[ Pobierz całość w formacie PDF ]

być wolny; ale w tym już głowa patrona, żeby odrabiając zaległości czerwony nędzarz wpadał
w nowe długi.
Zresztą wypadki ucieczki bywały rzadko. Hacjendado umiał tak otumanić Indianina i tak
przywiązać go do hacjendy, iż bieda-czysko był mu wdzięczny, że żył i że miał kogoś, kto za
niego myślał. Wszyscy Indianie nad Ukajali, Czamowie i Kampowie, z małymi wyjątkami, byli
pod patronami, w przeciwieństwie do Indian żyjących z dala od Ukajali, w głębi lasów.
Niewiele lepiej wiodło się Metysom, pracującym jako peoni na hacjendach. Chociaż nie
przesiąknięci przesądami jak Indianie, jednak tak samo pozbawieni oświaty, nie umiejący
czytać, pisać ani liczyć, byli w rzeczywistości  własnością" swych wierzycie-li-hacjendadów.
Często los ich bywał gorszy niż los Indian,
188
którzy od zbyt nieludzkiego pana mogli ostatecznie próbować ucieczki w lasy i schronić się u
swych niezależnych braci, podczas gdy Metysi nigdzie uciekać nie mogli, zdani na łaskę i
niełaskę patrona.
Podobno nie zawsze gwałtem i rozlewem krwi zdobywano niewolników. Często sami Indianie,
zwłaszcza ze szczepu Kam-pów, sprzedawali dobrowolnie swe dzieci. Były to biedactwa uznane
przez zabobonną wyrocznię za niebezpieczne dla szczepu i dlatego skazane na zagładę lub
wydalenie. Takie dziecko miało podczas mej bytności w Kumarii ustaloną cenę. Rodzicom
płaciło się jedną indiańską strzelbę kapiszonówkę z prochem i ołowiem, jeden nóż-maczetę,
materiał na jedną parę spodni i koszulę dla ojca, a na suknię dla matki  wszystko razem
wartości siedemdziesięciu soli, czyli około dziewięciu dolarów, przy czym za chłopczyka płaciło
się na ogół nieco więcej niż za dziewczynkę. Natomiast piętnasto-osiemnastoletnia, wyuczona
(to jest umiejąca gotować, prać i prasować) dziewczyna posiadała wartość do dwustu soli. Za
dwadzieścia pięć dolarów można tu było jiabyć dorosłego człowieka na całe życie.
Tu, w samej Kumarii, w pierwszych miesiącach istnienia polskiej kolonii, w 1930 roku zaszedł
znamienny wypadek, będący niezłą ilustracją stosunków nad Ukajali. Pewien niewolnik-dłużnik,
Metys, zbiegł z hacjendy Pancho Vargasa i przypłynął do Kumarii. Polscy koloniści, przejęci
jego losem, wzięli go w opiekę i dali mu schronienie w jednym ze swych baraków. Miejscowa
policja kilkakrotnie żądała wydania go właścicielowi, lecz Polacy się uwzięli. Powołując się na
konstutucyjne prawa; kraju nie uznawali niewolnictwa w Kumarii. W-końcu Pancho Vargas
nasłał kilku zbirów ze swej hacjendy, którym udało się wykraść ofiarę podczas nieobecności
osadników i zawlec do łodzi. Zaledwie o tym dowiedzieli się Polacy, kilku z nich, z dzielnym
Józefem Dąmbskirn na czele, chwyciło za broń i wsiadło na pa-rowczyk, który akurat
przypadkiem przepływał. Aódz swą przyczepili do jego burty. Wkrótce wyminęli ludzi Vargasa i
skoczywszy do swej łodzi zagrodzili irn drogę. Wobec stanowczej postawy ścigających, tamci
nie odważyli się stawiać oporu. Ofiarę, którą zbitą i związaną znaleziono na spodzie łodzi,
obrońcy
13S
uwolnili i zawiezli z powrotem do Kumarii. Tu oddali ją pod opiekę policji zapewniając stróżów
bezpieczeństwa, że będą mieli się z pyszna, jeśli Metysa spotka jakakolwiek krzywda.
Nad inną rzeką peruwiańską, Putumayo, płynącą w północno-wschodniej części kraju, w kilka
lat po pierwszej wojnie światowej komisja brytyjska wykryła i udowodniła cały system
okrucieństw nad Indianami, włącznie z licznymi zabójstwami. Czynne tam kompanie
eksploatacji kauczuku najbrutalniejszyini środkami terroryzowały całe szczepy indiańskie. Gdy
Indianin nie przynosił kauczuku w dostatecznej  według żądań oprawców  ilości, by wykupić z
niewoli swą żonę lub dzieci, więzione jako zakładnicy, bywało, że na jego oczach za  karę"
rozstrzeliwano mu rodzinę. Proceder widocznie popularny u tych  kulturtraegerów"* XX
wieku, bo identyczny system istniał w Afryce, w Kongo, stosowany przez belgijsko-
międzynarodowe kompanie kauczukowe. Do pospolitych kar należało także rzucanie
związanego  winowajcy" na mrowisko, by go mrówki zżarły.
Wyżej wspomniany, a głośny swego czasu raport brytyjskiej komisji o nadużyciach nad
Putumayo zawdzięczamy  jak to stwierdzają czynniki poinformowane  tylko ostrej walce
konkurencyjnej między zwalczającymi się wzajemnie kompaniami: chodziło o
skompromitowanie rywali.
Tak się składało, że wracałem z Kumarii do ląuitos na  Li-bertad", statku zażywnego seniora
Delgado. Ja wiozłem kilkadziesiąt żywych zwierząt, Delgado wiózł jedną młodą Indiankę,
krępą, grubawą i jak na Kampkę dość brzydką. Nikt pozornie o nią się nie troszczył;
dziewczyna sypiała gdzie bądz na pokładzie. Z jej twarzy nie znikał bezmyślny uśmiech, dobrze
mi znany uśmiech Indian, porwanych niedawno z lasów i ogłupiałych wśród wrogiej cywilizacji.
Indianka zaprzyjazniła się z moimi zwierzętami, z czego bardzo się cieszyłem, gdyż pomagała
mi je karmić i utrzymywać w porządku. Najchętniej przebywała wśród klatek, jak gdyby
przyciągał je wspólny los.
Wieczorem po kolacji paliliśmy z kapitanem papierosa przy czarnej kawie. Delgado niezłą
francuszczyzną marzył o powrocie
tlo Europy i Genewy, gdzie spędził najpiękniejsze lata swego życia.
 A czy pan nie obawia się  zauważyłem  że w Europie jest Liga Obrony Praw Człowieka i
może panu wlezć za skórę?
Na to Delgado uśmiechnął się, rozbawiony, zrobił pogardliwy ruch ręką i odpowiedział tylko:
 Oh, mon Dieu!&
Brzmiało to prawie jak światopogląd.
35. Zgrzyty ukajalskiej  romantyki*
O niespełna dwieście kilometrów powyżej Kumarii poczyna się Ukajali ze spływu dwóch [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl