[ Pobierz całość w formacie PDF ]

hoża blondyna, na której leżał. - Jak dotąd jeszcze się nie spisałeś.
- Miej wzgląd na sytuację. Dopiero wszedłem. Coś mnie użarło
w tyłek, to wszystko.
- Pikniki i insekty - powiedziała blondynka zdesperowana. -
Chcesz środek przeciwko owadom?
- Nie - odpowiedział mężczyzna, z obrzydzeniem strzepując z
palców srebrno - czarno - żółtą papkę. - Dorwałem tego małego
skurwiela. Teraz ciÄ™ przelecÄ™.
Przepustka na urlop
Statek gwiezdny zawisł na orbicie wokół Deneba IV, wślizgując
się w przestrzeń jak mewa na bryzie leniwego oceanu. Pomocnik
bosmana Joe Warner obserwował w dyżurce planetę, ukazującą się na
ekranie. Miała kształt cienkiego półksiężyca, niebieskawe
zabarwienie, z prążkami formacji białych chmur, gdzieniegdzie
poprzetykanych brązem i zielenią kontynentów. Na tle nocy światła
miast błyszczały jak malutkie perełki. Nigdy dotąd nie widział
bardziej ponętnego widoku. Nie tylko dlatego, że był piękny, ale
przede wszystkim dlatego, że pierwszy raz po pięciu długich
miesiącach nudnej służby patrolowej przybywali z wizytą do
przyjaznego portu.
Joe odczekał, aż orbita zostanie zablokowana, zanim skierował
uwagę na wykaz dyżurów. Ekran wypełniała długa lista nazwisk.
Przez ułamek sekundy uległ panice, kiedy nie mógł w spisie znalezć
swego nazwiska. Jednak zobaczył je z ulgą we właściwym miejscu
według porządku alfabetycznego, pod nagłówkiem R&R, 72 godziny.
Wpatrywał się w pozwolenie przez pełne trzy minuty, a potem
wywołał je jeszcze raz na ekran. Było tam naprawdę.
Chorąży udzielił mu zezwolenia na opuszczenie dyżurki dopiero,
gdy połączył się z nim wewnętrznym telefonem.
- Al. Tu mówi Joe - zaczął, nie panując nad podnieconym
głosem. Natomiast w głosie z drugiej strony drutu brzmiało
rozbawienie.
- Wiem. Widziałem wykaz. Przepustka na ląd - Deneb IV. Na co
czekasz? Spotkamy siÄ™ w izbie chorych.
Joe dosłownie przebiegł całą drogę, a mimo to A1 był pierwszy.
Szeroki na milę uśmiech i jasnorude, splątane włosy nadawały Alowi
po trosze wygląd cyrkowego klowna. Obaj dołączyli do kolejki
żołnierzy i podoficerów oczekujących na zaświadczenie służb
medycznych o odbyciu wszystkich, właściwych dla tego świata,
szczepień. Wyszli pierwsi dwaj, których już pomyślnie załatwiono,
spieszÄ…c siÄ™ i wymachujÄ…c swymi uaktualnionymi kartami zdrowia.
Wzbudzili powszechną zazdrość wśród pozostałych czekających i
przyglądających się. Te karty były na wagę złota - musiał je mieć
każdy członek załogi, zanim można mu było wystawić urlopową
przepustkÄ™ na lÄ…d.
- Joe, słuchaj, mój chłopcze - powiedział Al, ściskając swemu
towarzyszowi ramię. - Jeszcze godzinka, a pokażę ci, dlaczego Deneb
IV jest rajem w kosmosie.
Joe upewnił się pospiesznie, czy nikt nie patrzył. Czuł się
zażenowany, kiedy A1 zgrywał starszego brata. Był jednak bardzo
pomocny. A1 był zawodowcem w służbie kosmicznej i znał już każdy
z portów w całym sektorze patrolowym. Joe miał dopiero dwadzieścia
lat i brał udział w swej pierwszej w życiu wyprawie.
- Z jakiego powodu Deneb IV to coś specjalnego? - dopytywał
się asystent pokładowy.
A1 uśmiechnął się. - Z powodu religii.
*
Transporter dowiózł ich na sam skraj wielkiego centrum
handlowego na otwartej przestrzeni w jednym z większych miast. Joe
wciągał w nozdrza zapach świeżego cementu, świeżo ściętej trawy i
gołębi - wonie, o których zapomniał podczas długiej wyprawy. Niebo
było błękitne, a temperatura umiarkowana. Zupełnie tak samo, jak na
Ziemi. Zatrzymał się na chwilę i przypatrując się z bliska stwierdził,
że fruwające w tę i z powrotem ptaki wcale nie były gołębiami.
 Dęby" w pobliskim parku miały czerwone żołędzie. No i z całą
pewnością żadna z kultur na Ziemi nigdy nie stworzyła takiej
architektury, która teraz go otaczała. A mimo to, przez moment, czuł
siÄ™ jak w domu.
- Chcę się upewnić, czy ja to dobrze zrozumiałem - powiedział
Joe, kiedy zbliżali się do małej kawiarenki z ogródkiem. - Kobiety z
planety Deneb IV lubią rypać mężczyzn z kosmosu z powodu religii?
- Zgadza się - odparł Al, prostując sobie kołnierzyk. Wyglądał
świetnie, ubrany na niebiesko, a jednak Joe z łatwością przyćmiewał
go dzięki szerokim ramionom, szczupłej talii i gładkiej, naturalnie
młodej twarzy. - Denebianki uważają antykoncepcję za grzech
śmiertelny. Jakiekolwiek środki kontroli urodzeń są tu zabronione.
Tylko kalendarzyk albo stosunek przerywany, albo nic.
- To barbarzyństwo.
- Fakt - powiedział A1 z uśmiechem - ale to działa na korzyść
twojÄ… i mojÄ…: Oni tutaj wyglÄ…dajÄ… prawie tak, jak ludzie, jak ty czy ja,
ale w głębi tak naprawdę są trochę inni. Na tyle, by oznaczało to, że
nie jesteśmy w stanie mieć z nimi potomstwa. Możesz przelecieć z
tysiąc Denebianek, a żadna z nich nie zajdzie w ciążę.
- Dlatego ludzie z kosmosu mają u nich wzięcie, bo wiedzą, że
sÄ… z nimi bezpieczne.
- Właśnie tak. - Znalezli wolny stolik w kawiarni.
- Posiedzimy sobie tutaj trochÄ™. Zobaczysz, o co mi chodzi.
*
Popijali kawÄ™ - prawdziwÄ… kawÄ™, importowanÄ… z Ziemi jako
specjalny poczęstunek dla klientów z przestrzeni, a nie jeden z tych
okropnie smakujących substytutów, które Joe musiał znosić w wielu
innych restauracjach obcych światów - kiedy weszły dwie
olśniewające, młode kobiety i pomknęły do krzeseł przy sąsiednim
stoliku. Joe rzucił przelotne spojrzenie na długie, opalone i delikatne
nogi, zanim zasłonił je obrus. Po pięciu miesiącach bez kobiety sam
widok kolana wystarczał, żeby usztywnić mu koguta.
Spojrzał prosto w oczy o barwie głębokiego błękitu. Była równie
młoda jak on, długie, czarne włosy sięgały połowy pleców. Długie
rzęsy. Małe, świetne usta. Delikatna linia szczęk. Artystyczne dłonie.
Suknia z paskiem podkreślała smukłą talię i obfity biust. Wyglądała
niczym dziewczyna z ilustrowanego magazynu, którą wyciął i
przykleił taśmą na wewnętrzną stronę drzwi swej szafki na rzeczy.
Wpatrywała się w niego promiennie i zapraszająco uśmiechała.
Erekcja nasiliła się do tego stopnia, że musiał poprawić spodnie.
- Czy damy zechciałyby przyłączyć się do nas? - zapytał Al.
Joe nie chciał wierzyć, że to takie proste, a jednak druga
dziewczyna, elegancka blondynka, przytaknęła i zapytała: - Jesteście
pilotami, tak? - Mówiła z akcentem, który mgliście przypominał
francuski.
- Tak.
- Jakim statkiem przybyliście?
- Valiant.
Ta odpowiedz przekonała blondynkę, że mówią prawdę. Obróciła
się i chwyciwszy swą towarzyszkę za nadgarstek, pociągnęła za sobą
do stolika obu mężczyzn.
- Macie ochotę na trochę wina? - zapytał Al.
- Znamy coś lepszego niż wino - odparła blondynka i wezwała
kelnera.
*
Imię blondynki brzmiało coś jak Kerri, natomiast brunetka
wymieniła swe denebiańskie imię, którego nie dało się wymówić,
więc powiedziała im; żeby zwracali się do niej Sasza. Kerri była
żywiołowa i rozmowna, a kiedy wypili kilka kieliszków wybranego
przez nią likworu, stała się niezmiernie chichotliwa. Z miejsca
dogadała się z Alem, któremu to odpowiadało. Sasza, spokojna i
cicha, po części dlatego, że bardzo słabo znała angielski, była jednak
równie przyjazna, tak że razem z Joe spędzali znaczną część czasu po
prostu patrząc sobie w oczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl