[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zawsze. To nasz pierwszy kontrakt. Upływa za kilka dni, gdy mą\ będzie na wyprawie.
- I dobrze - stwierdził Meer, ignorując gorycz pobrzmiewającą w jej słowach. - Gdy
wróci, będą mogli państwo zawrzeć następny. Mo\e ju\ stały. Dobra wymówka, by nie
urządzać przyjęcia. Mogę zaczynać, specjalisto?
- Proszę - powiedział Langli, unosząc manierkę i sprawdzając, czy jest pełna.
Keriza wycofała się pod ścianę; dla nich mogłaby teraz równie dobrze nie istnieć.
Zaczęło się odczytywanie listy kontrolnej. Komputer podpowiadał pytania Meerowi, ten
powtarzał je głośno monotonnym, niemal maszynowym tonem. Obaj mę\czyzni zwracali
uwagę tylko i wyłącznie na to, nie na nią. Wyglądali tak samo w ciemnozielonych
mundurach, prawie takiego samego koloru jak ściany. Jej srebrzysto-pomarańczowy kostium
zupełnie nie pasował do miejsca. Odruchowo zrobiła krok w kierunku wyjścia.
Sprawnie uporali się z listą, komputer zaakceptował odpowiedzi. O wiele dłu\ej
trwało poprawianie nastawień wzmacniacza Langliego. Był to elastyczny metalowy stela\
przypominający jego własny kościec. Nie krępował w \adnej mierze ruchów i tak był wszyty
w mundur, \e nie dawał się dostrzec. Zasilany energią atomową mógł wspierać ruchy
właściciela choćby przez rok.
- Czemu zało\yliście te uprzę\e? - spytała Keriza. - Nigdy dotąd nie nosiłeś czegoś
takiego. - Musiała powtórzyć pytanie, tym razem głośniej, nim wreszcie zwrócili na nią
uwagÄ™.
- To z powodu cią\enia - odparł wreszcie jej mą\. - Tam jest dwa przecinek sto
pięćdziesiąt trzy G. Nie da się tego zneutralizować, ale z tym wsparciem nie zmęczę się tak
szybko.
- Nic mi nie powiedziałeś o tej planecie. W ogóle nic mi nie mówisz...
- Bo nie ma o czym. Du\e cią\enie, chłód i wiatry. Powietrze jest dobre, zostało
sprawdzone, chocia\ trochę du\o w nim tlenu. Ale da się oddychać.
- A zwierzęta, dzikie zwierzęta, są tam jakieś? Mogą być niebezpieczne?
- Tego nie wiemy, miejsce wygląda na dość spokojne. Nie martw się.
To było kłamstwo, ale oficjalnie nie mógł stwierdzić nic innego. Wiedział, \e na
planecie mieszkajÄ… ludzcy osadnicy, jednak tÄ™ informacjÄ™ uznano za tajnÄ…. Komunikat o
odkryciu miał zostać opublikowany dopiero po oficjalnym zaakceptowaniu jego raportu z
wyprawy.
- Gotowy - powiedział Langli, nakładając rękawice. - Ruszajmy, zanim mnie pot
zaleje w tym kombinezonie.
- Temperaturę reguluje termostat, specjalisto Langli. Nie mo\esz się przegrzać.
Wiedział, ale chciał jak najszybciej ulotnić się z pokoju. Keriza nie powinna tu
przychodzić.
- Dalej nie mo\esz ju\ nam towarzyszyć - powiedział \onie, objął ją i ucałował
pospiesznie. - Jak tylko będę miał chwilę, to skrobnę słówko.
Owszem, kochał ją, ale nie tutaj, nie w trakcie przygotowań do wyprawy. Cię\kie
drzwi zamknęły się za nimi. Zniknęła im z oczu. Od razu mu ul\yło. Teraz mógł
skoncentrować się na pracy.
- Wiadomość z centrum kontrolnego - powiedział Meer, gdy weszli przez grube,
potrójne drzwi do opancerzonego pomieszczenia z teleporterem. - Chcą więcej próbek roślin i
gleby. Podobnie z innymi formami \ycia i wodą, chocia\ to ostatnie mo\e poczekać.
- Zajmiemy się tym - powiedział Langli i artefakciarz przekazał jego słowa dalej.
- śyczą nam rychłych sukcesów, specjalisto - stwierdził Meer obojętnie. -
Przyłączani się do \yczeń - dodał cieplejszym ju\ tonem. - To zaszczyt pracować z tobą. -
Przykrył dłonią mikrofon. - Chodzę na kursy specjalistyczne, czytuję tam twoje raporty.
Myślę, \e ty... znaczy to, co zrobiłeś... - Zabrakło mu słów, zarumienił się. To były
nieregulaminowe kwestie, a młody człowiek cenił dyscyplinę.
- Wiem, co chcesz powiedzieć, rzemieślniku Meer. Te\ \yczę ci szczęścia.
Langli wyciągnął dłoń, którą tamten ujął po chwili wahania. Chocia\ Langli nie
przyznałby tego głośno, chwila naruszenia regulaminu znacznie poprawiła mu nastrój. Chłód
komory teleportera, pełnej kamer i wylotów luf broni, zawsze działał nań przygnębiająco. Nie
\eby marzyły mu się po\egnania z orkiestrą i flagami, ale odrobina zwykłego, ludzkiego
ciepła była bardzo na miejscu.
- Zatem do widzenia - powiedział, obrócił się i nacisnął kontrolkę nastawienia
teleportera. Nagość ekranu ustąpiła miejsca wodnistej czerni pola Bhattacharyi. Langli
wstąpił w nie bez namysłu.
Niewidzialna siła pojmała go i cisnęła naprzód, twarzą do ziemi. Wysunął ramiona, by
wyhamować impet upadku. Uprzą\ wysunęła własne amortyzatory, powoli, by nie uszkodzić
mu nadgarstków. Mimo pomocy wzmacniacza zaparło mu na chwilę dech w piersi. Aapiąc
powietrze, trwał chwilę na czworakach. Oczy mu łzawiły, w ustach czuł palący smak
miejscowej atmosfery. Kombinezon zaczął się nagrzewać, ledwo czujniki wychwyciły
panujący dookoła chłód. Langli podniósł głowę.
Obserwował go jakiś mocno zbudowany mę\czyzna z powiewającą, czarną brodą. Był
ubrany w naznaczone czerwienią skóry i futra, w dłoni trzymał drzewce z ostrzem nie dłu\sze
ni\ jego przedramię. Dopiero gdy się poruszył, Langli pojął, \e tubylec nie siedzi, tylko stoi.
Był tak przysadzisty, \e wyglądał, jakby składał się niemal z samego tułowia.
Jednak najpierw zadanie: centrala musi mieć swoje próbki i okazy. Obserwując
brodatego kątem oka, wyjął z bocznej kieszeni plecaka odpowiedni pojemnik i poło\ył go na
ziemi. Grunt był twardy, ale kruchy jak wyschłe błoto, tote\ łatwo dało się odłamać kilka
kawałków i wrzucić je do plastikowego dysku. Dziesięć sekund pózniej, reagując z
powietrzem, tworzywo zwinęło się po brzegach i otuliło próbkę. Tamten przekładał drzewce z
ręki do ręki i obserwował poczynania przybysza rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Langli
napełnił glebą jeszcze dwa pojemniki, potem sięgnął po trawę i liściaste gałązki z pobliskiego
krzewu. Będzie dość. Potem cofnął się do masywnego ładownika, a\ stanął przy ekranie.
Działał, ale nie został jeszcze nastrojony. Gdyby cokolwiek teraz weń wrzucić, rozproszyłoby
się pod postacią radiacji w przestrzeni Bhattacharyi. Dopiero przyciśnięcie dłoni zwiadowcy
(i tylko jego) do płytki kontrolnej zgrywało urządzenie z odbiornikiem w centrali. Langli
uczynił co trzeba i przesłał próbki. Teraz mógł zająć się ciekawszymi sprawami.
- Pokój. - Stając przed tubylcem, rozwarł dłonie i rozpostarł ręce na boki. - Pokój.
Tamten nie odpowiedział; gdy Langli podszedł o krok, mę\czyzna uniósł krótką
włócznię.
Langli cofnął się, ostrze opadło. Zwiadowca uśmiechnął się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl