[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zarabiania na życie i Reb Judl nie wytrzymał konkurencji. Nie miał już pieniędzy na podróże
do Warszawy i wkrótce musiałem poszukać sobie innego gospodarza, który żywiłby mnie w
szabat. Reb Judl przestał płacić czynsz, właściciel mieszkania podał go do sądu, a ten zarządził
eksmisję. Na szczęście, wszystko działo się pod koniec semestru w mojej szkole. Mój gospodarz
uzyskał pomoc od kilku żydowskich przyjaciół i dzięki temu przeprowadził się do innego,
bardzo taniego mieszkania. Było ono jednak tak ciasne, że nie mogłem zostać tam dłużej.
Wszystkie te zmiany i gwałtowne zakręty w moim młodym życiu zmęczyły w końcu mnie i
moją rodzinę. Ojciec po konsultacji z nauczycielami postanowił wysłać mnie na naukę do
Warszawy. Miałem tam wujka ze strony matki, który obiecał zaopiekować się mną dopóki nie
znajdę odpowiedniej szkoły i stancji. Po zakończeniu obchodów Jom Kipur miałem już zebrane
wszystkie niezbędne rekomendacje i mogłem podjąć dalszą naukę.
23
Skazani na zagładę
-6-
CHEAMER CHOCHEM
(Chełmer chochem: mędrzec z Chełma typowy król głupców. Nazwa bierze się stąd, że
mieszkańcy Chełma byli w środowiskach żydowskich bohaterami dowcipów i anegdot o ich
niedorzecznych poczynaniach. [przyp. tłum.])
PONIEWA%7ł MOJE LISTY UWIERZYTELNIAJCE stanowiły dobrą rekomendację, bez problemu
dostałem się do jednego z najlepszych seminariów talmudycznych w Warszawie. Mieliśmy tam
stołówkę, zaopatrywaną przez gabetes pobożne %7łydówki, które kupowały żywność na
bazarach u hurtowników. Niestety, kucharze nie należeli do najlepszych. Wyżywienie i nauka
były bezpłatne, ponieważ szkoła miała sponsorów. Byli nimi Reb Natan Spigelglass i jego ojciec
Ezechiel, obaj należący do najbogatszych %7łydów w Warszawie. Reb Natan był także
honorowym dyrektorem jesziwy i raz w miesiącu wygłaszał wykład z Talmudu dla starszych
klas. Byłem wdzięczny, że nie muszę już chodzić po prośbie do różnych domów, żeby się
wyżywić i wreszcie mogę stawiać się punktualnie na zajęcia.
Wkrótce zostałem polecony pewnemu szewcowi, który szukał nocnego strażnika do swojego
sklepu. Moja pensja była niska, ale po jakimś czasie pewien student, który właśnie ukończył
szkołę, zaproponował mi zwolnione przez siebie miejsce w innym sklepie, gdzie zarobki były
dwa razy wyższe. Ponadto, otrzymałem klucze od tylnego wyjścia i w ten sposób mogłem rano
wyjść na tyle wcześnie, by zdążyć na pierwszą lekcję. Wydawało się, że wszystko idzie dobrze,
ale wkrótce pojawiły się poważne kłopoty.
Dumą naszej szkoły był fakt, że studiowaliśmy Torę dla niej samej tak, jak zaleca Talmud.
Nie robiliśmy tego w żadnym przyziemnym celu, nawet nie po to, żeby uzyskać tytuły rabinów.
Taka perspektywa nie była wykluczona, ale póki co, nasze studia miały całkowicie duchowy
charakter. Gdyby ktoś w przyszłości zdecydował się zostać rabinem, mógł za pozwoleniem
szkoły rozpocząć kursy specjalistyczne, obejmujące zasady żydowskiego Prawa i komentarze
do nich. Było to łatwiejsze niż studiowanie niektórych fragmentów Talmudu, ale wymagało
pamięciowego opanowania bardzo wielu przepisów, których liczbę należało pomnożyć przez
ilość możliwych interpretacji każdego prawa.
Nauczanie w naszej szkole miało czteropoziomową strukturę. Rozpocząłem na poziomie
pierwszym, ale wkrótce awansowałem na drugi, gdzie uczył ojciec naszego nauczyciela z
poprzedniego poziomu. Syn był lepszym nauczycielem, ale nie można było postawić go wyżej
od ojca.
Mamy w jidysz takie powiedzenie: Niedaleko pada jabłko od jabłoni , ale w tym przypadku
różnica między obydwoma nauczycielami była ogromna. Nie lubiłem starszego z nich, zresztą z
wzajemnością. On pierwszy zaczął nazywać mnie Chełmer chochem, a ja nie mogłem znieść
tego, że rabin poniża się, obrażając swojego studenta w tak niewybredny sposób. Na ulicy
często słyszałem to przezwisko, które przylgnęło do mieszkańców Chełma od niepamiętnych
czasów. Niestety, głupcy zawsze myślą, że poniżając innych wywyższą siebie.
24
Skazani na zagładę
Niestety, wykłady z Talmudu nie stanowiły dla mnie żadnego intelektualnego wyzwania.
Zacząłem studiować tę księgę w wieku ośmiu lat, a teraz dobiegałem piętnastu. Po kilku
tygodniach niezbyt ciekawych i zachęcających zajęć stwierdziłem, że nie ma w nich nic nowego
dla mnie i moje myśli zaczęły podczas wykładu błądzić w zupełnie innych rejonach. Stary
szybko to zauważył i wyrywał mnie wtedy z zamyślenia głośnym komentarzem: No, chełmski
głupku, spróbuj wyjaśnić fragment, który właśnie omawiamy bez twojego udziału! Ku jego
zakłopotaniu i wielkiej wesołości kolegów, robiłem to zawsze bezbłędnie. To tylko powiększyło
jego niechęć do mnie i szybko znalazłem się w trudnym położeniu. Pewnego razu zwymyślał
mnie za nieuwagę i odesłał do dyrektora jesziwy, który dołożył mi jeszcze bardziej. Pojąłem
wtedy, że moją jedyną nadzieją jest promocja na wyższy poziom nauczania oraz zmiana
nauczyciela. Niestety, moje nadzieje zaczęły szybko gasnąć, gdy dyrektor zapowiedział mi, że
za złe zachowanie mogę nie otrzymać promocji i zostać drugi rok w tej samej klasie. Zostałem
upokorzony i popadłem w przygnębienie. Moje myśli coraz częściej odrywały się od tematu
zajęć, co doprowadzało nauczyciela do wściekłości. Pamiętny kilku sromotnych porażek, nie
wyrwał mnie jednak więcej do odpowiedzi.
Spośród wszystkich studentów jesziwy, szczególnie dwóch pozostało w mojej pamięci. Jozue
był bliskim krewnym rabina z Kozienic, który mieszkał wtedy w Warszawie. Miał nadzieję
przejąć urząd po tutejszym rabinie, gdy ten odejdzie do wieczności. Jozue nie był zbyt zdolnym
uczniem i przyszedł do mnie po pomoc. W dowód wdzięczności przynosił mi różne dobra z
domu rabina. Zostałem tam także zaproszony na szabatowy posiłek. Otrzymałem wysokie
miejsce przy stole, po czym zaproponowano mi sziraim, czyli to, co zbywało rabinowi, a
otrzymanie tego było uważane za wielki zaszczyt. Mój przyjaciel Jozue ubierał się już jak
rabini, nosząc długie białe skarpetki pod kolana, zakładane na wierzch spodni, buty bez
sznurówek, długi chałat z czystego jedwabiu i pejsy tak długie, że mógł je swobodnie zawiązać
pod brodÄ….
Moim drugim przyjacielem był Beniamin z Sandomierza. Był całkowitym przeciwieństwem
Jozuego. Nosił pejsy minimalnej dozwolonej przez Prawo długości, a podczas przechodzenia
ulicą chował je pod kapeluszem lub zakładał za uszy. Jego ubranie miało wprawdzie
przepisowy krój, lecz za to kolorze w szarym zamiast czarnego.
Myślę, że pod względem pobożności zewnętrznej plasowałem się gdzieś pomiędzy tymi
dwiema skrajnościami. Najważniejsze jednak było to, iż w sensie duchowym moja gorliwość
nie ustępowała tej, którą okazywali moi przyjaciele.
Wszyscy nauczyciele i studenci w naszej szkole byli chasydami, czyli uczniami któregoś z
uznanych rabinów ortodoksyjnych. Większość nie należała do żadnej świeckiej partii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]