[ Pobierz całość w formacie PDF ]
typowy zgodził się Dermot. Może jednak są jakieś sprawy, o których nie mamy pojęcia.
Zadzwonił telefon. Comish podniósł słuchawkę.
Słucham? Tak? Połączcie. Owszem, jest tutaj. Słuchał przez chwilę, potem zakrył dłonią
mikrofon i spojrzał na Der mota. Pani Marina Gregg czuje się o wiele lepiej. Jest gotowa do
rozmowy.
Powinienem się pospieszyć rzekł Craddock zanim zmieni zdanie.
W Gossington Hall Dermota Craddocka przywitała Ella Zielinsky. Była jak zawsze energiczna i
kompetentna.
Pani Gregg już na pana czeka, panie Craddock. Dermot spojrzał na nią z zaciekawieniem. Od
samego początku uznał ją za interesującą osobowość. Twarz pokerzysty, pomyślał, o ile kogokolwiek
można tak nazwać. Z najwyższą gotowością odpowiadała na pytania. Nie dała poznać, że cokolwiek
ukrywa, ale wciąż nie miał pewności, co myśli, co czuje, a nawet, co wie o sprawie. W jej pancerzu
nie było żadnej rysy. Może wiedziała więcej niż mówiła, być może nawet dużo więcej. Jednego tylko
był pewien, choć musiał przyznać, że jego pewności nie podpierają żadne konkretne dowody: Ella
kocha się w Jasonie Ruddzie. Jak sam powiedział, to choroba zawodowa sekretarek. Przypuszczalnie
fakt bez znaczenia. Jednak sugerował przynajmniej jakiś motyw i Dermot był pewien zupełnie
pewien że Ella Zielinsky coś ukrywa. Może miłość, może nienawiść. A może całkiem zwyczajne
poczucie winy. Tamtego popołudnia trafiła jej się okazja lub zupełnie świadomie zrobiła to, co
zaplanowała. Bez trudu potrafił wyobrazić ją sobie w takiej roli. W każdym razie wykonanie czynu
nie sprawiłoby jej najmniejszych kłopotów. Szybkie, a przy tym niespieszne ruchy, przechodzenie z
miejsca na miejsce, doglądanie gości, podawanie drinków temu czy tamtemu, odbieranie kieliszków,
a jednocześnie oczy zapamiętujące miejsce, gdzie Marina odstawiła swoją szklankę. A potem, na
przykład w chwili, gdy wśród okrzyków radości i zaskoczenia gospodyni witała gości ze Stanów,
gdy oczy wszystkich zwróciły się ku nim, mogła spokojnie i dyskretnie wrzucić do szklanki
śmiertelną dawkę. Wymagało to zuchwałości, żelaznych nerwów i refleksu. Posiadała te cechy.
Cokolwiek zrobiła, nie dałaby tego po sobie poznać. Prosta, błyskotliwa zbrodnia morderstwo,
które musi się udać. Jednak przypadek zrządził inaczej. W dość zatłoczonym pomieszczeniu ktoś
potrącił Heather Badcock. Jej koktajl się wylał i Marina z naturalnym wdziękiem natychmiast
zaproponowała własną, nietkniętą szklankę. A w rezultacie zginęła niewłaściwa osoba.
To tylko teoria, w dodatku pewnie błędna, myślał Dermot Craddock, prowadząc równocześnie
uprzejmÄ… rozmowÄ™ z EllÄ… Zielinsky.
Chciałem panią o coś zapytać. Jak rozumiem, kuchnią zajmowała się firma z Market Basing?
Tak.
Dlaczego wybrano akurat tÄ™ firmÄ™?
Właściwie nie wiem. To nie należy do moich obowiązków. Pan Rudd uznał, że bardziej
taktownie będzie zatrudnić kogoś miejscowego, zamiast wynajmować ludzi w Londynie. Z naszego
punktu widzenia była to raczej skromna impreza.
Jasne.
Obserwował ją, gdy stała ze spuszczonym wzrokiem, lekko marszcząc brwi. Aadne czoło,
podbródek znamionujący stanowczość, figura, która mogłaby stać się bujną, gdyby jej na to
pozwolono, i twarde, zaborcze usta. A oczy? Popatrzył zaskoczony. Powieki były zaczerwienione.
Zastanowił się. Czyżby płakała? Na to wyglądało. A jednak mógłby przysiąc, że kobiety tego typu
nigdy nie płaczą. Spojrzała na niego i jakby czytając mu w myślach wyjęła chusteczkę i głośno
wytarła nos.
Przeziębiła się pani zauważył.
To nie przeziębienie. Katar sienny. Jakaś alergia. Zawsze kicham o tej porze roku.
Rozległo się ciche brzęczenie. W pokoju były dwa telefony, jeden na stole, a drugi na małym
stoliku w rogu. Odezwał się ten drugi. Ella Zielinsky podniosła słuchawkę.
Tak odezwała się. Jest tutaj. Zaraz go przyprowadzę. Odłożyła słuchawkę. Marina
oczekuje pana oznajmiła.
Marina Gregg przyjęła Craddocka na piętrze w pokoju, który najwyrazniej służył jej za osobisty
salonik, połączony drzwiami z sypialnią. Pamiętając opowieści o jej stanie nerwowym, Dermot
Craddock oczekiwał słabowitej inwalidki. Lecz choć Marina na wpół leżała na sofie, głos miała
dzwięczny, a oczy lśniące, prawie nie miała makijażu, a mimo to nie wyglądała na swój wiek.
Zwiadomość jej urody uderzyła w niego z pełną mocą. Tkwiła w linii policzka i brody, sposobie, w
jaki opadające luzno i naturalnie włosy okalały jej twarz. Podłużne, zielone jak morze oczy, mocno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]