[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w których rok, wyczerpawszy wszystkie kolory i odcienie tej pory, zdaje się
powracać do wiosennych rejestrów kalendarza. Niebo bez słońca ułożyło się w
kolorowe smugi, łagodne warstwy kobaltu, grynszpanu i seledynu, zamknięte
na samej krawędzi smugą czystej jak woda białości - kolor kwietnia,
niewymowny i dawno zapomniany. Wdziałem najlepsze ubranie i wyszedłem
na miasto nie bez pewnej tremy. Szedłem prędko, bez przeszkód, w zacisznej
aurze tego dnia, nie zboczywszy ani razu z prostej linii. Bez tchu wbiegłem na
kamienne schodki. Alea iacta est - powiedziałem do siebie, zapukawszy do
drzwi kancelarii. StanÄ…Å‚em w skromnej postawie przed biurkiem pana
dyrektora, jak przystało w nowej mej roli. Byłem nieco zmieszany.
Pan dyrektor wyjął z oszklonego pudełka chrabąszcza na szpilce i zbliżył go
ukośnie do oka, patrząc nań pod światło. Palce miał zawalane atramentem,
paznokcie krótkie i płasko obcięte. Spojrzał na mnie zza okularów.
- Pan radca chciałby zapisać się do pierwszej klasy? - rzekł. - Bardzo
chwalebne i godne uznania. Rozumiem, radca chcesz od podstaw, od
fundamentów swą edukację odbudować. Zawsze powtarzam: gramatyka i
tabliczka mnożenia oto są podstawy wykształcenia. Naturalnie nie możemy
radcy traktować jako ucznia podlegającego przymusowi szkolnemu. Raczej
jako hospitanta, jako weterana abecadła, żeby się tak wyrazić, który po długiej
tułaczce zawinął niejako powtórnie do ławy szkolnej. Skierował swą skołataną
nawę do tego portu, że się tak wyrażę. Tak, tak, panie radco, niewielu okazuje
nam tę wdzięczność, to uznanie dla naszych zasług, by po wieku pracy, po
wieku trudów powrócić do nas i osiąść już tu na stałe jako dobrowolny,
dożywotni repetent. Pan radca będzie na wyjątkowych u nas prawach. Zawsze
mówiłem...
- Przepraszam, - przerwałem mu - ale chciałbym nadmienić, że co do
wyjątkowych praw, to zrzekam się całkowicie... Nie życzę sobie
uprzywilejowania. Wprost przeciwnie... Nie chciałbym w niczym wyróżniać się,
owszem, zależy mi na tym, żeby jak najbardziej zlać się, zaniknąć w szarej
masie klasy. Cały mój zamysł chybiłby celu, gdybym w czymkolwiek był
uprzywilejowany w porównaniu z innymi. Nawet jeżeli chodzi o karę cielesną -
tu podniosłem palec - uznaję w zupełności zbawienny i umoralniający jej
wpływ - zastrzegam się wyraznie, by nie czyniono co do mnie pod tym
względem żadnych wyjątków.
- Bardzo chwalebne, bardzo pedagogiczne - rzekł pan dyrektor z uznaniem. -
Poza tym sądzę - dodał - że pańskie wykształcenie okazuje wskutek długiego
nieużywania w istocie już pewne luki. Oddajemy się pod tym względem
zazwyczaj optymistycznym złudzeniom, które łatwo jest rozwiać. Czy pan
jeszcze pamięta na przykład, ile jest pięć razy siedem?
- Pięć razy siedem - powtórzyłem zmieszany, czując, jak pomieszanie,
napływające ciepłą i błogą falą do serca, przesłania mgłą jasność mych myśli.
Olśniony jak objawieniem własną ignorancją, zacząłem na wpół z zachwytu, że
wracam rzeczywiście do dziecinnej nieświadomości, jąkać się i powtarzać: pięć
razy siedem, pięć razy siedem...
- No widzi pan - rzekł dyrektor - najwyższy czas, żeby się pan zapisał do
szkoły. - Potem, wziąwszy mnie za rękę, zaprowadził do klasy, w której
odbywała się nauka.
Znowu jak przed pół wiekiem znalazłem się w tym zgiełku, w tej sali rojnej i
ciemnej od mrowia ruchliwych głów. Stałem maleńki na środku, trzymając się
poły pana dyrektora, podczas gdy pięćdziesiąt par młodych oczu przypatrywało
mi się z obojętnością, okrutną rzeczowością zwierzątek, które widzą osobnika
tej samej rasy. Z wielu stron wykrzywiano do mnie twarze, robiono miny w
prędkiej zdawkowej wrogości, wystawiano języki. Nie reagowałem na te
zaczepki, pomny na dobre wychowanie, które niegdyś odebrałem. Rozglądając
się w tych ruchliwych twarzach, pełnych niedołężnych grymasów,
przypomniałem sobie tę samą sytuację sprzed pięćdziesięciu lat. Wtenczas
stałem tak obok matki, podczas gdy ona załatwiała mą sprawę z nauczycielką.
Obecnie zamiast matki pan dyrektor szeptał coś do ucha pana profesora, który
kiwał głową i przypatrywał mi się z powagą.
- To jest sierota - rzekł wreszcie do klasy - nie ma ani ojca, ani matki - nie
dokuczajcie mu zbytnio.
Azy zakręciły mi się w oczach przy tym przemówieniu, prawdziwe łzy
rozczulenia, a pan dyrektor wsunÄ…Å‚ mnie, sam wzruszony, do pierwszej Å‚awki.
Odtąd zaczęło się dla mnie nowe życie. Szkoła pochłonęła mnie od razu w
zupełności. Nigdy za czasów mego dawnego życia nie bywałem tak
zaabsorbowany tysiącem spraw, intryg i interesów. %7łyłem w jednym wielkim
zaaferowaniu. Nad moją głową krzyżowało się tysiące naj różnorodniej szych
interesów. Przesyłano mi sygnały, telegramy, dawano znaki porozumiewawcze,
psykano, mrugano i na wszystkie sposoby przypominano mi na migi tysiÄ…ce
zobowiązań, które zaciągnąłem. Ledwo mogłem doczekać się końca lekcji,
podczas której z wrodzonej przyzwoitości wytrzymywałem ze stoicyzmem
wszystkie ataki, ażeby ani słowa nie uronić z nauk pana profesora. Zaledwie
rozległ się głos dzwonka, zwalała się na mnie ta rozwrzeszczana zgraja, opadała
mnie z żywiołowym impetem, roznosząc mnie prawie na sztuki. Nadbiegali z
tyłu poprzez ławki, dudniąc nogami na pulpitach, przeskakiwali mi nad głową,
koziołkowali przeze mnie. Każdy wrzeszczał mi do ucha swoje pretensje.
Stałem się centrem wszystkich interesów, najpoważniejsze transakcje,
najzawilsze i naj drażliwsze afery nie mogły obejść się bez mego udziału.
Chodziłem po ulicy otoczony zawsze hałaśliwą hałastrą gestykulującą
gwałtownie. Psy wymijały nas z daleka z podwiniętymi ogonami, koty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl