[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niego.
- Czy można?
- Oczywiście. Będzie mi miło mieć towarzystwo w podróży.
Nazywam się Ken Alford. - Wyciągnął prawą rękę.
- William Edmonds. - Mężczyzni wymienili twardy uścisk
dłoni.
- Bill czy William?
- Wszystko jedno, bez różnicy.
- Dobrze, Bill. Masz ochotę na śniadanie? - Ken wyjął z
kieszeni płaszcza owiniętą w celofan drożdżówkę z serem i
czerwono-biały kartonik czekoladowego mleka. Edmonds
odmówił uprzejmie. Ken skinął głową, odkręcił kapsel i
pociągnął łyk. Zamknąwszy starannie kartonik, schował go z
powrotem do kieszeni. Rozerwał zębami celofan i odgryzł wielki
kęs drożdżówki. Jedzenie niewątpliwie mu smakowało: co
chwilę przymykał oczy i pomrukiwał gardłowo  mmm-mmm!
Edmonds polubił go. Ken zachowywał się jak jeden z tych
aktorów w telewizyjnych reklamach, co to unoszą się w
zachwytach nad nowymi płatkami owsianymi albo batonikiem
czekoladowym.
- WidzÄ™ ciÄ™ tu pierwszy raz, Bill.
- Zgadza siÄ™, to moja pierwsza wycieczka
- No cóż, jedne są udane, a drugie głupie, ale zawsze jest
coś, co warto zobaczyć.
Kilka sekund pózniej frontowe drzwi zasunęły się z sykiem i
autobus ruszył od krawężnika.
- W ostatnie Boże Narodzenie umarła mi żona i wtedy
zacząłem jezdzić. %7łona nie bardzo lubiła podróże, nawet
jednodniowe, więc w zasadzie siedzieliśmy w domu. Potem, gdy
zachorowała... - Głos Kena był spokojny i wyzbyty emocji.
Inaczej niż jego współpasażer Edmonds nie potrafił mówić o
swojej zmarłej żonie bez załzawionych oczu i ściśniętego gardła.
- Jesteś żonaty, Bill?
Edmonds popatrzył na swoje dłonie.
- Moja żona również umarła. Niedawno.
- Oo, smutna wiadomość. Przykro mi to słyszeć. - Jednak w
tonie Kena nie było słychać smutku. Już raczej wydawał się
dość... pogodny. - Zaczekaj, coś ci pokażę. - Wepchnął resztkę
drożdżówki do ust, otrzepał dłonie i poszperał w innej kieszeni.
Tym razem wyciągnął piękny, lśniący scyzoryk. - Popatrz
tylko... To mój Ved- ran orluka. - Wysunął nóż do Edmondsa,
który zamiast go wziąć, gapił się nań nieruchomo.
- Skąd ta nazwa? Przecież Vedran orluka to zawodowy
piłkarz.
Ken przytaknął i strzelił palcami.
- Właśnie! A więc jesteś też kibicem piłki nożnej.
Wspaniale. Tak, orluka gra w chorwackiej reprezentacji
narodowej. Nazwałem go tak nie bez powodu. To ostatni
świąteczny prezent, jaki dostałem od żony. Lubię scyzoryki.
Zbieram je. Ale ten tutaj... sam widzisz, ma dla mnie wyjÄ…tkowe
znaczenie. Victoria zamówiła go u pewnego rzemieślnika z
Montany. Od razu mi się spodobał, ale dopiero gdy Victoria
umarła, zacząłem naprawdę zwracać na niego uwagę.
- Zwracać uwagę? Co masz na myśli?
- Po śmierci żony lekko zbzikowałem. Byliśmy mał-
żeństwem przez trzydzieści siedem lat i większość tych lat była
cholernie szczęśliwa. A ty byłeś zadowolony ze swego
małżeństwa, Bill?
Edmonds skinął głową.
- Więc wiesz, o czym mówię. Vedran orluka był ulu-
bionym piłkarzem Victorii. Nie miała zielonego pojęcia
o futbolu, ale podobało jej się jego imię. Lubiła je wymawiać.
Kiedy oglądałem jakiś mecz w telewizji, wchodziła do pokoju i
pytała, czy gra Vedran orluka. Dlatego tak nazwałem ten
scyzoryk. Ostatni prezent od niej i jej ulubiony gracz. Nie
rozstaję się z nim. Zawsze gdy jestem w dołku, ściskam go
mocno w kieszeni - zwykle poprawia mi siÄ™ humor. Smutek
częściowo znika.
- Ciekawa historia. Mogę go zobaczyć? - Edmonds wziął
scyzoryk i przyjrzał mu się badawczo. Istotnie była to ładna
rzecz, ale dopiero następne słowa Kena sprawiły, że nadstawił
uszu.
- Poświęcamy zbyt mało uwagi światu. Wiemy o tym, a
jednak nie chce nam się. Dopiero jak coś się skończy albo ktoś
umrze, jak coś zgubimy albo jest już za pózno - uświadamiamy
sobie nagle, że prześlizgnęliśmy się przez życie i ludzi, tracąc z
pola widzenia szczegóły... Kiedy Victoria umarła, postanowiłem
jeszcze raz obejrzeć wszystko, co mi po niej zostało - wspólne
przedmioty, moje wspomnienia, wspomnienia innych ludzi i tak
dalej. Ale tym razem skupiłem na nich całą uwagę. No wiesz,
przyjrzałem im się na sto procent, jak nigdy przedtem. Różnica
była kolosalna! - Ken umilkł na chwilę. - Nie mogę być z żoną,
ponieważ nie żyje. Mogę jednak poz na ć ją lepiej niż przedtem,
czyli wtedy, kiedy żyła. Ilekroć zwracam szczególną uwagę na
drobiazgi, dowiadujÄ™ siÄ™ o niej czegoÅ› nowego. Odkrywam
rzeczy, o których nie wiedziałem, ba, których wręcz nie
przeczuwałem. Widzę żonę w zupełnie nowym świetle, jak
gdybym poznawał ją pierwszy raz... Pewnie, że to namiastka
prawdziwego człowieka, ale nie zostało mi nic więcej. Robię, co
mogę. - Ken wyjął scyzoryk z rąk Edmondsa. - Parę miesięcy
temu napisałem do tego rzemieślnika, pytając, czy zachował list
z zamówieniem od Victorii. Przysłał mi go. Oprawiłem go w
ramki i powiesiłem w domu nad biurkiem... Zobacz, jak pięknie
wykuto ostrze. Jest też idealnie wyważony. Musiał zostać
wykonany ręcznie. Wszystko, co w życiu najlepsze, Bill, to
dzieło ludzkich rąk: ostrza scyzoryków, chleb, ubrania, kochanie
siÄ™...
Gdy Edmonds wrócił po południu do domu, usiadł w płaszczu na
kanapie i rozejrzał się po salonie. Gdzie jest j e g o Vedran? Czy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl