózniej, też są  rodzaje śmierci". Co ja
chciałam powiedzieć? Mogłabym się omylić w pi-
saniu. Jak, kiedy i gdzie? Zgadnij jednak, co napi-
sałam o tobie i Attim Altenwylu! Nie zgadniesz!
Jechała wtedy przed wami powoli pod górę wielka
ciężarówka wyładowana pniami drzew, było to na
zakręcie, ty zauważyłeś, jak zle sczepione łańcu-
chem pnie zaczęły się zsuwać, jak cały ładunek ob-
sunął się w tył, na wasz wóz, a potem, potem... No,
powiedz!
Malina: Skąd ci przyszły do głowy podobne urojenia? Mu-
siałaś być obłąkana.
Ja: Ja też tego nie wiem, ale to nie urojenie, bo wkrótce
potem znów coś się stało, poszedłeś z Martinem
i Attim popływać nocą w Wolfgangsee, wypłynąłeś
274
najdalej i złapał cię kurcz w lewej nodze, a potem...
Wiesz o tym coś więcej?
Malina: Jak na to wpadłaś, to niemożliwe, żebyś coś wie-
działa, nie było cię przy tym.
Ja: Jeśli mnie przy tym nie było, to jednak przyznajesz,
że mogłabym przy tym być, nawet jeśli nie byłam.
A co to się stało z gniazdkiem? Dlaczego wtedy
w nocy nie chciałeś u siebie w pokoju wetknąć
wtyczki w gniazdko, dlaczego siedziałeś w ciemno-
ści, co wstąpiło we wszystkie wyłączniki, że tak
często musiałeś pozostawać w ciemności?
Malina: Często pozostawałem w ciemności. Ty przecież
stałaś wtedy w świetle.
Ja: Nie, tak sobie tylko wymyśliłam.
Malina: Ale to prawda. SkÄ…d o tym wiesz?
Ja: Przecież nie mogę wiedzieć, więc jak to może być
prawda?
Nie mogę już dalej mówić, ponieważ Malina bierze
dwie kartki, zgniata i rzuca mi w twarz. Chociaż kłąb papie-
ru nie sprawia bólu i spada zaraz na podłogę, boję się go.
Malina bierze mnie za ramiona i potrząsa, mógłby też ude-
rzyć mnie pięścią w twarz, ale tego nie zrobi, i tak usłyszy
jeszcze, co trzeba. Ale potem następuje płaskie uderzenie,
po którym przytomnieję, znów wiem, gdzie jestem.
Ja: (accelerando) Ja ci nie usnÄ™.
Malina: Gdzie to było, przed Stockerau?
Ja: (crescendo) Przestań, była to jakaś miejscowość
przed Stockerau, nie bij mnie, proszę, nie bij, było
275
to tuż przed Korneuburgiem, ale przestań mnie wy-
pytywać. To ja zostałam zmiażdżona, nie ty!
Z płonącą, rozpaloną twarzą siedzę i proszę Malinę,
żeby mi podał puderniczkę z torebki. Depczę po zgniecio- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl